pope

Diecezja Rzeszowska

Komentarz do czytań mszalnych Okres zwykły, Rok C, Tydzień czwarty

 

Krąg Biblijny nr 23

           w "Szkole Słowa Bożego" - gazetka dla każdego!                

SP, G i LO im. Jana Pawła II Sióstr Prezentek w Rzeszowie

IV Niedziela zwykła 3 II  2019

(Łk 4,21-30 - Biblia Tysiąclecia)

  (21) Począł więc mówić do nich:

Dziś spełniły się te słowa Pisma, któreście słyszeli.

(22) A wszyscy przyświadczali Mu i dziwili się pełnym wdzięku słowom, które płynęły z ust Jego. I mówili: Czy nie jest to syn Józefa? (23) Wtedy rzekł do nich: Z pewnością powiecie Mi to przysłowie: Lekarzu, ulecz samego siebie; dokonajże i tu w swojej ojczyźnie tego, co wydarzyło się, jak słyszeliśmy, w Kafarnaum. (24) I dodał: Zaprawdę, powiadam wam: żaden prorok nie jest mile widziany w swojej ojczyźnie. 

(25) Naprawdę, mówię wam: Wiele wdów było w Izraelu za czasów Eliasza, kiedy niebo pozostawało zamknięte przez trzy lata i sześć miesięcy, tak że wielki głód panował w całym kraju; (26) a Eliasz do żadnej z nich nie został posłany, tylko do owej wdowy w Sarepcie Sydońskiej. (27) I wielu trędowatych było w Izraelu za proroka Elizeusza, a żaden z nich nie został oczyszczony, tylko Syryjczyk Naaman. 

(28) Na te słowa wszyscy w synagodze unieśli się gniewem. (29) Porwali Go z miejsca, wyrzucili Go z miasta i wyprowadzili aż na stok góry, na której ich miasto było zbudowane, aby Go strącić.(30) On jednak przeszedłszy pośród nich oddalił się. 

 

Ojcowie Kościoła komentują czytania biblijne:

  • Orygenes

 

Jezus odrzucony w Nazarecie

 Według wiadomości przekazanych w Ewangelii Łukasza Jezus jeszcze ani nie przebywał w Kafarnaum, ani też nie dokonał tam żadnego cudu, bo jeszcze tam nie był.

Ale świadczono, że zanim udał się do Kafarnaum, był w swej ojczyźnie, to jest w Nazarecie, i mówił do współobywateli: „Z pewnością powiecie mi to przysłowie: Lekarzu, ulecz samego siebie. Cokolwiek słyszeliśmy, że dokonałeś w Kafarnaum, uczyń także i tu, w ojczyźnie Twojej” (Łk 4, 23nn).

Mniemam, że w tej mowie zawiera się ukryta tajemnica, bo Kafarnaum jako typ pogan wyprzedza Nazaret będące typem Żydów. Tak więc Jezus, wiedząc, że nie zazna zaszczytu w swojej ojczyźnie – ani On, ani prorocy, ani apostołowie – nie chciał tam przepowiadać, lecz głosił naukę wśród pogan, aby w ojczyźnie jego ludzie mu nie powiedzieli: „Lekarzu, ulecz samego siebie”.

Nadejdzie jednak czas, gdy lud żydowski powie: Cokolwiek słyszeliśmy, że dokonałeś w Kafarnaum u pogan [znaki i cuda], uczyń także i u nas, w ojczyźnie Twojej; to, co pokazałeś całemu światu, ukaż i nam; przepowiadaj Twe mowy ludowi Twojemu Izraelowi, aby przynajmniej gdy wejdzie pełność pogan, wtedy też cały lud Izraela został zbawiony (Rz 11, 25n).

I dlatego zdaje mi się, że słusznie i w sposób uporządkowany odpowiedział Zbawiciel na pytanie mieszkańców Nazaretu: „Żaden prorok nie jest przyjęty w swojej ojczyźnie”. I sądzę, że raczej według tajemnicy niż dosłownie jest to prawdą, co powiedział.

Chociaż Jeremiasz nie został przyjęty w Anatot (Jr 11, 21), ojczyźnie swojej, podobnie jak Izajasz, gdziekolwiek znajdowała się jego ojczyzna, a także pozostali prorocy, to jednak – wydaje mi się – raczej tak powinniśmy rozumieć, jak mówimy: ojczyzną wszystkich proroków był lud obrzezany [Żydzi], i on to nie przyjął ani proroków, ani ich proroctw.

Poganie natomiast, którzy byli daleko od proroków i nie wiedzieli o nich, przyjęli proroctwa Jezusa Chrystusa. „Żaden przeto prorok nie jest przyjęty w swojej ojczyźnie”, to jest wśród narodu żydowskiego.

My jednak, którzy byliśmy daleko od Przymierza i obcy względem obietnic, przyjęliśmy całym sercem proroków, a Mojżesz i prorocy przepowiadający Chrystusa są nam bliżej niż im, którzy nie przyjąwszy Jezusa, nie przyjęli również i tych, którzy Go zwiastowali.

Stąd więc do słów, które powiedział: „Prorok nie jest przyjęty w swojej ojczyźnie”, dodać można i to: „Zaprawdę mówię wam, wiele wdów za czasów Eliasza było w Izraelu, kiedy niebo pozostawało zamknięte przez trzy lata i sześć miesięcy”.

A to, co mówię, ma się tak: Eliasz był prorokiem i przebywał wśród ludu żydowskiego; lecz gdy zamierzał uczynić cud, udał się do wdowy w Sarepcie koło Sydonu (1 Krl 17, 9) – choć było wiele wdów w Izraelu, pozostawił je – [udał się] do kobieciny pogańskiej, w której została rozwinięta postać przyszłej rzeczywistości; bo lud Izraela nie cierpiał głodu ani pragnienia wody, lecz głodu słuchania słowa Bożego (Am 8, 11).

Przyszedł więc do wdowy, o której świadczył prorok w słowach: „Więcej synów ma opuszczona niż ta, która ma męża” (Iz 54, 1); a gdy przyszedł, rozmnożył jej chleb i pokarm.

Ty byłaś wdową w Sarepcie Sydońskiej, spośród twoich synów wychodzi kobieta kananejska (Mt 15, 22) i pragnie, aby jej córka została uzdrowiona i dzięki wierze zasłużyła na otrzymanie tego, o co prosiła. Wiele przecież było wdów w ludzie izraelskim, ale do żadnej z nich nie został posłany Eliasz, jak tylko do kobiety – wdowy w Sarepcie.

Jezus dorzuca jeszcze jeden przykład mający ten sam sens: „Wielu było trędowatych w domu Izraela za dni Elizeusza proroka, a żaden z nich nie został oczyszczony, jak tylko Naaman Syryjczyk”, który z pewnością nie należał do Izraela.

Rozważ i to, że wielu było trędowatych w Izraelu względem ciała (1 Kor 10, 18). Patrz jednak z drugiej strony, jak duchowy Elizeusz – Pan nasz Jezus Chrystus – oczyszcza przez tajemnicę chrztu tych, którzy byli pokryci brudem trądu, i że mówi do ciebie: „Powstań, idź do Jordanu, obmyj się, a uzdrowione zostanie twe ciało” (2 Krl 5, 10).

Powstał Naaman i odszedł, i obmyty dopełnił tajemnicy chrztu, i stało się jego ciało jak ciało dziecka (2 Krl 5, 14). Jakiego dziecka? Które w chrzcie odnowienia (Tt 3, 5) narodziło się w Jezusie Chrystusie. Jemu chwała i panowanie na wieki wieków. Amen (1 P 4, 11).

  • Św. Ambroży

 

Miłość i zazdrość

 Zaprawdę powiadam wam, że żaden prorok nie jest mile przyjęty w ojczyźnie swojej” (Łk 4, 24nn).

Objawia się tu wielka zazdrość, która zapominając o należnej obywatelom miłości, zmienia w srogą nienawiść to, co powinno powodować miłość. Z postępowania i ze słów Pana widać, iż daremnie oczekujesz pomocy Boskiego miłosierdzia, jeśli zazdrościsz komuś owoców jego cnoty. Pan bowiem gardzi zazdrosnym i od tych, którzy dobrodziejstwa Boże w innych prześladują, odwraca cuda swej potęgi. Postępowanie Pana jako człowieka ukazuje Jego Bóstwo i to, co w Nim jest dla nas niewidzialne, pokazuje się przez to, co widzialne.

Nie darmo więc Zbawiciel tłumaczy się, iż żadnych cudów nie uczynił w swojej ojczyźnie, aby przypadkiem nie pomyślano, że miłość ojczyzny jest uczuciem niewiele wartym. Nie mógł nie kochać swych współobywateli Ten, który kochał wszystkich, lecz właśnie oni przez swą zazdrość wyzbyli się miłości swojej ojczyzny. Miłość bowiem nie zazdrości, nie nadyma się (1 Kor 13, 4).

Jednakże ojczyzna Jego nie była pozbawiona dobrodziejstw Bożych. Jakiż jest bowiem większy cud nad ten, że Chrystus się w niej urodził? Widzicie więc, ile złego sprawia zazdrość. Z powodu zazdrości ojczyzna została uznana za niegodną, choć była godna tego, by Syn Boga się w niej narodził...

I wielu było trędowatych w Izraelu za Elizeusza proroka, ale żaden z nich nie był oczyszczony, jeno Naaman Syryjczyk”...

Jasne, iż te zbawienne słowa Pana są dla nas nauką i zachętą do gorliwego oddawania czci Bogu i że nikt nie odzyska zdrowia i nie pozbędzie się swojej choroby trądu, jeśli nie stara się o to z pobożną gorliwością. Albowiem dobrodziejstwa Boże udzielane są nie śpiącym, ale tym, którzy czuwają...

Dlaczego więc prorok nie leczył braci, nie leczył współobywateli? Nie uzdrawiał towarzyszy, ale leczył obcych, którzy nie zachowywali Zakonu i nie brali udziału w żydowskich obrzędach religijnych?

Działo się tak dlatego, że lekarstwem jest wola, a nie narodowość, i dar Boży ma być osiągnięty prośbami, a nie udzielany na mocy praw natury. Ucz się prośbami osiągnąć to, co chcesz otrzymać, bo ludzie niedbali nie otrzymują darów niebiańskich.

  • Św. Brunon z Segni

 

Wdowa jest symbolem Kościoła i każdej duszy

Zaprawdę powiadam wam, że wiele było wdów za czasów Eliasza w Izraelu, gdy było zamknięte niebo przez trzy lata i sześć miesięcy, gdy panował wielki głód po całej ziemi; a do żadnej z nich nie był posłany Eliasz, tylko do niewiasty-wdowy w Sarepcie” (Łk 4, 25n).

Nie do was – mówi – zostałem posłany, nie do was przyszedłem leczyć i uzdrawiać, bo nie do wszystkich wdów posłany został Eliasz, który tylko wskazywał [drogę] i co czynił to zaledwie cieniem tego, co Ja czynię w prawdzie.

Ja przyszedłem, aby uleczyć ową wdowę, nakarmić ją pokarmem duchowym, wyrwać ją od wszelkiego głodu i biedy, bo o niej zostało napisane: „Wdowę jego uzdrowię błogosławieństwami, a ubogich jego nasycę chlebem”(Ps 132 [131], 15).

Ta wdowa, ogólnie biorąc, to święty Kościół, natomiast w pojedynczym zastosowaniu można ją rozumieć jako duszę każdego wiernego. Przybył Pan, aby przepowiadać wszystkim, lecz nie przyszedł, aby wszystkich uzdrawiać i wyrwać od głodu.

Gdyby bowiem nie przyszedł i nie przemawiał, nie mieliby grzechu, teraz jednak nie mają wytłumaczenia ze swoich grzechów.

IV Niedziela zwykła

Ks. Ryszard Stankiewicz SDS

" Po prostu: lectio divina - na niedzielę i święta"

I .Lectio:  Czytaj z wiarą i  uważnie święty tekst, jak gdyby dyktował go dla ciebie Duch Święty.

Na te słowa wszyscy w synagodze unieśli się gniewem. Porwali się z miejsc, wyrzucili Go z miasta i wyprowadzili aż na urwisko góry, na której zbudowane było ich miasto, aby Go strącić. On jednak, przeszedłszy pośród nich, oddalił się (Łk 4,28-30)

  1. II. Meditatio:  Staraj się dogłębnie zrozumieć tekst. Pytaj siebie: ”Co Bóg mówi do mnie?”

Jezus, prorok posłany przez Ojca, mógł się spodziewać, że nie wszystkie Jego słowa się spodobają nawet Jego rodakom. Słowa Boże są bowiem nie po to, by się podobały, ale po to, by nimi żyć, realizować je, zmieniać według nich swoje życie, często zmieniać radykalnie, jak to się mówi: "do bólu", bez udawania czy symulowania zmian.

  • Jak często budzi się we mnie gniew, oburzenie, sprzeciw, kiedy słyszę Boże słowa? Dotykając jakich tematów, obszarów mego życia, Boże słowo doprowadza mnie do gniewu, niezadowolenia, buntu? Czy buntuję się, ponieważ nie chcę dokonywać zmian w tych obszarach, czy buntuję się dla samego buntu? Co robię, kiedy minie mój gniew? Czy próbuję te słowa jeszcze raz spokojnie przemyśleć, przemodlić, czy o nich zapominam, nie interesuję się nimi, nie wracam do nich?

Wyrzucić kogoś z miasta to powiedzieć mu: "My cię tu nie chcemy, już nie jesteś jednym z nas, szukaj sobie nowego miasta, do nas nie wracaj, nie pokazuj się tu więcej". Nieudana próba odebrania życia Jezusowi świadczy o sile gniewu, który w sercach rodaków Jezusa wywołały Jego słowa.

  • Czy zdaję sobie sprawę, że wyrzucając ze swego serca słowo Jezusa, tym samym wyrzucam Jego samego? Jak często usiłuję Go usunąć na margines swego życia, poza granice swojej działalności? Jak często okazuję obojętność wobec przechodzącego Jezusa i pozwalam Mu się od siebie oddalić? Czy i ja świadomie lub mniej świadomie nie usiłuję targnąć się na Boże życie w sobie, zaniedbując modlitwę, unikając sakramentu pokuty? Czy zdaję sobie sprawę, że wobec Bożego słowa nie da się zająć postawy obojętnej? Ono porywa ku sobie lub przeciw sobie, porywa i mnie.

Poproszę, aby porwało mnie ku sobie, ku życiu słowem.

 III. Oratio:  Teraz ty mów do Boga. Otwórz przed Nim serce,  aby mówić Mu o przeżyciach, które rodzi w tobie Słowo. Módl się prosto i spontanicznie - owocami wcześniejszej lectio i meditatio. Pozwól Bogu zstąpić do serca i mów do Niego w sercu. Słuchaj się w poruszenia własnego serca. Wyrażaj je szczerze przed Bogiem: uwielbiaj, dziękuj i proś.

                 Może ci w tym pomóc modlitwa  psalmu:

W Tobie, Panie, moja ucieczka,

niech nie doznam wstydu na wieki;

wyrwij mnie i wyzwól w Twej sprawiedliwości,

nakłoń ku mnie swe ucho i ocal mnie (Ps 71, 1-2).

  1. IV. Contemplatio: Trwaj przed Bogiem całym sobą. Módl się obecnością. Trwaj przy Bogu. Kontemplacja to czas bezsłownego westchnienia Ducha, ukojenia w Bogu. Rozmowa serca z sercem. Jest to godzina nawiedzenia Słowa.

          Powtarzaj w różnych porach dnia:

Bo Ty, mój Boże, jesteś moją nadzieją!

1 Kor 12,31--13,13 (Biblia Tysiąclecia)

 (31) Lecz wy starajcie się o większe dary: a ja wam wskażę drogę jeszcze doskonalszą.

(1) Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał, stałbym się jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący

(2) Gdybym też miał dar prorokowania i znał wszystkie tajemnice, i posiadał wszelką wiedzę, i wszelką [możliwą] wiarę, tak iżbym góry przenosił, a miłości bym nie miał, byłbym niczym. 

(3) I gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją, a ciało wystawił na spalenie, lecz miłości bym nie miał, nic bym nie zyskał. 

(4) Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą

(5) nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego

(6) nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą

(7) Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma

(8) Miłość nigdy nie ustaje, [nie jest] jak proroctwa, które się skończą, albo jak dar języków, który zniknie, lub jak wiedza, której zabraknie. 

(9)  Po części bowiem tylko poznajemy, po części prorokujemy. 

(10) Gdy zaś przyjdzie to, co jest doskonałe, zniknie to, co jest tylko częściowe. 

(11) Gdy byłem dzieckiem, mówiłem jak dziecko, czułem jak dziecko, myślałem jak dziecko. Kiedy zaś stałem się mężem, wyzbyłem się tego, co dziecięce. 

(12) Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno; wtedy zaś [zobaczymy] twarzą w twarz: Teraz poznaję po części, wtedy zaś poznam tak, jak i zostałem poznany. 

(13) Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość - te trzy: z nich zaś największa jest miłość.

Medytacja z miesięcznika: „Słowo wśród nas”

  • Wielu ludzi – zarówno biblistów, jak i zwyczajnych wierzących – uważa dzisiejsze pierwsze czytanie za najwspanialszy rozdział w całym Piśmie Świętym.

Pawłowi wystarczyło trzynaście wersetów, by dać nam przepiękny opis miłości, który można rozważać przez całe życie.

Krótko i zwięźle Paweł przyznaje miłości właściwe jej miejsce – u samej góry listy.

  • Mówienie językami jak Apostołowie,
  • prorokowanie jak Izajasz,
  • rozumienie tajemnic wiary jak Tomasz z Akwinu,
  • oddanie wszystkiego, co posiadamy, jak Matka Teresa

wszystko to jest niczym, jeśli zabraknie miłości.

Paweł przyznaje również, że nikt z nas nie kocha w sposób doskonały, podobnie jak „po części poznajemy i po części prorokujemy” (1 Kor 13,9). Mówi, że teraz widzimy wszystko jakby w zamglonym, zniekształcającym obraz lustrze.

Innymi słowy, Paweł przyznaje, że wszyscy popełniamy błędy. Wszyscy osądzamy pochopnie. Wszyscy ranimy innych – a zwłaszcza naszych najbliższych. Staramy się tego nie robić, ale często nasze dobre chęci nie wystarczają. A ściślej biorąc, jeszcze nie wystarczają.

Także św. Piotr przyznaje miłości pierwszą pozycję na liście. Postrzega miłość jako najpotężniejszą siłę na świecie. Jest ona tak mocna, żezakrywa wiele grzechów” (1 P 4,8).

Miłość wszystko rozumie i wszystko jest w stanie uzdrowić – nawet błędne wybory życiowe, wynikające bardziej z fałszywego rozeznania niż z grzechu. Jeśli zostałeś skrzywdzony, pamiętaj, że twoja miłość może przynieść uzdrowienie zarówno tobie, jak i twojemu krzywdzicielowi. Nawet jeśli ta miłość jest niedoskonała, zabarwiona smutkiem i gniewem, to i tak ma ogromne znaczenie. Jezus ją widzi i jej błogosławi.

W miłości nie chodzi o doskonałość. Chodzi o to, by kochać najlepiej, jak potrafimy, i prosić o przebaczenie, gdy upadamy.

W dzisiejszej modlitwie proś Jezusa, aby wzbudził w tobie pragnienie miłowania tą miłością, jaką On miłuje ciebie, i aby dał ci do tego siłę. Bądź zawsze skory do miłości, skory do przebaczenia, skory do mówienia „przepraszam”.

Pamiętaj, że miłość zawsze zwycięża.

       Panie, spraw, aby moja miłość wzrastała z każdym dniem”.

Jr 1,4-5.17-19   Ps 71,1-6.15.17  

 

Roman Brandstaetter "Jezus z Nazarethu"

 Wygnanie Jezusa z Nazarethu

Wrócili do Kfar Nahum.

Zaledwie rozniosła się wieść o powrocie Jezusa, znowu otoczyły Go tłumy chorych i kalek i głośnym żebraniem żebrały o łaskę uzdrowienia. Tłoczyły się dokoła Niego, dotykały skraju Jego płaszcza, a błogosławiona moc uchodziła z Rabbiego i uzdrawiała wszystkich.

Znowu o każdej porze dnia przychodzili ślepi i wołali w zachwycie: — Zlituj się nad nami, Synu Dawida! — I przychodziły niewiasty cierpiące na krwotok, przychodzili niemi, głusi i opętani. On ich leczył, a lud wołał: — Nigdy czegoś podobnego nie widziano w Izraelu! — a faryzeusze krzyczeli: — Mocą Baal Zebuba wyrzuca demony!

Ale tym razem pobyt Jezusa i uczniów w Kfar Nahum trwał zaledwie kilka dni.

Udali się do Nazarethu, do kraju czekania i milczenia Jezusa. W swoich wędrówkach po Ziemi Świętej Rabbi nie mógł ominąć tego miasta, w którym wzrastał, dojrzewał i pobierał naukę.

Chciał znowu modlić się w nazarethańskiej synagodze i przemówić do bliskich Mu ludzi. Chciał zobaczyć swoją matkę, której od czasu jej ostatniego pobytu w Kfar Nahum nie widział, a przecież pamiętamy, że owo święte i podniosłe niespotkanie odbyło się w warunkach niezwykle dramatycznych, a towarzyszące mu nastroje nie sprzyjały rodzinnemu zbliżeniu. Chciał po prostu powrócić na chwilę do kraju swojego dzieciństwa, do swojego domu, do krewnych, jeszcze raz znaleźć się wśród nich, aby dopełniło się niedopełnione, a dopełniwszy się, rozdzieliło ich raz na zawsze.

Rabbi wiedział, że nie odniesie zwycięstwa nad ślepotą mieszkańców Nazarethu, że wystąpienie Jego w tym mieście będzie próbą nieudaną — niechaj nam wybaczą czytelnicy, że już teraz odsłaniamy zdarzenie, które dokona się w zakończeniu tego rozdziału — ale mimo to próba musiała być dokonana.

Elohim potężne gmachy swoich niewzruszonych twierdzeń buduje często z niewzruszonych zaprzeczeń, a gmachy niewzruszonych zaprzeczeń z niewzruszonych twierdzeń — o czym już niejednokrotnie mieliśmy możność przekonać się — często każe ludziom odnosić wielkie zwycięstwa za pomocą poniesionych klęsk i zadaje im wielkie klęski za pomocą odnoszonych przez nich zwycięstw.

Jezus uradował się, ujrzawszy z dala swoje miasto. Wchodził w bramy Nazarethu, który przez długie lata Jego milczenia był dla Niego domem pewności i bezpieczeństwa, domem ojcowskim i domem matczynym. I aczkolwiek dzisiaj w tym mieście z powodu ust plwających i wrogów goniących za żerem nie mógł już liczyć ani na pewność, ani na bezpieczeństwo, to jednak wstępował w jego bramy z radością, bo z radością wstępował na drogi niebezpieczne, wytyczone przez Pana.

Miriam z miłującym umiarem powitała swojego Syna. Jego przybycie niezmiernie ją zaskoczyło, ale nie chcąc wtrącać się do Jego spraw i zamierzeń, nie pytała Go o powód niespodziewanych odwiedzin. Zresztą, jak wiemy, zawsze starała się nie przekraczać pewnych granic poufałości zakreślonych przez Elohim w godzinę Zwiastowania.

Wprawdzie Pan wtedy nie wytyczył wyraźnie owych granic i nie zawarł z Miriam umowy o przysługujących jej prawach matczynego udziału w życiu Jezusa, ale ona kierowała się nieomylnym wyczuciem i sama ustanowiła czas swojej obecności u boku Syna, a źródła tych ustanowień słusznie upatrywała w Panu, który je milcząco zatwierdził.

O zdarzeniu w Kfar Nahum nie padło między nimi ani jedno słowo, ale co najważniejsze, ani Syn, ani matka nie dostrzegli w tamtym spotkaniu żadnych objawów drażliwych, które by wymagały wyjaśnień, tłumaczeń czy uwag.

Nie rozmawiali w ogóle o działalności Jezusa, o Jego nauce, wędrówkach i o rosnącym przeciw Niemu oporze Kajafy i oddanych mu faryzeuszów, chociaż Miriam — jak wiemy — z powodu narastających nieporozumień przeżywała wielki niepokój i z troską śledziła ich rozwój.

Mówili o rzeczach dnia powszedniego, o krewnych, o znajomych, o tegorocznych żniwach, o zbliżającej się porze deszczowej, ale ten pozornie obojętny przedmiot rozmowy pozwalał na miłe ich sercom i uszom nawiązanie do wspomnień — dzisiaj jest tak, a wtedy było tak, wtedy również pierwsze deszcze spadły bardzo późno — więc po chwili zaczęli wspominać dawne czasy i niezapomnianego Josefa — błogosławiona niechaj będzie jego pamięć! — i mądrego chazana — Elohim niechaj czuwa nad jego duszą! — i Jezus uśmiechając się z zadowoleniem stwierdził — kąty Jego ust uniosły się lekko ku górze i był wtedy bardzo podobny do Miriam — że matka pamięta niezwykle dokładnie najdrobniejsze szczegóły z Jego niemowlęctwa i dzieciństwa i mówi o nich z żywą wyrazistością.

Nie mniejsze zadowolenie odczuł Jezus, gdy zmiarkował, że Miriam we wspomnieniach swoich zatrzymała się u progu Jego bar micwe i progu tego z pokorną delikatnością nie przekracza, a na cały następny czas, na długie, długie lata milczenia i czekania zarzuca zasłonę utajenia, a wprawdzie opowiada o niektórych zdarzeniach z tego okresu, ale wtedy słowa jej stają się nieco mgliste, ogólnikowe i nieokreślone.

Umilkli. Siedzieli przed domem, na wzgórzu, jak za dawnych lat, i patrzyli na ciemniejący Tabor, kędzierzawy Karmel i łyse, przysadziste góry Gilboa, świadków śmierci króla Saula i lamentu Dawida. Czerwone słońce potopem ognia zalało nizinę Megido, rozległe pola, gdzie przed wiekami potykały się wojska Debory i Baraka z wojskami Beliala, gdzie Gideon walczył mieczem Pana z nieczystym Baalem.

Ale teraz ta ziemia krwi żadnym szczegółem nie przywodziła na pamięć swoich tragicznych dziejów. Odziana w szelest figowców i cykanie świerszczów, jak w tkaninę utkaną z dźwięcznych głosów, była łagodna i śpiewna.

Miriam wpatrzona w zorzę wieczorną, stojącą nad górami Karmel, wyobraziła sobie w swoim zamyśleniu, że znowu siedzi z Jeszuą i Josefem przed domem i wszyscy razem oddychają chłodem nadciągającym od zachodu. To złudzenie było tak silne, że wyciągnęła rękę, aby dotknąć ręki Josefa, ale gdy natrafiła na bolesną pustkę, pospiesznie cofnęła dłoń, westchnęła i pogodzona z nieobecnością męża, w duszy swojej pokłoniła się Panu i przeprosiła Go za nieopatrzne złudzenie, któremu lekkomyślnie uległa.

Minęło kilka dni. Jezus i uczniowie spędzili je na rozważaniach, na rozmowach z Miriam, na przechadzkach po Nazarecie i okolicy. Rabbi zwiedził dom, w którym przed wielu, wielu laty mieszkali Jego dziadkowie i mała Miriam — dom znajdował się teraz w posiadaniu obcych ludzi — obszedł rynek, gdzie ongi bawił się z rówieśnikami, zatrzymał się przy bramie miejskiej, potem wstąpił do synagogi i do przylegającego do niej beth hasefer.

Właśnie odbywała się tam nauka Pisma Świętego. Inny chazan, jakże niepodobny do nauczyciela Jezusa, siedział na podwiniętych nogach pośrodku izby — był małego wzrostu, przysadzisty, o twarzy wydłużonej ku przodowi, okrytej rzadkim zarostem, a spiczasty nos i bystre oczy nadawały jego twarzy wyraz chytry i zaczajony — a przed nim półkolem siedziały na ziemi dzieci i chóralnym zaśpiewem powtarzały za nauczycielem słowa z Pisma Świętego.

Te same były ściany, ale brudniejsze. Pokryte zaciekami o fantastycznych kształtach roślinnych i zwierzęcych — nawet zacieki uszanowały święte wierzenia Izraela i nie ułożyły się w kształt ludzkich postaci — świadczyły, że dzisiejsi mieszkańcy Nazarethu nie otaczali zbytnią troską i opieką tych murów. Te same były drzwi prowadzące do izby, ale popękane, o zepsutych zawiasach i zasuwach.

Tylko niebo, widoczne między niedomkniętymi drzwiami a futryną, zachowało swoją czystą, niepokalaną barwę i niezniszczalne przez czas piękno. Jezus pozdrowił słowem Bożym nauczyciela, który spojrzał na Niego spode łba, i pozdrowił uczniów, którzy nieufnie przyglądali się nieznanemu Przybyszowi, i... wyszedł.

Jezus radował się widokiem miasteczka, którego nazwa tak przylgnęła do Jego imienia, że była nieomal nieodłączną częścią Jego osobowości, i wraz z imieniem stanowiła doskonałą całość.

Ale jakże bolesne było zestawienie pięknej nazwy miasteczka Nazareth — nazwy zresztą nigdy niespotykanej w Piśmie Świętym, jakby Elohim w obawie o czystość jej brzmienia ukrył ją w ciemnościach historii przed wszelkim okiem człowieczym, przed wszelkim kronikarzem, nawet najbardziej natchnionym, i zachował ją wyłącznie dla imienia Jezusa, i ujawnił ją dopiero w związku z Jego imieniem i Jego obecnością na ziemi — otóż jakże bolesne było zestawienie pięknej nazwy miasteczka z zachowaniem się jego mieszkańców, którzy od pierwszego dnia przybycia Jezusa okazywali Mu chłodną obojętność bądź nieufność, bądź wręcz jawną wrogość.

Był to niewątpliwy skutek działalności wysłanników Kajafy, którzy uwijając się po Galilei rozszerzali wśród jej mieszkańców wieści uwłaczające dobremu imieniu Męża. Johanan ben Zebadia wielokrotnie powtarzał sobie w myśli: „Znałem arcykapłana, przychodziłem do jego domu, ale nigdy nie przypuszczałem, że tyle nienawistnej zaciętości kryje się w sercu tego człowieka”. — Zaciskał pięści i podnosił się w nim gniew przeciw wszystkim synom Izraela, którzy sprzyjali Kajafie i jego wysłannikom.

A teraz widząc, jak mieszkańcy Nazarethu z przezorną ostrożnością odnoszą się do Jezusa, jak chłodno Go witają, unikają, odwracają głowy, wrzał coraz większym wzburzeniem. Gdyby nie przypomnienie łagodnych nauk Rabbiego — o, jak trudno miłować nieprzyjaciół! — które podczas tych napadów gniewu nagle spływały na Johanana jak deszcz na płonącą pustynię i gasiły jego porywczość i zadzierzystą popędliwość, najmłodszy uczeń wywołałby niejedno zamieszanie w miasteczku.

Nadciągała nieuchronna burza.

Szóstego dnia, ba jom hasziszi, wczesnym rankiem Jezus udał się do grobu Josefa ben Jaakow, swojego ojca-nie-ojca — grób znajdował się za miastem, w jednej z jaskiń przywalonej kamieniem — i długo modlił się za jego duszę. Lekki wiatr jednostajnie wiejący od morza napędzał pojedyncze chmury, popielate na podbrzuszu, lśniące i białe po bokach. Jak ogromne srebrne żółwie płynęły chmury przez błękitne niebo, ospale, leniwie, łączyły się z sobą w majestatyczny orszak i odpływały na wschód, powolne i godne, pierwsze nieśmiałe zwiastunki zbliżających się deszczów.

Jezus wzniósł ręce do nieba i dla uczczenia pamięci swego ojca-nie-ojca począł zmawiać kadisz, piękny hymn modlitewny, zamykający w kilku wersetach cały sens życia człowieczego, poświęconego Panu.

Jezus śpiewał:

— „Niechaj będzie Imię Pana wywyższone i uświęcone w świecie, który stworzył według swojej woli. Niech panuje Królestwo Jego w życiu waszym i za dni waszych, i w żywocie całego domu Izraela teraz i w przyszłości. Amen.

Niechaj będzie pochwalone Imię Pana w świecie i całej wieczności. Niech Pan będzie błogosławiony i pochwalony, uświęcony i wywyższony, sławiony i uczczony, wielce uwielbiony i uświetniony, ponad wszelką chwałę i nad wszelką pieśń pochwalną, nad wszelką świetność i wszelkie pocieszenie wypowiedziane na ziemi. Amen.

Niechaj będzie pochwalone Imię Pana od teraz aż po wieczność. Niechaj pokój nieba i życie spłyną na nas i na cały lud Izraela. Amen.

Zbawienna pomoc przyjdzie do nas od Imienia Pana, który stworzył ziemię i niebo. On, który stworzył pokój na wysokościach, niechaj nas i cały lud Izraela obdarzy pokojem. Amen”.

Tak śpiewał Jezus i dziękował wielkim dziękczynieniem Josefowi, spoczywającemu w błogosławionej ciszy, za wszelką biedę i troskę, za samozaparcie i wyrzeczenie, i dokonywał przed kamieniem, zamykającym dostęp do jego ziemskich szczątków, wielkiego rachunku czasu.

Było to ostateczne zamknięcie czasu Nazarethu, do którego już więcej nie miał powrócić, było to pożegnanie miasteczka, jeszcze jedno powitalne pożegnanie okresu odpływającego w przyszłość, do swojego zamkniętego źródła, opieczętowanego siedmioma pieczęciami.

Jezus wrócił do domu matki. Resztę dnia spędził w towarzystwie Dwunastu na pogodnych rozmowach i medytacjach, a wieczorem, troskę wyrzuciwszy z serca, bo przecież nie godzi się wnętrzem pomarszczonym od zmartwień witać Szabatu, poszedł z uczniami do synagogi, aby razem z całym Izraelem modlić się do Pana.

Podczas gdy Jezus modlił się w beth hakneseth, Miriam przyrządziła wieczerzę, przygotowała chleby plecione, wino, ryby, daktyle, migdały i figi, i z ukazaniem się na horyzoncie gwiazdy wieczornej zapaliła światła szabatowe w świecznikach i odmówiła nad nimi błogosławieństwo, a odmawiając je, odmawiała je w ten wieczór inaczej niż we wszystkie wieczory szabatowe, bo aczkolwiek zawsze całą duszą wspinała się po swoich słowach ku Panu, tym razem jednak wspięła się aż do najwyższych wysokości, nawet przez nią samą nieprzewidzianych i nieuświadomionych, na których były już tylko wonie balsamiczne i światła utkane z niewidzialnych strun.

Jezus i uczniowie wrócili z synagogi. Zasiedli do stołu. Miriam stała obok, posłusznie gotowa do usług, według zwyczaju obowiązującego w Izraelu.

Wtedy Jezus pochylił się ku niej i prosił ją słowami jakby wyjętymi z ust Josefa, aby razem z nimi usiadła. A gdy uczyniła według Jego wezwania i spojrzała na dwunastu uczniów, i posłyszała odmawiane przez Syna błogosławieństwo nad winem, nie mogła powstrzymać napływających do oczu łez, albowiem zdawało się jej, że siedzi wraz z Josefem w gronie dwunastu pokoleń Izraela, którym przewodzi jej Syn.

A następnego dnia, w sam Szabat, w dniu uświęconym przez Pana, nadciągnęła burza i uderzył grom.

A było to tak:

Jezus podczas swojego kilkudniowego pobytu w Nazarecie, świadom niewiary jego mieszkańców, nie zdziałał żadnego cudu i jedynie ulżył cierpieniu kilku chorych przez włożenie na nich rąk. Gdy rano przybył z matką i uczniami do synagogi i usiadł w ławce obok aron hakodesz — Miriam udała się na piętro, na drewniany balkon przeznaczony dla kobiet — poczuł panującą dokoła siebie niewiarę i chłodną nieufność.

Podczas nabożeństwa rosz hakneseth, uczeni w Piśmie i starsi zgromadzenia szeptali między sobą i naradzali się nad trudnym zagadnieniem, czy należy Jezusa uhonorować haftarą — tak nazywa się rozdział z Ksiąg Proroków, który po czytaniu Tory jest objaśniany przez jednego z synów Izraela — czy też mają okazać Mu lekceważenie i zachować się tak, jakby Go w synagodze nie było.

Rozumie się, że ta pospiesznie szeptana narada podczas nabożeństwa odbywała się kosztem modlitewnej żarliwości jej uczestników, którzy pochłonięci byli teraz całkowicie drobiazgowym rozpatrywaniem sytuacji, w jakiej się znalazło całe zgromadzenie z powodu przybycia Rabbiego do synagogi.

Bądź co bądź od maleńkości żył w Nazarecie, tu się wychował, tu pobierał nauki u miejscowego chazana i tu, w tej synagodze, był bar micwe. Jeden z uczonych w Piśmie z wymownym naciskiem, w którym brzmiała nuta wspólnoty ze wszystkimi wydarzeniami w synagodze, powtórzył: — Tu był bar micwe. — Wiadomo przecież, że jest mędrcem i działa cuda. — No tak, cuda działa, ale lepiej by było, gdyby tych cudów nie działał — szepnął z niezadowoleniem starzec ze zgromadzenia starszych; zwilżał przy tym palce śliną i gładził nimi brodę.

Jego niezadowolenie udzieliło się innym, a wtedy trwoga wzięła w nich górę. Usłyszeli w swoich uszach ostrzeżenia wysłanników arcykapłana. Ich szept stał się jeszcze bardziej szepcący, ale z kolei odezwała się w nich podrażniona ambicja, bo przecież mówił w Kfar Nahum, mówił w Jeruszalajim Hakodesz, mówił w małych synagogach w całej Galilei, po wsiach i miasteczkach, i tylko jeden raz mówił w Nazarecie, przed bardzo wielu laty, a oni nie wiedzą, jak teraz mówi, i w swoich rozważaniach o Jezusie posługują się opowiadaniami zasłyszanymi od innych, bo nigdy nie byli słuchaczami Jego nauk i świadkami Jego wypowiedzi.

Wprawdzie pamiętali Jego piękne kazanie, które wygłosił podczas uroczystości bar micwe, ale przecież czymś innym jest mowa wygłoszona przez młodzieńca wchodzącego w życie — o, jak wiele lat od tej pory minęło! — a czymś innym mowa męża dojrzałego, Rabbiego, sprzeciwiającego się faryzeuszom.

W końcu szepcąco zgodzili się, że Jeszua ben Josef będzie maftir i będzie wezwany do haftary, a wprawdzie czytanie z Ksiąg Proroków na bimah przed świętą arką jest wielkim uhonorowaniem i nie lada zaszczytem, umówili się jednak między sobą, że tego uhonorowania nie nazwą uhonorowaniem, a zaszczytu nie nazwą zaszczytem, lecz odczytanie przez Jeszuę wersetu z Ksiąg Świętych i Jego kazanie nazwą... nazwą... Tu rosz hakneseth naciągnął chustę modlitewną głęboko na czoło i szepnął stłumionym głosem: Nazwiemy to utajonym wystawieniem na próbę Jeszuy ben Josef. — I wszyscy wyrazili swą zgodę.

I stało się według ich zgody.

Po odczytaniu Tory sługa synagogalny gromkim głosem zawołał:

— Rabbi Jeszua ben Josef niechaj wstąpi na bimah i niechaj będzie maftir, i niechaj odczyta haftarę!

Jezus wszedł na trybunę, podciągnął chustę modlitewną, ucałował podany Mu przez szamasza zwój proroków, rozwinął go, podniósł obie dłonie na wysokość swojej twarzy i odczytał drżącym głosem święty werset napisany ręką proroka Jesai:

— „Duch Adonaj, Pana, nade mną, albowiem Pan mnie namaścił, posłał mnie, abym głosił Dobrą Nowinę ubogim, abym uleczył serca złamane, abym zapowiadał wyzwolenie jeńcom i więźniom wolność i ogłosił rok Łaski u Pana i dzień pomsty dla naszego Boga”.

Jezus ucałował zwój, zwinął go i położył na pulpicie, po czym usiadł i począł wygłaszać drasza, kazanie objaśniające, a głos Jego był podniosły i groźny.

— Dzisiaj wypełniły się słowa Pisma, które dopiero co usłyszeliście! — zawołał i mówił potężnym głosem, coraz bardziej potężniejącym: — Wypełniły się słowa Pisma o wypełnieniu się słowa Elohim, o przyoblekaniu się zapowiedzi w żywe ciało namaszczone przez Pana, który namaściwszy je świętym olejem posłał je na ziemię w postaci Posłańca, Szelijach.

Ów Posłaniec, zapowiedziany przed wszelką zapowiedzią i powołany przed wszelkim powołaniem, przyszedł i jest, i głosi Dobrą Nowinę. Głosi ją ubogim, a ubodzy są ubogimi Pana, anawim Jahwe, a ubogim może być każdy człowiek, jeżeli ukorzywszy się, przestanie być własnością swej ziemskiej własności, jeżeli rozda majątek i całego siebie odda Panu i swojemu bliźniemu, i dzięki temu stanie się z własnej woli własnością Elohim i bliźniego swego.

— A potem mówiąc do nich, powiedział im, że Spełniony i Spełniający będzie lekarzem złamanych serc Izraela, że je opatrzy i uleczy, i wywiedzie na wolność jeńców spoza potrójnych murów więziennych, i przeprowadzi ich bezpiecznie przez potrójne bramy, ocali ich swą mocą zbawienną i ogłosi czas Łaski Pańskiej.

Ale wartość człowieka odmierzana będzie według jego uczynków, albowiem wiara bez uczynków jest martwa, jak ciało bez duszy jest martwe.

Umilkł. Zapanowała cisza. Zgromadzeni radzi byli z powodu owej ciszy, bo pozwalała im ochłonąć, uporządkować wzruszenia, przetrawić je w sobie, przyjąć je lub odrzucić. Gnębiła ich myśl, po co z własnej woli mają się stać własnością Elohim, skoro przecież niezależnie od swej woli są wybraną i dziedziczną własnością Pana i tym przywilejem od wieków się szczycą, oni i ich przodkowie, i po całą wieczność szczycić się będą ich następcy.

Więc do czego potrzebna jest ich wola? Dlaczego mają być własnością swojego bliźniego? Jeżeli będą własnością bliźniego, uszczuplą stan posiadania Pana i bliźniemu oddadzą to, co przynależy Elohim, więc niejako okradną Pana i uczynią przeciw Jego woli.

A poza tym cóż to za Posłaniec, który żąda od bogaczy, aby rozdali całą swoją majętność, jak gdyby bogacze nie mogli swoim bogactwem służyć Panu? Dlaczego biedny może chwalić Pana swoim ubóstwem, a bogaty swoim majątkiem nie może dostąpić tej łaski?

Tak rozmyślali, rozdwojeni i chwiejni, a im dłużej krążyli myślami wokół namaszczonego Posłańca, na przekór wyobraźni, która podsuwała im wspaniałą wizję Męża, idącego w blasku Dawidowej chwały, widzieli Go coraz wyraźniej w postaci Jeszuy ben Josef, stojącego na bimah, okrytego ubogą chustą modlitewną, noszącego na sobie prostą tunikę, a na nogach stare sandały z taniej wielbłądziej skóry.

Nie chcieli wierzyć wewnętrznemu widzeniu i wytrząsali je z siebie, jak się wytrząsa z torby podróżnej resztki niepotrzebnego jedzenia.

Widzenie jednak natrętnie do nich wracało i stawało się coraz bardziej wyraziste. Wzbierał w nich gniew przeciw mądrości Jezusa, przeciw Jego słowom, przeciw Jego myślom, przeciw Jego cudom. Rosło w nich coraz większe oburzenie i coraz większa zazdrość, że ośmielił się stanąć przed nimi w postaci Spełnionego i Spełniającego, a chociaż ani słowa nie powiedział o sobie, że Nim jest, i ani razu nie dał im do zrozumienia, że mógłby Nim być w przyszłości, oni jednak wiedzieli, że uważa się za Tego, który jest Spełnieniem i Spełniającym, i dlatego zapałali zgorszeniem i złością.

A gdy poczęli porównywać siebie z Nim, rósł w nich coraz większy gniew, bo nie znajdowali żadnej różnicy między sobą a Nim, bo był takim samym człowiekiem jak oni, bo żył i wychowywał się w Nazarecie obok nich i obok ich dzieci, bo Jego chusta modlitewna była taka sama jak ich chusty modlitewne — a nawet i gorsza! — a Jego sandały były takie same jak ich sandały — a nawet i gorsze! — bo jest z tego samego ciała co oni i z tej samej krwi co oni!

Dlaczego więc wynosi się nad nich?! Dlaczego mówi, że uleczy ich złamane serca?! Jeżeli jest lekarzem, niechaj uleczy przede wszystkim samego siebie!

A jeżeli cuda robił w Kanie i w Kfar Nahum, dlaczego ich nie robi w Nazarecie?! Tu! Natychmiast! Na oczach całego zgromadzenia! By ujrzeli i ocenili, i orzekli, czy są naprawdę cudami, czy złudzeniem!

Ale na początku pytali nieśmiało:

— Czy nie jest synem cieśli Josefa?

— Czy matce jego nie jest na imię Miriam?

— A czy nie są jego braćmi ciotecznymi Jaakow, Josef, Symeon i Jehuda?

— A czy jego siostry stryjeczne i cioteczne nie są tutaj między nami? Były to pytania nieporadne i tchórzliwe, ale opanowane.

Były ostrożnym stąpaniem w ciemnościach, po krętej i śliskiej ścieżce. Skoro jednak zgromadzeni przyjmowali każde z tych pytań z milczącą zgodą i z objawami przychylnego uznania, pytający krzykacze — stanowili sporą gromadę, rozrzuconą po całej synagodze — zmiarkowawszy, że ścieżka, którą kroczą, nie jest niebezpieczna, przeszli od pytań nieporadnych i tchórzliwych do zaczepnych.

Wołali:

— Skąd on bierze swoją mądrość?!

— Skąd u niego ta Boża Chochma?!

— Skąd on bierze to wszystko?!

— Cóż to za Chochma, która jest mu dana?!

Tłumione namiętności, oszczerstwa, zazdrość, niewiara buchnęły wielkim płomieniem i objęły całe zgromadzenie. Głosy wzmagały się, rozpryskiwały się jak iskry, chytrze przygasały i znów z niepohamowaną pobudliwością, ze zdwojoną siłą wybuchały pod strop synagogi, jakby chciały sobie powetować chwilę przyczajonej chytrości.

Krzykom wtórowały podniesione pięści, wyciągnięte ku bimah i wygrażające Jezusowi w szeleście modlitewnych chust, które, rozpięte na ramionach i rękach gwałtowników, podobne były do trzepocących jastrzębich skrzydeł. Tłum był jedną wielką, rozpaloną, kipiącą miazgą.

— Cóż to są za cuda, które się dokonują jego rękami?! — krzyczała szyderczo wieloustna miazga.

— Czyż nie jest to Jeszua ben Miriam?! — ryczała pogardliwie wieloustna miazga.

— Tak! To Jeszua ben Miriam! — ryczała drwiąco wieloustna kipiąca miazga.

Tak krzyczały usta miazgi, tak krzyczały dzisiaj w nazarethańskiej synagodze przeciw Jezusowi, i tak samo krzyczały przed wiekami przeciw prorokom natchnionym Duchem Bożym, i krzycząc, pytały pogardliwie: „Któż są ich ojcowie?” — Tak pytał Nabal swoje sługi, chcąc okazać pogardę młodemu Dawidowi: „Któż to jest Dawid? Któż to jest syn Jessego?”

A w ich zaślepieniu i zacietrzewieniu nawet ciesielski zawód Josefa był dla nich teraz przedmiotem pogardy i kamieniem obrazy, chociaż większość z nich była rzemieślnikami, a rzemiosło było zawsze w Izraelu zajęciem szlachetnym, tak szlachetnym, że sam Jahwe pokazał prorokowi Zecharii czterech Aniołów w postaci czterech rzemieślników, którzy przyszli obalić narody powstające przeciw ludowi wybranemu.

Jezus, który stał nieporuszony na bimah, w środku srożącej się burzy, w samym jej oku — w oku nawet najgroźniejszego cyklonu panuje zawsze bezwzględna cisza — podniósł dłonie, a wtedy zgromadzeni umilkli i radzi byli, że przemówi, bo pragnęli z wypowiedzi Jego ukuć jeszcze jedną broń przeciw Niemu. Słuchali więc uważnie i biegli tropem Jego słów jak myśliwi za zwierzyną.

Rabbi, przemawiając do nich, sięgnął do ich ukrytych myśli i tak mówił:

— Dlaczego nie przypominacie mi przysłowia: „Lekarzu, ulecz samego siebie?” A dlaczego nie żądacie ode mnie, abym dokonał w mieście rodzinnym tak wielkich dzieł, jakich dokonałem w Kfar Nahum?

Zaniepokoili się, ponieważ znał ich myśli, więc milczeli.

A Jezus, nie otrzymawszy od nich odpowiedzi, ciągnął dalej:

— Zaiste, powiadam wam, żaden prorok nie cieszy się uznaniem i czcią w swoim mieście rodzinnym i w swoim własnym domu. Zaiste, powiadam wam, wiele wdów było w Izraelu za czasów proroka Elijahu, gdy przez trzy lata i sześć miesięcy niebo się zamknęlo i w całym kraju nastał wielki głód, a przecież, jak wiecie, do żadnej wdowy izraelskiej Elijahu nie został posłany, tylko do wdowy pogańskiej w Sarefat, w okolicy Sydonu. I było dużo trędowatych w Izraelu za czasów proroka Eliszy, a żaden, jak wiecie, nie został oczyszczony, tylko poganin, Syryjczyk Naaman!

Tak mówił Jezus, a synowie Izraela, postępując za Jego myślami, cofali się do czasu minionego, zapisanego w świętych zwojach Melachim, i ujrzeli wdowę z Sarefat, pogankę, którą Elijahu cudownie nakarmił w porę głodu, a potem nawet jej syna wzbudził z martwych i cudem tym uczynił, że owa kobieta, wyznająca nieczystych bogów, uwierzyła gorącym sercem w Jahwe i rzekła do proroka: „Teraz już wiem, że jesteś mężem Bożym i przez twoje usta przemawia Jahwe”.

I natychmiast ujrzeli wyłaniającego się ze świętych zwojów Naamana, wodza wojsk syryjskich, trędowatego poganina, któremu prorok Elisza kazał siedmiokrotnie zanurzyć się w czcigodnych i oczyszczających wodach Jordanu, dzięki czemu poganin został uleczony z trądu. A wyszedłszy z wody, mąż ów, wyznawca bogów nieczystych, uwierzył w Jahwe i rzekł do proroka: „Oto przekonałem się, że nie ma Boga w całej ziemi, jak tylko w Izraelu”.

Zgromadzeni znali te opowieści. Wiedzieli, że prorocy Elijahu i Elisza dla niewiadomych powodów nakarmili i uleczyli wyznawców nicości, ale Izrael nie dopuszczał do siebie myśli, że prorocy zrównali go z wyznawcami kamiennych bogów lub że pogan obdarzali większymi przywilejami i gorętszą troską niż wyznawców Pana.

Czyżby więc Jezus, przypominając im dzieje tych cudów, chciał wywyższyć pogan i wynieść ich nad Izraela? Tego już dłużej znieść nie mogli!

Podniósł się w nich sprzeciw. Rozpalał się, rozżagwiał, buchał płomieniami jak olbrzymie ognisko, a oni ciskali weń ciężkie obelgi jak żywiczne polana, a wraz z każdą ciśniętą obelgą wzmagały się i rosły czerwonożółte płomienie. Zionął z nich coraz większy żar. Żar oburzenia, żalu, rozdrażnienia, zgorszenia, grozy i kipiącej złości. Płomienie podchodziły coraz bliżej Jezusa. Już z sykiem lizały bimah, już pełzały ku stopom Rabbiego, a rozdmuchiwane wzmagającym się krzykiem, stawały się coraz zuchwalsze i kąśliwsze, coraz bardziej urągliwe i szydercze.

Z głębi tłumu, spośród trzepoczących chust modlitewnych i pięści wyciągniętych ku bimah, wyrwał się rozpaczliwy krzyk:

— Nie Elohim natchnął go swoją Chochmą!

— Baal Zebub go natchnął! Baal Zebub! — ryczał tłum. — Wypędzić go! Wypędzić bluźniercę! Wypędzić z synagogi! Z Nazarethu! Wypędzić go! Zrzucić go w przepaść! Zabić! Zabić! Zabić!

Jezus zszedł z bimah. Uczniowie obstąpili Go, On jednak gestem wyciągniętej ręki odsunął ich od siebie.

Odległy i nietykalny zmierzał ku wyjściu środkiem tłumu, który pod wrażeniem niewzruszonego spokoju Rabbiego nagle oniemiał, znieruchomiał i bezwolnie rozstąpił się przed Nim.

Jezus wyszedł z synagogi i ruszył prosto, drogą prowadzącą obok źródła. Idąc na przełaj polami, zmierzał do głównego traktu prowadzącego na wschód, w kierunku Jeziora Galilejskiego. Za Nim szli przerażeni uczniowie.

Tłum dopiero teraz unaocznił sobie, że Ofiara wymyka się z potrzasku, więc z krzykiem runął przed siebie i biegnąc za Jezusem, wyobrażał sobie w swej zwodniczej świadomości, że Go wypędza za miasto, na stromy pagórek, u którego podnóża biegła droga prowadząca do głównego traktu.

Ku tej drodze zmierzał Jezus, szedł powolnym krokiem, z własnej i nieprzymuszonej woli, według swej myśli i swojego zamiaru, szedł niewidzialny swoją widzialnością, szedł powoli, bardzo powoli, jakby chciał przybliżyć tę chwilę, gdy Go wreszcie dopadną i spełnią wypowiedzianą w synagodze groźbę. Podbiegli. Odepchnęli uczniów.

— Zrzucić go w przepaść! Zrzucić! — krzyczeli.

Wtedy Jezus, zewsząd otoczony krzyczącymi wodami, wstąpił w nie i zdążał wciąż przed siebie, środkiem chaosu i bezładu, a mając ścianę krzyczących i szalejących wód po prawej i po lewej stronie, przeszedł wśród nich bezpiecznie, jak Izrael przez Morze Sitowia.

A Miriam, która była świadkiem całego zdarzenia i z przerażeniem i bólem śledziła jego przebieg, teraz, widząc oddalającego się bezpiecznie Jezusa — Jego smukła postać widoczna była na tle lasu oliwnego, do którego zmierzał w towarzystwie postępujących za Nim Dwunastu — gorąco dziękowała Elohim za ocalenie Syna i płakała gorzkim płaczem, albowiem przeczuła, że jej Syn już nigdy nie wróci do Nazarethu.

"Jezus" J. Martin SJ

Rozdział 6 - ODRZUCENIE - "Czyż On nie jest cieślą"

Relacja św. Łukasza o powrocie Jezusa do Nazaretu rozpoczyna się spokojnie. Jest to pozorny spokój, Jezus powraca z Pustyni do Galilei "w mocy Ducha". Wieść o Nim (gr.  feme - fama ) rozprzestrzenia się po całej okolicy. Zaczyna On nauczać w galilejskich synagogach, wysławiany przez wszystkich (przyjmijmy tu dla naszych celów, że chodziło o jakieś miejsce zebrań - budynku lub na wolnym powietrzu - które będę określa mianem synagogi; słowo to oznacza wszak zgromadzenie).

Następnie Jezus wraca do Nazaretu, ”gdzie się wychował”.

Pewnego dnia -   w szabat idzie ”jak zwykle” do synagogi. Łukasz przedstawia Jezusa, jako praktykującego Żyda, pobożnego, wierzącego człowieka, który często chodzi do synagogi. Nic nadzwyczajnego.

Czymś zupełnie zwyczajnym była również  Jego obecność wśród zgromadzenia.

W wieku trzydziestu lat, w tak małej miejscowości, Jezus musiał być dobrze znany nie tylko jako pobożny człowiek, ale także jako rzetelny rzemieślnik, zapewne podobnie jak Jego ojciec, Józef.

Na widok powstającego wśród szabatowego zgromadzenia Jezusa niektórzy spośród zebranych mogli pomyśleć:

  • To mój przyjaciel, Jezus.  Ciekawe, co powie. On zawsze ma coś ciekawego do powiedzenia na temat Pisma.
  • Albo, Ciekawe, gdzie Jezus się podziewał w ostatnich tygodniach. Powiadają, że był na pustyni. Pewnie chce przystać do Jana  Chrzciciela - zawsze był bardzo pobożny.
  • Albo też: O, to syn Maryi i Józefa. Pamiętam Go jako małego chłopca, a nawet jeszcze wcześniej, te wszystkie niepokoje wokół Jego narodzin.
  • A może: O, jest i nasz cieśla! Od paru tygodni Go nie widziałem: ciekawe, kiedy wreszcie weźmie się za moje zlecenie! (pamiętajmy, że w Ewangeliach ludność z tych okolic określa Jezusa częściej jako “cieślę” niż ”rabina”.

Cieśla postępuje jak typowy ówczesny Żyd; staje, aby przeczytać fragment z Pisma, a następnie siada by wygłosić swój komentarz. W owym czasie nabożeństwo sobotnie obejmowało czytanie Tory (pierwsze pięć ksiąg Pisma Świętego), a następnie Proroków.

Chazzan, posługujący w synagodze, podał Jezusowi zwój.

Również tutaj Reed i Crossan,  powątpiewają, czy Nazaret był na tyle zamożną miejscowością, by móc pozwolić sobie na zwoje ksiąg. Przyjmijmy zatem, że Jezus mógł odczytać jakiś znajdujący się przed Nim fragment tekstu, ale mógł też wyrecytować go z pamięci. Wciąż jednak nie jest to niczym niezwykłym.

Jezus odczytuje na głos fragment Księgi Izajasza. Fragment, który  być może mieszkańcy jego rodzinnej miejscowości dobrze znali jako zapowiadający przyjście Mesjasza, choć pojęcie to było w czasach Jezusa niejasne. Ogólnie rzecz biorąc, Mesjasz to ktoś posłany przez Boga po to, aby dać początek nowej potężnej władzy Boga. O Mesjaszu się mówiło.

Jezus odczytuje następujące słowa:

Duch Pański nade mną, dlatego mnie namaścił, abym głosił ubogim dobrą nowinę, posłał mnie, abym obwieszczał więźniom uwolnienie, a ślepym odzyskanie wzroku. Abym wolnością obdarzał uciśnionych i ogłaszał rok zmiłowania pańskiego”.

Następnie  zwija księgę, oddaje ją słudze i siada.

A oczy wszystkich w synagodze były w niego utkwione” -  pisze św. Łukasz.

  • Dlaczego?

Po prostu czekali na Jego komentarz do tego fragmentu czy też przewidywali, że powie coś szczególnie natchnionego?  Być może słyszeli o Jezusie jako o świętym człowieku.                    

Ich późniejsza reakcja dowodzi jednak, że tego, co rzeczywiście powiedział, wcale się nie spodziewali.

A mówi On rzecz niezwykłą:

Dzisiaj wypełniło się to Pismo, któreście słyszeli”.

Innymi słowy: to Ja jestem wypełnieniem słów Pisma, które właśnie usłyszeliście.

Dziś” to dla świętego Łukasza ważne słowo: wejście królestwa Bożego w ludzką historię nie nastąpi kiedyś tam, w odległej epoce, ani też gdzieś tam, w jakimś dalekim kraju; ono dokonuje się właśnie teraz i,  jak mówi sam Jezus, na waszych oczach. Tu i teraz.

Nie wszyscy Żydzi tamtych czasów wierzyli w nadejście ”ery mesjańskiej”, kiedy to Bóg miał wprowadzić pokój. Ale dało się odczuć atmosferę tej wiary i nadziei. Wśród tych, którzy ową wiarę podzielali, panowało zgodne przekonanie, że erę mesjańską  zapoczątkuje jakaś konkretna osoba: Mesjasz (po hebrajsku Maszijah, "namaszczony"; po grecku Christos).

A fragment odczytany przez Jezusa, przedstawiający Boże obietnice -  narody przestaną wojować, chorzy zostaną uzdrowieni, a jeńcy uwolnieni - były (...) związane z erą mesjańską.

Wszystko to łączy się z kwestią ”królestwa Bożego”  czy też ”królowania Boga”, które to zagadnienie, jak wskazuje większość badaczy Nowego Testamentu, stanowi sedno nauczania Jezusa.

Niektórzy ludzie bywają zaskoczeni, sądzą bowiem, że Jego głównym przesłaniem była miłość nieprzyjaciół, przebaczenie czy też pomaganie biednym. Wszystkie te kwestie są dla Jego przekazu istotne, nie stanowią jednak głównego przesłania -  Jest nim królestwo Boże.

Jak na ironię, dwa tysiące lat później uczeni nadal nie są do końca pewni, co Jezus chciał w tej nauce przekazać.

  1. Po pierwsze dlatego, że dopiero Jezus zaczął używać tego wyrażenia -  w Starym Testamencie pojawia się ono bardzo rzadko.
  2. Po drugie zaś dlatego, że Jezus czasem wydaje się opisywać królowanie Boga jako jakieś przyszłe wydarzenie, a czasem jako już istniejące.

Czym zatem było, a także kiedy i gdzie się wydarzyło królowanie Boga?

Z jednej strony królowanie Boga już się zrealizowało - za sprawą obecności Jezusa pośród ludu; z drugiej strony nie jest ono pełne, ponieważ, jak wszyscy widzimy, na świecie wciąż istnieją zemsta, niesprawiedliwość i cierpienie.

Teolodzy określają tę ideę jako ”już i jeszcze nie”.

Ale nawet to zgrabne sformułowanie nie obejmuje w całości Jezusowej idei ”czasu”  królestwa. W tamtej epoce ludzie lubili paradoksy, nie było więc powodu, by Jezus określił konkretny moment. (...)

Sam Jezus też nie miał jednoznacznej definicji.  Królowanie Boga (“królowanie” lepiej niż “królestwo” oddaje sens greckiego słowa basileia, to drugie bowiem sugeruje miejsce, przestrzeń geograficzną)   obejmuje szereg aspektów: zniesienie niezawinionego cierpienia, nagrodę dla wiernych i radosny udział wierzących w uczcie niebieskiej.

Jednakże gdzie, co, jak, a przede wszystkim kiedy -  to pozostawało dla słuchających Jezusa zakryte i pozostaje zakryte również dla nas.

Królowanie Boga to rzeczywistość, której nie sposób w pełni pojąć ani zamknąć w ścisłej definicji.  Dlatego, (...), Jezus posługiwał się poetyckimi środkami wyrazu, zwanymi przypowieściami .

Ale w Nazarecie, jak podaje Łukasz, Jezus mówi otwarcie:

Królowanie Boga jest tutaj, bo Ja tu jestem”.

Sens Jego słów dociera do świadomości słuchaczy dopiero po chwili. Ówcześni mieszkańcy Nazaretu czuli się prawdopodobnie mniej więcej tak, jak my się czujemy, gdy usłyszymy jakieś zdumiewające twierdzenie i potrzebujemy chwili, by do nas dotarło.

Kilka sekund zaskoczenia, a  potem myśl: Czy ja dobrze zrozumiałem?

Gdy podczas kolacji w pewnej nowojorskiej restauracji po raz pierwszy przyznałem się kilku znajomych ze studiów, że odchodzę z General Electric i wstępuję do jezuitów, zanim się odezwali,  milczeli dłuższą chwilę.

- Co? -  spytał z niedowierzaniem jeden z nich. -  Co?!

Gdy podszedł kelner, by  przyjąć zamówienie, zapytał:

- Można? Czy potrzebujecie państwo jeszcze trochę czasu?

- Tak. Potrzebujemy bardzo dużo czasu -   odpowiedział mój znajomy.

Z początku zgromadzeni w synagodze przyjmują słowa Jezusa z uznaniem. “A wszyscy to potwierdzali i podziwiali słowa pełne wdzięku, które płynęły z ust Jego” -  pisze św. Łukasz. Grecki oryginał jest piękny: ethaumazon epi tois logois tes charitos.

Tłumacząc dosłownie: zachwycali się słowami pełnymi wdzięku (albo łaski). Niektórzy są zadziwieni, że ich tekton jest taki mądry: “Czyż to nie syn Józefa?” -  pytają.

Ewangelia według św. Marka, która powstała w czasie bliższym opisywanym w niej wydarzeniom, wyraźniej podkreśla zaskoczenie mieszkańców Nazaretu.

W żywej relacji św. Marka,  osadzonej na nieco późniejszym etapie posługi Jezusa, gdy dokonywał On już cudów, znajdziemy pytania wskazujące na narastające zdumienie słuchaczy:

  • Skąd się to bierze u niego? -  mówili - I skąd wzięła się ta Jego mądrość, a także moce nadziemskie działające przez Jego ręce?”.
  • Następnie niemal wybuchają: “Czyż On nie jest cieślą, synem Maryi i bratem Jakuba i Józefa, i Judy, i Szymona? I czyż jego siostry nie żyją tutaj, wśród nas?
  • Mateusz przytacza podobne pytania, zmieniając jedynie słowo wyrażające tożsamość Jezusa: “syn cieśli”.

 W obu jednak przypadkach słuchacze są oszołomieni. Jak ktoś taki - taki jak my - może mówić takie rzeczy?

Następnie Marek i Mateusz relacjonują coś, co Łukasz pomija. U Łukasza bowiem zmiana nastroju następuje bez żadnego wyjaśnienia. Natomiast Mateusz i Marek piszą: “I gorszyli się Nim”.  

Greckie słowo brzmi eskandalizonto; dosłownie ”potknęli się“ o to. Rdzeniem tego słowa jest skandalon - kamień, o który można się potknąć; z tego samego korzenia wywodzi się nasze słowo ”skandal”. Słuchacze nie umieli poradzić sobie z tym, że ktoś z ich miejscowości mówi i czyni takie rzeczy. Ich zachwyt szybko przechodzi w gniew. Zazdrość też odegrała tu swoją rolę.

Jezus uprzedza żądanie cudu i przepowiada ich nieuniknioną reakcję.

Powiecie Mi, mówi, “Tutaj w Twojej ojczyźnie dokonaj tych wielkich rzeczy, które - jak  słyszeliśmy - działy się w Kafarnaum” (co zresztą właśnie u Łukasza jest trochę niezrozumiałe, ponieważ według jego relacji Jezus udaję się do Kafarnaum nieco później, zapewne więc Ewangelista przesunął ten opis w swojej opowieści o życiu Jezusa).

Zaprawdę powiadam wam,  żaden prorok nie ma uznania w swojej ojczyźnie”. Jezus prawdopodobnie cytuje w tym miejscu popularne porzekadło, a jednocześnie nawiązuje do wiedzy mieszkańców Jego wsi o dziejach żydowskich proroków.

Wersja Markova, wcześniejsza od Łukaszowi, jest bardziej przejmująca. Możemy niemalże poczuć ból, Jaki odczuwa Jezus, gdy ma powiedzieć to, co powinien.

Jego słowa zapisane po grecku można przetłumaczyć jako: “Tylko w swojej ojczyźnie (patridi)  i wśród swoich krewnych i w swoim domu (oikia) nie ma prorok uznania”. Wyobraźmy sobie, jaki musiał czuć smutek i żal, mówiąc coś takiego najbliższym przyjaciołom i krewnym.

Dla Marka i Mateusza na historia na tym się kończy. Mateusz pisze, że  Jezus nie mógł tam zdziałać wielu cudów z powodu ich niedowiarstwo. Marek powiada, że uzdrowił ”kilku chorych” i dziwił się też ich niedowiarstwu. Następnie odszedł.

Natomiast w wersji Łukaszowi opowieść ta ma ciąg dalszy. Jakby nie dość było słów Jezusa, by wzbudzić gniew zgromadzonych w synagodze, przypomina On im jeszcze o Eliaszu, proroku, który w czasie wielkiego głodu i suszy nie pomaga żadnemu Izraelicie, ale wdowie z Sarepty Sydońskiej -  miasta, które nie było żydowskie.

Co więcej, inny prorok, Elizeusz, uleczył z prądu Naamana, a nie jakiegoś żydowskiego trędowatego. Jezus w tych wszystkich przykładach porównuje się do wielkich proroków z przeszłości i przypomina, że prorocy ci zanieśli swoje przesłanie obcym. Chce im powiedzieć: kto nie ma wiary, nie  może oczekiwać żadnych cudów, nie oczekujcie więc, że tutaj zostanę.

Jakby dla wzmocnienia własnych słów Jezus rozpoczyna swój wywód wymownym "Amen" -  słowem, które można tłumaczyć jako ”zaprawdę” lub ”zapewniam was”.

Zamiast oprzeć się na fragmencie Pisma czy autorytecie jakiegoś znawcy Tory, by nadać swoim słowom wiarygodność, Jezus siebie samego przedstawia jako autorytet.

Innymi słowy, mówi: Opierając się na Moim osobistym autorytecie, mówię wam, że traktujecie Mnie tak samo, jak wasi przodkowie traktowali proroków; nie bądźcie więc zaskoczeni, że nie dokonam tu żadnych cudów -  przyczyną jest wasz brak wiary.

To wyzwanie wrzucone w zgromadzonym. Ta kropla przepełnia czarę goryczy.

Słysząc to, wszyscy w synagodze wpadli w gniew”.

Do tego stopnia, że wyprowadzili Go ze zgromadzenia i powiedli na górskie urwisko, by strącić Go w przepaść. Jezus jednak “oddalił się, przeszedłszy przez środek tłumu”. Rozumiemy teraz, dlaczego poczuł się zmuszony do odejścia z rodzinnego miasta i dlaczego mogło to być dla nich bolesne.

Niedaleko od datowanych na I wiek ruin Nazaretu znajduje się Góra Strącenia, na którą rozgniewani rodacy mieli zaprowadzić Jezusa. Strome urwisko opada dziś ku ruchliwej drodze. Wielu naukowców kwestionuje tę lokalizację, jednak biorąc pod uwagę górzystą rzeźbę terenu okolic Nazaretu, niemal każda kandydatka wygląda wystarczająco groźnie. I  nawet jeśli miejsce to jest legendarne, to samo zdarzenie z pewnością nie.

Jak wskazuje Harrington, relacja o tak brutalnym odrzuceniu Jezusa przez tych, którzy Go znali, “nie mogłaby być zmyślona przez pierwszych chrześcijan”.

Jezus spotkał się z odrzuceniem nie dlatego, że mieszkańcy Nazaretu byli małostkowi (a tym bardziej nie dlatego, iżby ówcześni Żydzi mieli być bardziej zaściankowi niż inne starożytne narody); spotkał się z odrzuceniem dlatego, że nie umieli przyjąć Jego słów.

Jak jednak Jezus mógł być w stanie przejść "przez środek tłumu"? Być może, gdy spojrzał na tłum, gdy rozpoznawał poszczególnych ludzi i gdy oni zobaczyli, że ich rozpoznaje, zdali sobie sprawę z tego, co naprawdę robią.

Możliwe też, że mieszkańcy Nazaretu zrezygnowali z przemocy wobec Jezusa, ponieważ ujrzeli siebie, jakimi widział ich Bóg - ujrzeli ludzi, którzy nie chcą słuchać głosu proroka. Jezus sprawił, że spojrzeli w swoje serca, a to, co tam ujrzeli, nie było piękne.

Jezus widział w nich również umiłowane dzieci Boże. Widział ich w całej ich złożoności, nie jedynie jako grzeszny lud, ale również jako ludzi niezdolnych dostrzec prawdy z powodu ludzkich ograniczeń, których wszyscy doświadczamy. To mogło być dla nich za wiele.

Dlatego mógł przejść pośród nich.

Kaznodzieje i katecheci dość często patrzą na ten fragment Ewangelii z perspektywy tłumu. Nazarejczycy nie umieli dostrzec Mesjasza nawet wtedy, gdy On stał przed nimi. Ludzie z tej małej mieściny znali Go tak dobrze, że nie umieli sobie wyobrazić, by ktoś tak zwyczajny, tak im znany, był nosicielem Bożej łaski.

Zwykle wywodzi się z tej historii następujący morał: uważaj, byś nie zlekceważył kogoś, kto może być narzędziem łaski.

Pojawia się tu jednak kwestia, którą często właśnie lekceważymy. Jezus znał ich.

Gdy stanął pośród zgromadzenia - nieważne, w budynku synagogi czy na wolnym powietrzu - widział przed sobą twarze ludzi, których dobrze znał. Byli tam cieśle, z którymi wspólnie pracował, byli krewni, były przyjaciółki Jego matki, byli rówieśnicy. Musiał więc być świadom, jak zareagują na to, co zamierza powiedzieć.

Wyobraź sobie, że masz zamiar przemawiać do grupy swoich znajomych czy krewnych - ludzi, których znasz od zawsze. I że masz im powiedzieć coś niepokojącego, np. że rzucasz studia, że wyprowadzasz się gdzieś daleko, że zrywasz zaręczyny. Jeśli dobrze ich znasz, to prawdopodobnie wiesz, jak zareagują. Możesz przewidzieć reakcję każdego z nich.

Wchodząc do synagogi, ów spostrzegawczy tekton prawdopodobnie mógł przewidzieć reakcję tłumu, gdy ogłosi, że jest Mesjaszem. Wiedział, że zostanie odrzucony, a nawet zaatakowany, a jednak to zrobił.

Jezus musiał spodziewać się silnej, negatywnej i gwałtownej reakcji na swoją deklarację. Ale to Go nie powstrzymało.

  • Dlaczego?

Bo był nieustraszony, niezależny i wolny.

I wielkoduszny. Choć rzuca tłumowi wyzwanie, nie żywi wobec niego żadnej niechęci. Głosi przecież "dobrą nowinę", dosłownie i w przenośni. Wyrażenie to odnosi się zwykle do całości przesłania Ewangelii.

Ale to, co mówi, to właśnie wprost dobra nowina, w ścisłym sensie - ślepi odzyskają wzrok, a więźniowie zostaną uwolnieni, nastąpi rok łaski od Pana. Jest to przesłanie silnie kontrastujące z "niegasnącym ogniem" w nauczaniu Jana Chrzciciela. Z pewnością jest to dobra nowina. A jednak tłum się burzył.

Luke Timothy Johnson podejrzewa, że mieszkańcy Nazaretu oburzyli się nie tylko na to, że Jezus ogłosił się Mesjaszem, ale również na Jego oświadczenie, że nie będzie działał w Nazarecie, co więcej, że uda się ze swoją misją również do pogan, do nie - Żydów.

"Nie jest akceptowany w swojej ojczyźnie, ponieważ Jego działalność wykracza poza jej granice" - pisze Johnson. Jest wielce prawdopodobne, że Jezus był świadom, jak ta otwartość na pogan zostanie przyjęta w jego rodzinnej miejscowości.

Ale się nie uląkł.

Jak to możliwe?

  1. Po pierwsze, Jego odwaga wypływała z łaski otrzymanej od Ojca Niebieskiego.
  2. Po drugie, jej źródłem mogła być również Jezusowa wolność od jakiegokolwiek pragnienia uznania ze strony mieszkańców Nazaretu. Jezus nie potrzebował ich aprobaty; potrzebował jedynie uczciwości wobec samego siebie.

Nie oznacza to bynajmniej, że nie kochał swoich krewnych i przyjaciół z Nazaretu ani że lekceważył swoich słuchaczy w synagodze. Nie, Jezus był wcieleniem miłosierdzia.                   Po prostu nie potrzebował z ich strony potwierdzenia, uznania czy choćby zrozumienia. Nazaret nie był ani źródłem, ani przyczyną Jego posługi.

Jezus nie potrzebował akceptacji synagogi, wsi czy rodziny. Słowem, nie musiał być lubiany.

Ja sam przez wiele lat zmagałem się z pragnieniem bycia lubianym, a kilka lat temu pojechałem na rekolekcje z myślą o dwóch powiązanych ze sobą problemach.

Jednym z nich była niechęć pewnego współbrata z tej samej wspólnoty, otwarcie mi okazywana. Oczywiście byłem świadom, że nie każdy musi mnie kochać czy nawet lubić, ale pogarda (nie zmyślam, tak było), jaką okazywał mi ów współbrat, była trudna. Traktował mnie bardzo lekceważąco, nieraz nie chciał się do mnie odzywać (tak, zgromadzenia zakonne nie są doskonałe).

Drugim problemem było przekonanie, że powinienem otwarcie poruszyć pewną sprawę, kontrowersyjną w Kościele, co prawdopodobnie wywoła wrogość wobec mnie. O jaką sprawę chodziło, to już dziś nie jest ważne, ta kontrowersja należy do dalekiej przeszłości.

Oba te wyzwania pobudzały moją potrzebę bycia lubianym. Mój kierownik duchowy zalecił mi zatem, bym podczas modlitwy miał w pamięci odrzucenie Jezusa w Nazarecie. Łatwo było wyobrazić sobie, jak tłum zakrzykuje Jezusa, jak wrzeszczy z całej siły, widzieć ich wykrzywione nienawiścią twarze.

Rozważanie tego fragmentu pomogło mi uświadomić sobie, jak bardzo lękałem się odrzucenia, a myśl o odwadze Jezusa w Nazarecie pomagała mi uwolnić się od tego, co od dawna mnie krępowało.

Często, gdy zastanawiałem się, czy powiedzieć lub uczynić coś, co mogłoby się wydawać kontrowersyjne lub niepopularne, zadawałem sobie pytanie: Co ludzie pomyślą?

To niebezpieczna pułapka: łatwo można dać się sparaliżować bezczynności, łatwo dać się skuć kajdankami poklasku.

Jezus przeciwnie - był w pełni wolny.

  • Wynikało to być może z Jego intymnej relacji z Ojcem, z którym był zjednoczony w modlitwie.
  • Być może z relacji z Maryją i Józefem oraz dalszymi krewnymi, którzy otaczali Go miłością, typową dla ludzi, którym nie brak pewności siebie - miłością tak trwałą, że bez obaw mógł się z nimi nie zgodzić lub nawet ich rozgniewać.
  • A może wynikało to z Jego świadomości, że to misja najwyższej wagi: że głoszenie nadchodzącego królowania Boga jest ważniejsze niż to, iż garstka mieszkańców Jego rodzinnej miejscowości nie zgodzi się z Nim, będzie Mu niechętna czy Go odrzuci.

Wolność Jezusa wypływała z Jego niezgody na to, by opinie innych ludzi decydowały o Jego czynach.

Gdyby przeważyło pytanie, co ludzie pomyślą, nie powiedziałby w synagodze tego, co miał powiedzieć. Nigdy by nikogo nie uzdrowił, nigdy nie uciszyłby burzy. Nigdy by nikogo nie wskrzesił z martwych z obawy, by nie urazić osób dzierżących władzę. Nigdy z jego ust nie popłynęłaby Dobra Nowina.

Poleganie na rodzinie, przyjaciołach i szerszym otoczeniu może okazać się dobrodziejstwem. Pomaga rozwiązywać problemy, daje nam pociechę w czasie smutku i pomnaża naszą radość. Wsparcie rodziny, rada przyjaciół i mądrość naszej społeczności pomagają również zachować pokorę, ponieważ przypominają nam, że nie potrafimy wszystkiego.

Jednakże zbytnie przywiązanie do opinii innych może nas obezwładniać. Przez wiele lat niektóre działania podejmowałem nie tylko rozważywszy, co jest ogólnie akceptowane, ale również licząc na czyjeś uznanie.

Nie mów tego - to zbyt kontrowersyjne. Nie rób tak - to się nie spodoba. Nie noś tego - będzie obciach.

Wielu z nas zna tę pokusę. W czasie niektórych spotkań zastanawiałem się: Co powinienem powiedzieć, by ludzie mnie polubili?

Ależ to było paraliżujące! Przecież każde działanie może zyskać uznanie jednych i spotkać się z dezaprobatą drugich. Stopniowo to przemożne pragnienie zdobywania sympatii ograniczało moją wolność. Ale rozważanie nazaretańskiego odrzucenia uwolniło mnie z tego więzienia, które sam sobie zbudowałem. W czasie tych rekolekcji czułem się tak, jakby Bóg pytał mnie: Czy każdy musi cię lubić? Czy to pragnienie, by wszyscy cię lubili, nie powinno umrzeć? Czy nie musi umrzeć, jeśli masz być wolny?

Gdy tylko zdałem sobie z tego sprawę namacalnie odczułem wyzwolenie od lęku, jaki wzbudzała we mnie dotąd niechęć mojego współbrata, a także od lęków o to, że komuś nie podoba się to, co napiszę.

Oczywiście nadal co jakiś czas potrzebuję nakierowania. Tak jak w przypadku każdej osoby, moje słowa i czyny wymagają wnikliwego rozeznania. Nasze czyny mogą się nie podobać bądź napotykać na sprzeciw ze słusznych powodów. Jak mówił mistrz mojego nowicjatu, "Samo prześladowanie nie oznacza, że jesteś prorokiem. Może oznaczać, że się mylisz!".

Ale opowieść o odrzuceniu w Nazarecie zdecydowanie pomogła mi odrzucić potrzebę uznania. Teraz o wiele mniej dbam o to, by mnie kochano bądź lubiano. Jezus w Nazarecie uwolnił mnie z tego właśnie więzienia. Wolność nazaretańskiego cieśli dała mi wolność bycia wolnym. Jak On sam powiedział tamtego dnia, przyszedł "obwieszczać więźniom uwolnienie"

W pewnym sensie również takie uwolnienie.

 

 

Szkoła „SŁOWA BOŻEGO”

Temat: Galeria wiary

Poniedziałek : 4 lutego 2019

Hbr 11, 32-40 (Biblia Tysiąclecia)

(32) I co jeszcze mam powiedzieć? Nie wystarczyłoby mi bowiem czasu na opowiadanie o Gedeonie, Baraku, Samsonie, Jeftem, Dawidzie, Samuelu i o prorokach, (33) którzy przez wiarę pokonali królestwa, dokonali czynów sprawiedliwych, otrzymali obietnicę, zamknęli paszcze lwom, (34) przygasili żar ognia; uniknęli ostrza miecza i wyleczyli się z niemocy, stali się bohaterami w wojnie i do ucieczki zmusili nieprzyjacielskie szyki. (35) Dzięki dokonanym przez nich wskrzeszeniom niewiasty otrzymały swoich zmarłych. Jedni ponieśli katusze, nie przyjąwszy uwolnienia, aby otrzymać lepsze zmartwychwstanie. (36) Inni zaś doznali zelżywości i biczowania, a nadto kajdan i więzienia. (37) Kamienowano ich, przerzynano piłą, <kuszono>, przebijano mieczem; tułali się w skórach owczych, kozich, w nędzy, w utrapieniu, w ucisku - (38) świat nie był ich wart - i błąkali się po pustyniach i górach, po jaskiniach i rozpadlinach ziemi. (39) A ci wszyscy, choć ze względu na swą wiarę stali się godni pochwały, nie otrzymali przyrzeczonej obietnicy, (40) gdyż Bóg, który nam lepszy los zgotował, nie chciał, aby oni doszli do doskonałości bez nas.

Medytacja z miesięcznika: „Słowo wśród nas”

Jeśli jesteś kibicem sportowym, na pewno słyszałeś o „galeriach sław”, gdzie upamiętnia się wybitnych sportowców poprzez umieszczanie ich wizerunków, przechowywanie informacji i pamiątek. Ale czy słyszałeś o „galerii wiary”?

Otóż tak właśnie określa się niekiedy jedenasty rozdział Listu do Hebrajczyków, stanowiący rozbudowaną listę bohaterów Starego Testamentu.

Są na niej między innymi Mojżesz, Sara, Rachab, Józef i wielu innych. Bohaterzy ci chlubnie ukończyli swój bieg pomimo przeciwności, nieszczęść, a nawet upadków moralnych. Oddali Bogu chwałę swoim życiem, a ich wiara jest dla nas inspiracją po dziś dzień. To oczywiste, że zasługują na upamiętnienie!

Ale autor Listu do Hebrajczyków nie poprzestaje na upamiętnieniu tych bohaterów. Po wyliczeniu ich chwalebnych zasług kieruje uwagę czytelników na nich samych – a także na nas i na nasze życie.

  • Ci starożytni święci przekazali pałeczkę nam. Teraz my mamy kontynuować bieg i zachować wiarę.

 

  • Jakie uczucia to w tobie budzi?

Może czujesz, że nigdy nie zdołasz dorównać tak wzniosłym wzorom. Jesteś tylko maleńkim pyłkiem w wielkim świecie. Nikt nie zna nawet twojego nazwiska. Poza tym, wcale nie czujesz się święty.

To nieważne. Bóg cię zna. Widzi to wszystko, co robisz. Widzi twoją wierność. Widzi twoją skruchę, gdy upadasz. I chce, byś wiedział, że możesz oddać Mu chwałę, tak samo jak starożytni bohaterowie. Pamiętaj, że On z upodobaniem posługuje się zwyczajnymi ludźmi. Zresztą ostatnia część „galerii wiary” poświęcona jest właśnie anonimowym bohaterom (Hbr 11,35-38). Nawet sam autor Listu do Hebrajczyków pozostaje anonimowy i bibliści do dziś nie mają pewności, kto nim był.

Nabierz więc ducha. Nawet jeśli w swoich oczach nie jesteś nikim ważnym, Bóg o tobie nie zapomniał. Zna twoje imię i chce, abyś był Jego świadkiem wobec świata. Nigdy nie wątp w to, że Bóg także dla ciebie przygotował miejsce w „galerii wiary”.

  • Każde twoje poświęcenie porusza Jego serce.
  • Każda minuta wygospodarowana na modlitwę sprawia Mu radość.
  • Każdy akt służby oddaje Mu chwałę.
  • Nie ustawaj więc w czynieniu dobra!
  • Bóg przygotował dla ciebie wspaniałe rzeczy (Hbr 11,40)!

Panie, dziękuję Ci za to, że jest dla mnie miejsce w Twojej «galerii wiary»”.

Ps 31,20-24  

 Ewangelia dnia dzisiejszego: Mk 5,1-20 (Biblia Tysiąclecia)

(1) Przybyli na drugą stronę jeziora do kraju Gerazeńczyków. (2) Ledwie wysiadł z łodzi, zaraz wybiegł Mu naprzeciw z grobów człowiek opętany przez ducha nieczystego. (3) Mieszkał on stale w grobach i nawet łańcuchem nie mógł go już nikt związać. (4) Często bowiem wiązano go w pęta i łańcuchy; ale łańcuchy kruszył, a pęta rozrywał, i nikt nie zdołał go poskromić.(5) Wciąż dniem i nocą krzyczał, tłukł się kamieniami w grobach i po górach. (6) Skoro z daleka ujrzał Jezusa, przybiegł, oddał Mu pokłon (7) i zawołał wniebogłosy:

Czego chcesz ode mnie, Jezusie, Synu Boga Najwyższego?

Zaklinam Cię na Boga, nie dręcz mnie! (8) Powiedział mu bowiem: Wyjdź, duchu nieczysty, z tego człowieka. (9) I zapytał go: Jak ci na imię? Odpowiedział Mu: Na imię mi "Legion", bo nas jest wielu. (10) I prosił Go na wszystko, żeby ich nie wyganiał z tej okolicy. (11) A pasła się tam na górze wielka trzoda świń. (12) Prosili Go więc: Poślij nas w świnie, żebyśmy w nie wejść mogli. (13) I pozwolił im. Tak duchy nieczyste wyszły i weszły w świnie. A trzoda około dwutysięczna ruszyła pędem po urwistym zboczu do jeziora. I potonęły w jeziorze. (14) Pasterze zaś uciekli i rozpowiedzieli to w mieście i po zagrodach, a ludzie wyszli zobaczyć, co się stało. (15) Gdy przyszli do Jezusa, ujrzeli opętanego, który miał w sobie legion, jak siedział ubrany i przy zdrowych zmysłach. Strach ich ogarnął.  (16) A ci, którzy widzieli, opowiedzieli im, co się stało z opętanym, a także o świniach. (17) Wtedy zaczęli Go prosić, żeby odszedł z ich granic. (18) Gdy wsiadł do łodzi, prosił Go opętany, żeby mógł zostać przy Nim. (19) Ale nie zgodził się na to, tylko rzekł do niego: Wracaj do domu, do swoich, i opowiadaj im wszystko, co Pan ci uczynił i jak ulitował się nad tobą. (20) Poszedł więc i zaczął rozgłaszać w Dekapolu wszystko, co Jezus z nim uczynił, a wszyscy się dziwili.

 

 

 

Szkoła „SŁOWA BOŻEGO”

Temat:   Chmura (obłok) świadków wiary

                   Wtorek : lutego 2019                        

Hbr 12,1-4 (Biblia Tysiąclecia)

(1) I my zatem mając dokoła siebie takie mnóstwo świadków, odłożywszy wszelki ciężar, [a przede wszystkim] grzech, który nas łatwo zwodzi, winniśmy wytrwale biec w wyznaczonych nam zawodach

(2) Patrzmy na Jezusa, który nam w wierze przewodzi i ją wydoskonala. On to zamiast radości, którą Mu obiecywano, przecierpiał krzyż, nie bacząc na [jego] hańbę, i zasiadł po prawicy tronu Boga. (3) Zastanawiajcie się więc nad Tym, który ze strony grzeszników taką wielką wycierpiał wrogość przeciw sobie, abyście nie ustawali, złamani na duchu.(4) Jeszcze nie opieraliście się aż do przelewu krwi, walcząc przeciw grzechowi, 

Medytacja z miesięcznika: „Słowo wśród nas”

Przetłumaczone tu jako „mnóstwo” greckie słowo nepsos może oznaczać również „obłok” albo „chmurę”. Widok przesuwających się po niebie obłoków bywa tak piękny, że spontanicznie kieruje nasze myśli ku Ojcu niebieskiemu.

Z kolei dzisiejsze czytanie kieruje nasze myśli ku „wielkiej chmurze świadków”, utworzonej z bohaterów naszej wiary.

W Starym Testamencie obłok często był symbolem obecności Boga pośród swego ludu. Przypomnijmy sobie wędrówkę Izraelitów przez pustynię po ich wyjściu z Egiptu. Nie wiedzieli, dokąd mają iść. To prawda, że Bóg wyprowadził ich z Egiptu, ale co dalej? Czy wciąż jeszcze był z nimi? Wtedy pojawił się przed nimi wielki słup obłoku, który ich poprowadził. Był to dla nich znak, który stale im przypominał, że Bóg nad nimi czuwa.

 Podobną funkcję wobec nas pełnią święci, którzy żyli przed nami.

Są oni znakiem, że Bóg zawsze był obecny i działał w życiu zwyczajnych ludzi.

  • I tak Abraham zaświadcza o tym, że Bóg jest wierny.
  • Dawid zapewnia, że jest On miłosierny.
  • Perpetua i Felicyta pokazują, że Bóg daje siłę wytrwania podczas prześladowań. Jan Bosko przekonuje, że Bóg zaspokaja wszystkie nasze potrzeby.
  • A Najświętsza Maryja Panna pokazuje nam, co to znaczy nieść Chrystusa światu.

Ta wielka „chmura” świadków obejmuje nie tylko powszechnie znanych świętych. Jest tam także twój dziadek, który prowadził cię co niedzielę do kościoła, i ciocia Teresa, słynąca ze swej serdecznej gościnności. Jest tam twoja znajoma wolontariuszka ze schroniska dla bezdomnych i sąsiadka, która zawsze odmawiała Różaniec na porannym spacerze.

Nie otaczają nas teologiczne doktryny, ale najprawdziwsi ludzie z rzeczywistym doświadczeniem Boga w swoim życiu.

To oni tworzą wielki „słup obłoku”, przypominający nam, że Bóg jest zawsze z nami. Przekonują nas, że świętość jest możliwa. I kibicują nam w naszej drodze z Jezusem.

Jaka jest prognoza pogody na dzisiaj?

                 Pochmurnie – ze stuprocentową szansą na obfite wylanie łaski!

Jezu, pomóż mi pamiętać o mnóstwie świętych, którzy są znakiem Twojej obecności”.

Ps 22,26-28.30-32

 

Ewangelia dnia dzisiejszego: Mk 5,21-43 (Biblia Tysiąclecia)

(21) Gdy Jezus przeprawił się z powrotem w łodzi na drugi brzeg, zebrał się wielki tłum wokół Niego, a On był jeszcze nad jeziorem. (22) Wtedy przyszedł jeden z przełożonych synagogi, imieniem Jair. Gdy Go ujrzał, upadł Mu do nóg i prosił usilnie: (23) Moja córeczka dogorywa, przyjdź i połóż na nią ręce, aby ocalała i żyła. (24) Poszedł więc z nim, a wielki tłum szedł za Nim i zewsząd na Niego napierał. (25) A pewna kobieta od dwunastu lat cierpiała na upływ krwi. Wiele przecierpiała od różnych lekarzy (26) i całe swe mienie wydała, a nic jej nie pomogło, lecz miała się jeszcze gorzej. (27) Słyszała ona o Jezusie, więc przyszła od tyłu, między tłumem, i dotknęła się Jego płaszcza. (28) Mówiła bowiem: żebym się choć Jego płaszcza dotknęła, a będę zdrowa. (29) Zaraz też ustał jej krwotok i poczuła w ciele, że jest uzdrowiona z dolegliwości. (30) A Jezus natychmiast uświadomił sobie, że moc wyszła od Niego. Obrócił się w tłumie i zapytał: Kto się dotknął mojego płaszcza? (31) Odpowiedzieli Mu uczniowie: Widzisz, że tłum zewsząd Cię ściska, a pytasz: Kto się Mnie dotknął. (32) On jednak rozglądał się, by ujrzeć tę, która to uczyniła. (33) Wtedy kobieta przyszła zalękniona i drżąca, gdyż wiedziała, co się z nią stało, upadła przed Nim i wyznała Mu całą prawdę. (34) On zaś rzekł do niej: Córko, twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju  i bądź uzdrowiona ze swej dolegliwości! (35) Gdy On jeszcze mówił, przyszli ludzie od przełożonego synagogi i donieśli: Twoja córka umarła, czemu jeszcze trudzisz Nauczyciela? (36) Lecz Jezus słysząc, co mówiono, rzekł przełożonemu synagogi: Nie bój się, wierz tylko! (37) I nie pozwolił nikomu iść z sobą z wyjątkiem Piotra, Jakuba i Jana, brata Jakubowego. (38) Tak przyszli do domu przełożonego synagogi. Wobec zamieszania, płaczu i głośnego zawodzenia, (39) wszedł i rzekł do nich: Czemu robicie zgiełk i płaczecie? Dziecko nie umarło, tylko śpi. (40) I wyśmiewali Go. Lecz On odsunął wszystkich, wziął z sobą tylko ojca, matkę dziecka oraz tych, którzy z Nim byli, i wszedł tam, gdzie dziecko leżało. (41) Ująwszy dziewczynkę za rękę, rzekł do niej: Talitha kum, to znaczy: Dziewczynko, mówię ci, wstań! (42) Dziewczynka natychmiast wstała i chodziła, miała bowiem dwanaście lat. I osłupieli wprost ze zdumienia. (43) Przykazał im też z naciskiem, żeby nikt o tym nie wiedział, i polecił, aby jej dano jeść.

 

 

 

Szkoła „SŁOWA BOŻEGO”

Temat: Nasza walka z grzechem

                     Środa : lutego 2019                  

Hbr 12,4-7.11-15 (Biblia Tysiąclecia)

(4) Jeszcze nie opieraliście się aż do przelewu krwi, walcząc przeciw grzechowi, (5) a zapomnieliście o upomnieniu, z jakim się zwraca do was, jako do synów: Synu mój, nie lekceważ karania Pana, nie upadaj na duchu, gdy On cię doświadcza. (6) Bo kogo miłuje Pan, tego karze, chłoszcze zaś każdego, którego za syna przyjmuje. (7) Trwajcież w karności! Bóg obchodzi się z wami jak z dziećmi. Jakiż to bowiem syn, którego by ojciec nie karcił? 

(11) Wszelkie karcenie na razie nie wydaje się radosne, ale smutne, potem jednak przynosi tym, którzy go doświadczyli, błogi plon sprawiedliwości. (12) Dlatego wyprostujcie opadłe ręce i osłabłe kolana! (13) Proste czyńcie ślady nogami, aby kto chromy nie zbłądził, ale był raczej uzdrowiony. (14) Starajcie się o pokój ze wszystkimi i o uświęcenie, bez którego nikt nie zobaczy Pana. (15) Baczcie, aby nikt nie pozbawił się łaski Bożej, aby jakiś korzeń gorzki, który rośnie w górę, nie spowodował zamieszania, a przez to nie skalali się inni,

Medytacja z miesięcznika: „Słowo wśród nas”

Co czujesz, widząc, jak sztangista dźwiga w górę ogromny ciężar? Czy nie ogarnia cię podziw dla jego siły i umiejętności? Wiemy jednak, że żaden ciężarowiec nie zaczynał od sztangi ważącej kilkaset kilogramów. Ciężar zwiększał się stopniowo, w miarę jak sztangista nabierał siły i umiejętności technicznych.

Podobnie wygląda nasza walka z grzechem.

Nikt z nas nie zaczyna na poziomie olimpijczyka. Dopiero stopniowo, w miarę ćwiczeń, nabieramy siły. Być może w walce z grzechem zbliżasz się już do olimpijskiego poziomu, a może dopiero zaczynasz. Niezależnie od miejsca, w którym jesteś, z pewnością przyda ci się powtórka pewnych podstawowych zasad.

  • Przede wszystkim wyrób w sobie nawyk codziennego rachunku sumienia. Co wieczór zapytaj siebie: „W jakich sytuacjach dzisiaj upadłem? Czy nie popełniam wciąż na nowo tych samych grzechów? Kogo zraniłem dziś słowem lub uczynkiem?”.
  • Następnie poproś o przebaczenie Boga – a także postanów sobie przeprosić tych, których obraziłeś.
  • Nie zapomnij też o regularnym przystępowaniu do sakramentu pokuty. Zapewni ci to dodatkowy przypływ łaski, która pomoże ci następnym razem stawić czoło silnej pokusie.
  • Pamiętaj też, że aby uchwycić sztangę, trzeba czasem odłożyć coś innego. Oznacza to rezygnację z czegoś, co nas osłabia. Może to być strona internetowa, która wciąga cię na całe godziny, albo poranna rozmowa z koleżanką z pracy, która przeradza się w plotkowanie. Może to być o jeden kieliszek wina czy kawałek ciasta za dużo.
  • Czasami na twojej sztandze jest już dostateczny ciężar i wystarczy jedynie zwiększyć liczbę podnoszeń. Oznacza to kilka dodatkowych minut modlitwy, pójście raz czy dwa razy w tygodniu na Mszę świętą w dzień powszedni albo przeczytanie biografii świętego zamiast najnowszego bestsellera.
  • Podnoszenie ciężarów to ciężka praca. Podobnie rzecz ma się z walką z grzechem.

Nie jesteś jednak sam. Bóg zna cię na wylot. Wie, co cię osłabia, i co cię umacnia. Sam Jezus jest twoim trenerem. Stoi przy tobie. Chce pokazywać ci, co podnosić, a co odłożyć. On zawsze gotów jest wspierać cię swoją miłością i łaską.

Panie, chcę być mocny i opierać się grzechowi. Kieruj mnie dziś ku temu, co mnie umacnia”.

Ps 103,1-2.13-14.17-18  

 

  • Ewangelia dnia dzisiejszego: Mk 6,1- 6 (Biblia Tysiąclecia)

 

(1) Wyszedł stamtąd i przyszedł do swego rodzinnego miasta. A towarzyszyli Mu Jego uczniowie. (2) Gdy nadszedł szabat, zaczął nauczać w synagodze; a wielu, przysłuchując się, pytało ze zdziwieniem: Skąd On to ma? I co za mądrość, która Mu jest dana? I takie cuda dzieją się przez Jego ręce. (3) Czy nie jest to cieśla, syn Maryi, a brat Jakuba, Józefa, Judy i Szymona? Czyż nie żyją tu u nas także Jego siostry? I powątpiewali o Nim. (4) A Jezus mówił im: Tylko w swojej ojczyźnie, wśród swoich krewnych i w swoim domu może być prorok tak lekceważony.

(5) I nie mógł tam zdziałać żadnego cudu, jedynie na kilku chorych położył ręce i uzdrowił ich. (6) Dziwił się też ich niedowiarstwu. Potem obchodził okoliczne wsie i nauczał.

 

  

 

Szkoła „SŁOWA BOŻEGO”

                   Czwartek : 7 lutego 2019                        

Temat:   Powołani, by być apostołami

Ewangelia dnia dzisiejszego: Mk 6, 7-13 (Biblia Tysiąclecia)

(7) Następnie przywołał do siebie Dwunastu i zaczął rozsyłać ich po dwóch. Dał im też władzę nad duchami nieczystymi (8) i

przykazał im, żeby nic z sobą nie brali na drogę prócz laski: ani chleba, ani torby, ani pieniędzy w trzosie. (9) Ale idźcie obuci w sandały i nie wdziewajcie dwóch sukien. (10) I mówił do nich: Gdy do jakiego domu wejdziecie, zostańcie tam, aż stamtąd wyjdziecie. (11) Jeśli w jakim miejscu was nie przyjmą i nie będą słuchać, wychodząc stamtąd strząśnijcie proch z nóg waszych na świadectwo dla nich. (12) Oni więc wyszli i wzywali do nawrócenia. (13) Wyrzucali też wiele złych duchów oraz wielu chorych namaszczali olejem i uzdrawiali. 

Medytacja z miesięcznika: „Słowo wśród nas”

Wyruszając w drogę, Apostołowie musieli być przejęci i pełni obaw. Jezus posłał ich, by głosili słowo i uzdrawiali w Jego imieniu. Ale z drugiej strony posłał ich bez jedzenia, pieniędzy czy odzieży na zmianę. Na pewno zastanawiali się: Co z nami będzie? Jak damy radę podołać tak trudnemu zadaniu?

Oczywiście celem Jezusa nie było utrudnianie Apostołom ich misji. Miał On całkowite zaufanie do Ojca niebieskiego, znał też dobrze swoich uczniów.

Wiedział, że są już gotowi, by całkowicie zdać się na Boga, który udzieli im wszelkiej potrzebnej mądrości i mocy, a także wsparcia materialnego.

Wiedział, że to doświadczenie umocni ich wewnętrznie i pogłębi ich wiarę w Boga. I tak właśnie się stało.

Większość z nas jest w stanie utożsamić się z obawami Apostołów. Często czujemy się nieprzygotowani do głoszenia Ewangelii. Czujemy, że przydałoby nam się więcej cierpliwości, zdrowia, mądrości czy dyscypliny wewnętrznej.

Jednak podobnie jak Apostołowie jesteśmy wezwani do zaufania Bogu, który da nam wszystko, co potrzebne do wykonania naszej misji. Czeka jedynie, aż zdecydujemy się postawić pierwszy krok.

  • Do jakich zadań posyła cię dzisiaj Jezus?

Zacznij od swoich najbliższych. Okaż troskę swoim domownikom, ukazując im przez to miłość Boga. Wnieś pokój w swoje miejsce pracy, szanując godność innych pracowników, zwłaszcza gdy są obmawiani czy atakowani.

Nie zadowalaj się „normalnym”, wygodnym życiem.

  • Pozwól Duchowi Świętemu poprowadzić cię dalej, tam gdzie twoje własne możliwości się wyczerpią i będziesz musiał polegać na Bogu.

Może to oznaczać wyjazd na misje do Afryki, zaangażowanie się jako wolontariusz w hospicjum albo też odezwanie się do kogoś, z kim jesteś od dawna skłócony. A może jeszcze coś innego.

Zastanów się, do czego Bóg cię wzywa, a potem odważnie postaw pierwszy krok. Z każdym krokiem postawionym w wierze nabierzesz więcej zaufania do Bożego prowadzenia. Pozwoli ci to śmielej wykorzystywać kolejne nadarzające się okazje do dzielenia się Dobrą Nowiną.

Jezu, pomóż mi wyjść do innych z ufnością i wiarą w Twoją pomoc”.

Hbr 12,18-19.21-24   Ps 48,2-4.9-11

 

 

 

Szkoła „SŁOWA BOŻEGO”

                    Piątek : 8 lutego 2019                  

Temat: Najważniejsza jest miłość

 Hbr 13, 1 - 8 (Biblia Tysiąclecia)

(1) Niech trwa braterska miłość. (2) Nie zapominajmy też o gościnności, gdyż przez nią niektórzy, nie wiedząc, aniołom dali gościnę. (3) Pamiętajcie o uwięzionych, jakbyście byli sami uwięzieni, i o tych, co cierpią, bo i sami jesteście w ciele. (4) We czci niech będzie małżeństwo pod każdym względem i łoże nieskalane, gdyż rozpustników i cudzołożników osądzi Bóg. (5)Postępowanie wasze niech będzie wolne od chciwości na pieniądze: zadowalajcie się tym, co macie. Sam bowiem powiedział: Nie opuszczę cię ani pozostawię. (6) Śmiało więc mówić możemy: Pan jest wspomożycielem moim, nie ulęknę się, bo cóż może mi uczynić człowiek? (7) Pamiętajcie o swych przełożonych, którzy głosili wam słowo Boże, i rozpamiętując koniec ich życia, naśladujcie ich wiarę! (8) Jezus Chrystus wczoraj i dziś, ten sam także na wieki

 

Medytacja z miesięcznika: „Słowo wśród nas”

Przez ostatnie trzy tygodnie rozważaliśmy różne zawiłości teologiczne poruszane w Liście do Hebrajczyków. Teraz, gdy dochodzimy do końcówki listu, jedno staje się absolutnie jasne:

najważniejsza ze wszystkiego jest miłość.

Staje się to jeszcze bardziej oczywiste, gdy sięgniemy do oryginalnego tekstu greckiego. Najpierw znajdziemy tam wezwanie do miłości braterskiej, po grecku philadelphia. Następnie zachętę do niezaniedbywania gościnności, przy czym gościnność oddana jest słowem philoxenia, czyli miłość obcych.

W dalszej części tekst mówi o poszanowaniu małżeństwa, czyli o miłości małżeńskiej. A na koniec wzywa do wyzbycia się miłości do rzeczy materialnych.

Miłości poświęcony jest więc cały dzisiejszy fragment!

Wszystkie te obszary miłości są równie ważne, a w wielu wypadkach nakładają się na siebie. Może się na przykład okazać, że chętnie przyjmujemy gości, ale zapominamy uprzedzić o tym małżonka i dzieci, albo o tym, że nasz domowy budżet jest bardzo napięty. Lub, na przykład, troszczymy się o jednego członka rodziny kosztem innego – czy też kosztem okazywania pomocy tym, którzy nie mają oparcia we własnej rodzinie. Niezależnie od tego, jaka dziedzina życia przychodzi nam na myśl, podstawowe pytanie brzmi: „Czy kieruje nami miłość?”.

  • Podejmując decyzje w konkretnych sprawach, pytaj siebie: „Czy przez to rzeczywiście okażę miłość?”.
  • Nawet gdy wybierasz pomiędzy dwiema dobrymi i uczciwymi możliwościami, pytaj: „Która z nich pozwoli bardziej wzrastać w miłości?”.

Myśląc w ten sposób, zapraszasz do udziału w podejmowaniu decyzji Ducha Świętego i pytasz Go, w jaki sposób będziesz mógł najlepiej ukazać Boga ludziom, których masz wokół siebie.

W jaki sposób możesz kochać choć trochę bardziej?

Pamiętaj, że w każdej sytuacji najważniejsza jest miłość

  • miłość, która zaprowadziła Jezusa na krzyż;
  • miłość, która pozwala nam trwać przy Nim;
  • miłość, która każe nam wychodzić naprzeciw innym.

Jezu, pomóż mi kochać tak, jak Ty kochasz”.

Ps 27,1.3.5.8-9  

Ewangelia dnia dzisiejszego: Mk 6, 14 - 29

  (14) Także król Herod posłyszał o Nim, gdyż Jego imię nabrało rozgłosu, i mówił: Jan Chrzciciel powstał z martwych i dlatego moce cudotwórcze działają w Nim. (15) Inni zaś mówili: To jest Eliasz; jeszcze inni utrzymywali, że to prorok, jak jeden z dawnych proroków. (16) Herod, słysząc to, twierdził: To Jan, którego ściąć kazałem, zmartwychwstał. (17) Ten bowiem Herod kazał pochwycić Jana i związanego trzymał w więzieniu, z powodu Herodiady, żony brata swego Filipa, którą wziął za żonę. (18) Jan bowiem wypominał Herodowi: Nie wolno ci mieć żony twego brata. (19) A Herodiada zawzięła się na niego i rada byłaby go zgładzić, lecz nie mogła. (20) Herod bowiem czuł lęk przed Janem, znając go jako męża prawego i świętego, i brał go w obronę. Ilekroć go posłyszał, odczuwał duży niepokój, a przecież chętnie go słuchał. (21) Otóż chwila sposobna nadeszła, kiedy Herod w dzień swoich urodzin wyprawił ucztę swym dostojnikom, dowódcom wojskowym i osobom znakomitym w Galilei. (22) Gdy córka tej Herodiady weszła i tańczyła, spodobała się Herodowi i współbiesiadnikom. Król rzekł do dziewczęcia: Proś mię, o co chcesz, a dam ci. (23) Nawet jej przysiągł: Dam ci, o co tylko poprosisz, nawet połowę mojego królestwa. (24) Ona wyszła i zapytała swą matkę: O co mam prosić? Ta odpowiedziała: O głowę Jana Chrzciciela. (25) Natychmiast weszła z pośpiechem do króla i prosiła: Chcę, żebyś mi zaraz dał na misie głowę Jana Chrzciciela. (26) A król bardzo się zasmucił, ale przez wzgląd na przysięgę i biesiadników nie chciał jej odmówić. (27) Zaraz też król posłał kata i polecił przynieść głowę jego. Ten poszedł, ściął go w więzieniu (28) i przyniósł głowę jego na misie; dał ją dziewczęciu, a dziewczę dało swej matce. (29) Uczniowie Jana, dowiedziawszy się o tym, przyszli, zabrali jego ciało i złożyli je w grobie. 

 

 

 

Szkoła „SŁOWA BOŻEGO”

                      Sobota : 9 lutego 2019                        

Ewangelia dnia dzisiejszego: Mk 6, 30 - 34

(30) Wtedy Apostołowie zebrali się u Jezusa i opowiedzieli Mu wszystko, co zdziałali i czego nauczali. (31) A On rzekł do nich: Pójdźcie wy sami osobno na miejsce pustynne i wypocznijcie nieco. Tak wielu bowiem przychodziło i odchodziło, że nawet na posiłek nie mieli czasu. (32) Odpłynęli więc łodzią na miejsce pustynne, osobno. (33) Lecz widziano ich odpływających. Wielu zauważyło to i zbiegli się tam pieszo ze wszystkich miast, a nawet ich uprzedzili. (34) Gdy Jezus wysiadł, ujrzał wielki tłum. Zlitował się nad nimi, byli bowiem jak owce nie mające pasterza. I zaczął ich nauczać.

 Medytacja z miesięcznika: „Słowo wśród nas

Jak wiele życzliwości i dobroci wyraża ta zachęta Jezusa skierowana do uczniów! Było to w czasie, kiedy wszyscy czegoś od Niego oczekiwali – uzdrowienia, uwolnienia, rady, ciekawej dysputy teologicznej. Jednak Jezusowi zależało na tym, by spędzać czas na osobności ze swoimi uczniami, a przez to nauczyć ich znajdować odpoczynek w Bożej obecności. Chciał pomóc im w odnalezieniu właściwej równowagi pomiędzy służeniem Bogu a otwarciem na to, by to On nam służył i zaspokajał nasze potrzeby.

Równowaga. Czy nie jest to jeden z największych problemów nas wszystkich? W świecie nastawionym na sukces i osiąganie wyników wezwanie do trwania     w ciszy przed Panem i przyjmowania Jego błogosławieństwa może wydawać się stratą czasu i szukaniem siebie.

W rzeczywistości jednak każdy z nas potrzebuje osobistego spotkania z Jezusem na modlitwie, wyciszenia przed Nim swego serca, by mógł w nas działać.

Jeśli takiego czasu zabraknie, nie będziemy mieli nic do ofiarowania ludziom, którym służymy czy o których się troszczymy.

Pisząc o modlitwie, teolog jezuita, Hans Urs von Balthasar, stwierdził: „Udręczeni życiem, wyczerpani, szukamy miejsca, gdzie możemy trwać w ciszy                  i być sobą, miejsca wytchnienia. Tęsknimy za odnowieniem naszego ducha w Bogu, za tym, by odpocząć w Nim i otrzymać nowe siły do dalszego życia… Na polu ciszy czeka na nas ukryty skarb”.

Nie rezygnuj z tego skarbu! Nie daj się przekonać światu, że masz w sobie wszystko, czego potrzebujesz, by sprostać wyzwaniom życia.

Jezus codziennie ma dla ciebie wyjątkowe dary – dary, które pozwolą ci stawić czoło wszelkim zawirowaniom kolejnego dnia.

  • Takim darem może być werset Pisma Świętego, którym podzielisz się z bliską osobą,
  • pocieszenie Jego Ducha, które podtrzyma cię w trudnej sytuacji, lub
  • przypływ odwagi, który pomoże ci oprzeć się pokusie.

Dzisiaj weź sobie do serca słowa Jezusa.

On teraz mówi do ciebie: Wyjdź ze Mną na pustkowie. Znajdź więc czas i miejsce, w którym będziesz mógł przy Nim odpocząć, posłuchać Jego nauki i przyjąć Jego miłość.

„Dziękuję Ci, Jezu, za to, że przywołujesz mnie do siebie. Oto jestem, Panie! Przyjdź i napełnij mnie swoją łaską”.

Hbr 13,15-17.20-21   Ps 23,1-6

 

 

 

Szkoła „SŁOWA BOŻEGO”

                       Niedziela : 10 lutego 2019                        

1 Kor 15,1-11 (Biblia Tysiąclecia)

 (1) Przypominam, bracia, Ewangelię, którą wam głosiłem, którąście przyjęli i w której też trwacie. (2) Przez nią również będziecie zbawieni, jeżeli ją zachowacie tak, jak wam rozkazałem... Chyba żebyście uwierzyli na próżno. (3) Przekazałem wam na początku to, co przejąłem; że Chrystus umarł - zgodnie z Pismem - za nasze grzechy, (4) że został pogrzebany, że zmartwychwstał trzeciego dnia, zgodnie z Pismem; (5) i że ukazał się Kefasowi, a potem Dwunastu, (6) później zjawił się więcej niż pięciuset braciom równocześnie; większość z nich żyje dotąd, niektórzy zaś pomarli. (7) Potem ukazał się Jakubowi, później wszystkim apostołom. (8) W końcu, już po wszystkich, ukazał się także i mnie jako poronionemu płodowi. (9)Jestem bowiem najmniejszy ze wszystkich apostołów i niegodzien zwać się apostołem, bo prześladowałem Kościół Boży. (10) Lecz za łaską Boga jestem tym, czym jestem, a dana mi łaska Jego nie okazała się daremna; przeciwnie, pracowałem więcej od nich wszystkich, nie ja, co prawda, lecz łaska Boża ze mną. (11) Tak więc czy to ja, czy inni, tak nauczamy i tak wyście uwierzyli. 

Medytacja z miesięcznika: „Słowo wśród nas”

  • Czy zauważyłeś, że we wszystkich dzisiejszych czytaniach przewija się motyw łaski?
  • To łaska:
  • wypaliła grzech Izajasza i uczyniła go jednym z największych proroków w dziejach Izraela.
  • powstrzymała św. Pawła przed dalszym prześladowaniem chrześcijan i uczyniła go jednym z największych ewangelizatorów wszech czasów.
  • rzuciła św. Piotra na kolana przed Jezusem i zmieniła prostego rybaka w pokornego łowcę dusz i pasterza pierwotnego Kościoła.

Z pewnością w życiu tych ludzi łaska Boża nie okazała się daremna!

  • A w twoim życiu? Co w nim wskazuje na to, że łaska Boża nie okazała się daremna?

Nie muszą to być wydarzenia aż tak dramatyczne, jak nawrócenie Pawła czy Izajasza. Zresztą w ogóle nie muszą być dramatyczne. Oczywiście może tak się wydarzyć, częściej jednak doświadczenie łaski Bożej kojarzy się z łagodnie płynącym strumieniem, a nie ze wzburzonym oceanem.

Przypomnij sobie na przykład chwile, w których czułeś się szczególnie blisko Boga podczas Eucharystii czy na modlitwie. Albo ten wyrzut sumienia, który doprowadził cię do konfesjonału po długiej przerwie. Albo dzień, kiedy nieoczekiwanie pojawiła się w twoim sercu gotowość przebaczenia komuś, kto cię boleśnie skrzywdził.

To wszystko były działania Bożej łaski.

Wszystko, co oddala cię od grzechu, a przybliża do Boga, co pomaga ci być bardziej kochającym, lepszym, skłonnym do współczucia, jest owocem działania łaski Bożej w twoim sercu. Jeśli zastanowisz się głębiej nad tym, jak wyglądał miniony dzień, odkryjesz, że Bóg przez cały czas wspierał cię swoją łaską.

Dziś nowy dzień i początek nowego tygodnia. Spróbuj więc zacząć od nowa.

Poproś Ducha Świętego, aby otworzył ci oczy na wszystkie łaski, którymi Bóg będzie cię obdarzał w rozpoczynającym się tygodniu. A kiedy je rozpoznasz, przyjmuj je całym sercem. Niech nie pozostaną daremne!

Jezu, naucz mnie całym sercem przyjmować Twoje łaski!”

Iz 6,1-2a.3-8   Ps 138,1-5.7-8

 

Ewangelia dnia dzisiejszego: Łk 5, 1- 11

(1) Pewnego razu - gdy tłum cisnął się do Niego, aby słuchać słowa Bożego, a On stał nad jeziorem Genezaret - (2) zobaczył dwie łodzie, stojące przy brzegu; rybacy zaś wyszli z nich i płukali sieci. (3) Wszedłszy do jednej łodzi, która należała do Szymona, poprosił go, żeby nieco odbił od brzegu. Potem usiadł i z łodzi nauczał tłumy. (4) Gdy przestał mówić, rzekł do Szymona: Wypłyń na głębię i zarzućcie sieci na połów!

 (5) A Szymon odpowiedział: Mistrzu, całą noc pracowaliśmy i niceśmy nie ułowili. Lecz na Twoje słowo zarzucę sieci. (6) Skoro to uczynili, zagarnęli tak wielkie mnóstwo ryb, że sieci ich zaczynały się rwać. (7) Skinęli więc na współtowarzyszy w drugiej łodzi, żeby im przyszli z pomocą. Ci podpłynęli; i napełnili obie łodzie, tak że się prawie zanurzały. (8) Widząc to Szymon Piotr przypadł Jezusowi do kolan i rzekł: Odejdź ode mnie, Panie, bo jestem człowiek grzeszny. (9) I jego bowiem, i wszystkich jego towarzyszy w zdumienie wprawił połów ryb, jakiego dokonali; (10) jak również Jakuba i Jana, synów Zebedeusza, którzy byli wspólnikami Szymona. Lecz Jezus rzekł do Szymona: Nie bój się, odtąd ludzi będziesz łowił. (11) I przyciągnąwszy łodzie do brzegu, zostawili wszystko i poszli za Nim.

 

Zamieszczono za: http://www.prezentek.edu.pl/index.php/krag-biblijny