Blokady radości (14 II 2010 r.)

Dobre Słowo, 14.03.2010 r.

Blokady radości

Trzeba się cieszyć. Słyszymy o tym w dzisiejszej w Ewangelii. Kościół w IV niedzielę Wielkiego Postu mocniej akcentuje radość. Ta niedziela nosi nazwę Laetare, czy radości, nadziei. Rzeczywiście – jest się z czego cieszyć. Bóg stoi po stronie człowieka. Bóg ku niemu wychodzi i chce go odnajdywać nawet wtedy, gdy człowiek sam siebie odnaleźć nie potrafi.

Pada dziś pytanie o radość. Chyba mamy z tym trochę kłopotu, szczególnie kiedy uczestniczymy we Mszy Świętej. Odnoszę wrażenie, patrząc też na siebie, że niezmiernie trudno jest przeżywać Eucharystię inaczej, jak tylko z posępną miną, bardzo sztywną, rutynową, w której brak radości i przekonania, że to nie jest odrabianie pańszczyzny, tylko spotkanie ze źródłem mocy i siły dla każdego człowieka wobec wszystkich problemów. Z Bogiem Żywym. Chyba mamy kłopoty z radością. Warto się zatem zapytać: Kiedy ostatni raz uśmiechnąłem się, tak pogodnie, rozpromienionymi oczami? Oczywiście nie chodzi o uśmiech na żądanie, jaki znamy z różnych wypowiedzi gwiazd ze świata show biznesu, polityki. Kiedy włącza się kamera, włącza się też uśmiech, wyłącza się kamera – wyłącza się uśmiech. Nie o ten uśmiech chodzi, ale o radość związaną ze zbawieniem, z tym, że Bóg jest po naszej stronie. Z różnych powodów możemy mieć kłopoty z radością.     Dzisiejsza Ewangelia podpowiada dwa powody. Mówi o kłopotach z radością oraz pokazuje, w jaki sposób można ją odzyskać. Pamiętajmy, że kiedy Jezus żegnał się z uczniami, mówił: Świat będzie się weselił, wy będziecie się smucić, ale smutek wasz obróci się w radość. Ja bym chciał, aby wasza radość była pełna, żeby dotykała głębi waszego serca. Na zewnątrz może wystąpić jakiś rodzaj smutku czy łez, ale gdzieś głęboko ukryta jest radość, bo te łzy zasiewają radość. Jakie są dwa powody braku radości, które dziś Ewangelia próbuje nam przedstawić?

Pierwszy to przekonanie, że jestem kimś i sam sobie poradzę. Prawdą jest, że jestem kimś. Każdy z nas jest kimś. Natomiast druga część tego stwierdzenia jest błędna. Nie poradzę sobie sam. Taką postawę: Jestem kimś i sam sobie poradzę, prezentuje młodszy syn z przypowieści. Stwierdził, że nadszedł już czas, żeby otrzymał to, co do niego należy i że już sobie z tym poradzi. Ale sobie nie poradził. Ojciec w tej przypowieści zdaje się być też ojcem marnotrawnym. Jak mógł nie wiedzieć, że to jakaś szaleńcza młodość, że to coś nieprzemyślanego, naiwnego? Nie wiedział o tym? Był naiwny? Dobrze wiedział. Dlatego wydaje się być marnotrawnym. Młodszy syn, na własny rachunek, czerpiąc z tego, co jemu wydawało się źródłem radości, roztrwonił wszystko, żyjąc rozrzutnie, jak zauważa Jezus w przypowieści. Na domiar złego, w tym samym czasie, kiedy roztrwonił wszystko, w całej krainie zapanował głód. Chyba znamy takie sytuacje, powtarzamy nie raz: Nieszczęścia chodzą parami. Czasem cały pluton nieszczęść spada nam na głowę. Jak się już sypie, to dokładnie. Tak zaczęło się sypać w przypadku młodszego syna. Roztrwonił wszystko, żyjąc rozrzutnie. Gdzie był ojciec? – Ojciec czekał. Jakoś nie przeszkadzał synowi dochodzić do pewnych wniosków. Jakby nie chciał mieć w domu robota, tylko kogoś, kto bierze odpowiedzialność za swoje życie.

To przesłanie w pierwszej kolejności jest skierowane do wszystkich wychowawców, nauczycieli, rodziców: Trzeba tak wychowywać, żeby ktoś wziął odpowiedzialność za swoje życie. Żeby czasem nie było tak, że wszystko się za niego robi. Musi wziąć odpowiedzialność za swoje życie. Ewangelia podpowiada, że jednym ze sposób jest nie przeszkadzać w dochodzeniu do pewnych wniosków. To ogromne ryzyko, drogie mamy i drodzy ojcowie. Mądrze mu towarzyszyć. Cierpliwości brakuje, czasem chciałoby się iść na skróty i zastosować przemoc wobec dziecka, uderzyć je.

Ojciec w przypowieści nie przeszkadza cierpieć i dochodzić do wniosków, ale jak Jezus zauważa w przypowieści bardzo sprytnie i szczegółowo, syn postanawia wracać, bo doszedł do wniosku, że jest nikim. Już nawet nie dają mu jeść tego, czym się żywiły świnie. On chciał jeść pokarm świń. Wtedy dochodzi do wniosku, że jest nikim, że chociażby się załapał na sezonową pracę u ojca, żeby tylko zjeść, żeby było coś do gardła włożyć. Kiedy dochodzi do tego wniosku, ewangelista zauważa w słowach Jezusa to stwierdzenie: A gdy był jeszcze daleko, ujrzał go jego ojciec i wzruszył się głęboko. Bardzo proste przesłanie. Ojciec czeka, wychodzi, przygląda się: Może to już ten dzień, kiedy mi dziecko zmądrzeje? Kiedy wróci, kiedy dojdzie do pewnych wniosków. Może to już ta chwila. Przyjdzie taki dzień. Ojciec w to wierzy. A wiara w tym przypadku też jest ryzykiem. To ogromne ryzyko. Nie zrobić z dziecka przedmiotu do wychowania, który trzeba wyżywić, wyszkolić, ubrać, chwalić się nim wszędzie, tylko zauważyć w nim kogoś, kto ma się rozwijać. Kto ma odkrywać świat. Ogromne ryzyko. I ogromny też ból. Bo ten ból wyraził się w tym, że ojciec wzruszył się głęboko. Doczekał się.

Ryzyko wiąże się z oczekiwaniem. Ojciec czeka. Syn odkrywa, że nie poradzi sobie sam, że potrzebuje być w zdrowej, mądrej relacji z ojcem, który mądrze kocha, nie naiwnie. Nie każe kochać: Kochaj mnie, bo w urzędzie stanu cywilnego napisane jest, że jestem twoim ojcem. Codziennie rano przychodź do mnie i mów: Kocham cię, tato. To ma wypływać naturalnie.

Zabiorę się i pójdę do mego ojca, i powiem mu. Ciekawe, że ta przeszkoda, jaką jest przekonanie, że jestem kimś i sam sobie poradzę, znajduje finał w powrocie. Bo żeby się przekonać, że ktoś na mnie czeka, trzeba wrócić. Zastanowił się, to znaczy wrócił do siebie. Żył poza sobą, w niezgodzie z sobą. Oszukiwał siebie, że jest wszystko dobrze, że jakoś to się poukłada. Ale jak? Samo się poukłada?

Izrael też żył w przekonaniu, że to się samo wszystko poukłada, a później wpadł w rozpacz i Bóg postanowił go wyprowadzić z Egiptu. I dzisiaj słyszymy w Księdze Jozuego, jak Pan po tym, jak Izraelici osiedlili się już w Ziemi Obiecanej, mówi: Dziś zrzuciłem z was hańbę egipską. Kochani, to Ja zrzucam z was hańbę egipską. To Ja usprawiedliwiam. Nie usprawiedliwiajcie mi się sami we własnych oczach. Nie bądźcie samowystarczalni. Nie mówcie: Ja to taki zły nie jestem. Albo jak młodszy syn z przypowieści: Dla mnie nie ma już miejsca, ja mogę być tylko wyrobnikiem, w moim życiu nic się już nie wydarzy. To koniec. Wszystko przegrałem. Bóg usprawiedliwia. Bóg, jak ojciec w przypowieści, rozkazuje sługom: Przynieście szybko najlepszą suknię, wyprawimy ucztę. Trzeba się bawić i weselić. Mój syn wrócił. Słuchajcie, jest. Zaginął, a odnalazł się. Następuje wielka radość, takie rozbrojenie serca ojca. Przecież ojciec przerywa nawet synowi wyznanie grzechów. To tak, jakby ksiądz przerwał w konfesjonale wyznanie grzechów i powiedział: Słuchaj, najważniejsze jest to, że wróciłeś. Ty się już nie baw w aptekarza – z całym szacunkiem dla wszystkich aptekarzy J – i nie wyliczaj wszystkiego szczegółowo. Ważne jest, że wracasz i że postawą twojego serca jest: Chcę wrócić. – Ile razy? – Za każdym razem. – Chcę wrócić i wracam. To ojciec poleca przyjąć syna na nowo. Cieszy się i bawi. To ojciec jest rozbrojony.

Byliśmy kiedyś ze szkołą katolicką na pielgrzymce w Taize. Zwiedzaliśmy też różne miejsca, między innymi Paryż. Zdarzyło się, że w swojej nieroztropności nie przeliczyłem uczniów, kiedy ruszaliśmy w dalszą część wyprawy. Ksiądz Dyrektor zapytał: Księże, przeliczył ksiądz? Wszyscy są? – Tak, wszyscy są. I w pewnym momencie zauważyliśmy, że nie ma jednego ucznia. Ksiądz Dyrektor, słusznie zniecierpliwiony, z wielkim taktem mówi: Zgubiłeś – szukaj. Z drżącym sercem pytam innych uczniów: Nie wiecie, gdzie on jest? – Wie ksiądz, on był taki zdołowany – Zdołowany? Od razu w mojej głowie powstało siedem scenariuszy – jak u mamy, która słysząc, że córka gdzieś wychodzi, ogląda się za każdą karetką, widząc w niej swoje dziecko. Poszedłem szukać zguby. Wracam tą samą trasą. Dochodzę do punktu, gdzie stały autokary. W pewnym momencie jeden z kierowców podchodzi do mnie i mówi: Proszę księdza, niech ksiądz na niego nie krzyczy. On się zgubił, ale niech ksiądz na niego nie krzyczy... A chłopak wychodzi zza autokaru z małym breloczkiem: Może breloczek ksiądz chce...? J Rozbroił mnie. Już nie miałem siły krzyczeć. Jeżeli więc nauczyciel, człowiek, jest w stanie być rozbrojony, jest w stanie ucieszyć się, że ktoś się wreszcie znalazł, a nie bierze pasa i nie krzyczy, to o ileż bardziej Bóg. Bóg nie robi scen, gdy wracamy: Tyle razy ci mówiłem, synu, to było głupie! Nie. Trzeba się cieszyć. Tobie jest teraz potrzebna radość, że wróciłeś.

Postawa: Jestem kimś, sam sobie poradzę, wcześniej czy później skończy się zejściem do poziomu świń. Ewangelia jest bezwzględnie precyzyjna. Ale ważne, że jest i powrót. Do tego zachęca nas Boże słowo – żeby odzyskać radość.

Druga postawa mówi, że: Jestem kimś, tylko nikt mnie nie docenia. Nikt mnie nie zauważa. Mąż/żona mnie nie docenia. Bo ja w gruncie rzeczy jestem bardzo dobry, tylko nikt mnie nie odkrył. Taką postawę reprezentuje starszy syn z przypowieści. Tyra jak wół. Nikt mu nie dziękuje. Kiedy młodszy syn wraca, on jest na polu, przychodzi zmordowany i nagle słyszy, że ten łajdak – tak, na pewno poszły jeszcze inne ostrzejsze słowa – został przyjęty po królewsku. Tymczasem on haruje jak wół. I nawet nie może się zabawić z przyjaciółmi.

Jestem kimś, tylko nikt mnie nie docenia. – To wielka blokada tamująca radość w sercu. Tak jakby założyć cztery blokady na koła i dziwić się, że samochód nie jedzie. Można wpaść w takie przekonanie i całe życie chodzić i dzwonić dzwonkami jak ministrant, który się zaciął w czasie Mszy Świętej: Nikt mnie nie docenia! Nikt mnie nie zauważył! A jestem taki porządny. Co robi ojciec, by odzyskać radość w takim sercu, strasznie skutym, pogniewanym na cały świat, na brata? Starszy syn nie nazywa swojego brata bratem. Mówi: Ten syn twój. I jeszcze dodaje: który roztrwonił twój majątek z nierządnicami. Nie wiadomo, czy wysłał za nim jakąś przyzwoitkę, żeby sprawdzić młodszego brata, ale już wie. Chyba kojarzymy te klimaty, kiedy często dorabiamy pewne fakty, gdy ktoś nas zdenerwuje. Ile jeszcze rzeczy dodamy, których nie było. Ale według nas były! Młodszy syn dostaje jeszcze od starszego brata etykietkę.

Oto tyle lat ci służę. To twoja wina, jesteś beznadziejnym ojcem! Widzisz, jak ja haruję? A zajmujesz się taką łajzą. Takim łotrem, łajdakiem. Jestem kimś, tylko nikt mnie nie docenia. – Poważna blokada na sercu w przyjęciu radości.

Co robi ojciec, który mądrze kocha? – Wychodzi i tłumaczy. Zwraca uwagę. Odkryj dobro w twoim bracie. Nie chwali postawy syna. – Zauważ w nim człowieka. Zauważ w sobie człowieka, który się myli, błądzi i upada. Odkryj dobro. Tłumaczy, ale ewangelista zauważa, że starszy syn rozgniewał się i nie chciał wejść. Odpowiada ojcu z całą wewnętrzną agresją, buntem, pretensją. Ojciec dalej tłumaczy: Moje dziecko, ty zawsze jesteś przy mnie i wszystko moje do ciebie należy. A trzeba się weselić i cieszyć z tego, że ten brat twój był umarły, a znów ożył; zaginął, a odnalazł się. Przypowieść się kończy. Nie wiemy, czy starszy syn wszedł na ucztę. Wiemy, że jest zaproszenie do przemyśleń, nawrócenia, powrotu, do odkrycia Boga, który jest źródłem pełnej radości.

Jezus opowiada tę przypowieść zbliżającym się do Niego ludziom, którym nie wyszło w życiu: celnikom, grzesznikom. Oni nie cieszą się ze swojej sytuacji. Nie są pyszałkami, którzy właśnie wchodzą w drugą postawę i twierdzą: Ja tam nie mam wielkich grzechów! Oni wiedzą, jakie mają grzechy. Ich to boli. Ale odnajdują w Jezusie Kogoś, kto chce ten ból wziąć na siebie. Na Niego mogą zrzucić jarzmo. O Nim powie św. Paweł, pisząc do Koryntian: Wszystko zaś to pochodzi od Boga, który pojednał nas z sobą przez Chrystusa i zlecił nam posługę jednania. Od Boga, który nie poczytuje grzechów, który widząc, jak ktoś wraca, jeszcze wychodzi, żeby go podnieść.

Słuchający tej opowieści faryzeusze szemrają. Nie podoba im się to. Nie lubią słowa gratis. A Bóg przebacza darmowo. Faryzeusze nie lubią tego słowa. Dzieciaki bardzo lubią. Jak słyszą o gratisach, ustawiają się w kolejce, by je wziąć. Faryzeusze nie.

Jeżeli mamy w sobie, w swym sercu, dziecko, które ufa Bogu, to przyjmiemy gratis. Darmowe przebaczenie. Będziemy po nie wracać. A jeżeli siedzi w nas faryzeusz, będziemy mieli z tym kłopot. Jeżeli mamy blokadę, bo jesteśmy przekonani, że jestem kimś i sam sobie poradzę bądź jestem kimś, tylko nikt mnie nie docenia, ciężko będzie o prawdziwą, pełną radość.

Święty Paweł mówi do nas: Prosimy – my, którym Bóg zlecił posługę jednania – pozwólcie Jezusowi pojednać was z Bogiem.

Ksiądz Leszek Starczewski