Kazanie na X Niedzielę Zwykłą „C” (09.06.2013)

Ks. Marcin Kowalski

Niebezpiecznie spotkania z prorokami

Jezus jak każdej niedzieli staje dziś przed nami. Co powstrzymuje nas przed tym, żeby odkryć tu Jego żywą obecność? Odpowiedzi jest wiele tak jak wiele jest serc, do których dziś puka. Niektórzy nie zwrócą na Niego uwagi zajęci własnymi sprawami i problemami, które przynieśli tutaj. Inni nie wysilą serca, żeby uwierzyć, że On tu rzeczywiście jest. Jeszcze inni wolą go ignorować ze strachu. Ze strachu? Przed czym? Czego strasznego można spodziewać się po łagodnym, miłosiernym, nie narzucającym się Jezusie? Czy w jakikolwiek sposób może On zagrozić mojemu życiu? Wbrew uśmiechom, jakie mogą wywołać te pytania, ci którzy boją się Jezusa, mają wiele racji. Spotkanie z Nim wcale nie jest bezpieczne. Spotkanie z prorokiem i ze Słowem Boga nigdy nie jest bezpieczne. Nie wiadomo, jak się skończy. Może diametralnie zmienić moje życie. Spójrzmy na to, co dzieje się po takim spotkaniu w życiu wdowy z Sarepty, o której mówi pierwsze czytanie, w życiu Pawła, i w życiu wdowy z dzisiejszej Ewangelii.

1. Słowo zmienia obraz Boga

Zacznijmy od historii wdowy z Sarepty Sydońskiej. To miejsce, do którego Bóg posłał proroka Eliasza uciekającego przed królem Achabem. Sarepta staje się na pewien czas domem proroka. Tam zamieszkawszy wraz z wdową i jej synem odnajduje pokój i chwilę wytchnienia. Prorok i jego nowa rodzina są dla siebie nawzajem darem. On troszczy się o to, aby w czasie głodu nie zabrakło im chleba. Jego modlitwa sprawia, że Pan, Bóg Izraela, czuwa nad życiem pogańskiej wdowy i jej dziecka. Kiedy dookoła śmiertelne żniwo zbiera głód, ich skromne zasoby mąki i oliwy nie kurczą się. Pan cudownie odnawia je każdego dnia (1 Krl 17,16). Wdowa z kolei odpłaca Eliaszowi troską i oddaniem, udzielając mu gościny.

Ta sielanka domu, rozwinięta w książce Paulo Coelho Piąta góra, (autor dodaje nawet motyw miłości rodzącej się pomiędzy wdową i Eliaszem), trwa jednak krótko. Wkrótce wkrada się w nią zgrzyt i to zgrzyt śmiertelny. Syn wdowy umiera (1 Krl 17,17). A więc taka jest nagroda za gościnę udzieloną prorokowi? Bóg zamiast błogosławić uderza w dom, który go przyjął? Zgodnie z przekonaniami starożytnych często za nieszczęścia spadające na osadę odpowiadali przybysze. Ten jest dodatkowo sługą Słowa Boga, jego posłańcem. Czyżby sam Pan sprowadził nieszczęście na pogańską Sareptę? Tak sugeruje rozgoryczona wdowa: „Czego ty mężu Boży chcesz ode mnie? Czy przyszedłeś tu, żeby przypomnieć mi moją winę i przyprawić o śmierć mojego syna?” (1 Krl 17,18). Jaki grzech mógł przypomnieć jej Eliasz? Czyżby myślała o śmierci męża jako karze za grzechy? Czy jej bieda to wynik Bożego przekleństwa? Może ma na myśli swoją samotność? A może prowadzi grzeszne życie, o którym autor Księgi Królewskiej milczy?

Ta luka w historii wdowy każe nam nie tylko uruchomić wyobraźnię ale także pomyśleć nad sposobem, w jaki wdowa patrzy na swoje życie. Niewątpliwie doskwiera jej samotność i bieda. Nie ma w nikim oparcia. Syn, którego ma, zdany jest całkowicie na nią. Wydaje jej się może, że wreszcie Bóg ulitował się nad jej losem, dając jej Eliasza, mężczyznę, anioła opiekuńczego. Może jest dla niej zapowiedzią lepszych dni, które nagle się kończą. Czy moje życie rzeczywiście musi być pasmem nieszczęść i Bożego karania? Czy nie zasługuję na Boże błogosławieństwo? Czy Bóg zwrócił na mnie swoje oczy nie po to, aby mnie pobłogosławić lecz żeby przekląć? Lepiej by było gdyby Eliasz w ogóle się nie pojawił. Wraz z sobą sprowadził mściwego, karzącego Pana. Tak może myśleć samotna, doświadczana kolejnymi nieszczęściami wdowa.

Eliasz, choć także złamany tym, co się wydarzyło, nie poddaje się rozpaczy wdowy. Wierzy, że Pan, który go powołał to nie mściwe, bezlitosne bóstwo. To Bóg potężny, który swej mocy użył już po to, aby chronić proroka, wdowę i jej syna. To on karmił ich nad potokiem Kerit, a potem w Sarepcie w czasie głodu. Był dla nich jak ojciec i matka. „Daj mi twojego syna” (1 Krl 17,19), rozkazuje Eliasz wdowie i zaczyna się modlić. Modlitwa jest niemal wiernym powtórzeniem lamentu wdowy: „O Panie, czy nawet na wdowę, u której zamieszkałem sprowadzasz nieszczęście, dopuszczając śmierć jej syna?” (1 Krl 17,20). Eliasz jednak kończy lamentację znakiem zapytania. Czy to możliwe, Panie, aby Twoimi śladami kroczyła śmierć i zniszczenie? Czy Ty nie jesteś Panem życia? Eliasz wierzy w Pana życia, Boga błogosławieństwa kiedy trzykrotnie rozciągając się nad dzieckiem prosi Boga, aby go wskrzesił. Bóg wysłuchuje wołania i ufności Eliasza. „Teraz wiem”, mówi wdowa, „że jesteś człowiekiem Bożym i ze słowo Pana spełnia się przez Ciebie” (1 Krl 17,24). Słowo, którym Pan wskrzesił jej syna, zmieniło także całkowicie jej obraz Boga. To już nie tropiciel ludzkiego grzechu, Bóg kary. To Pan miłosierny, który kocha życie i troszczy się o wszystkich, nawet o pogańską wdowę z odległej Sarepty.

2. Słowo Boże zmienia kierunek życia

Drugą z postaci, którą pokazuje nam dzisiejsza liturgia jako widoczny znak mocy Słowa Bożego, jest św. Paweł. W jego życiu doskonale widać dwie rzeczy. Po pierwsze to, że dla Słowa Bożego nie ma rzeczy niemożliwych, może przemienić każde serce. Po drugie, że Pan zmieniając kierunek naszego życia szanuje naszą osobowość i wszystko co czyni, czyni abyśmy mogli być bardziej sobą.

Ostatnią rzeczą, o jakiej myślał Paweł podróżując z listami do Damaszku, było to, że gdzieś nad tej drodze spotka Jezusa. On faryzeusz, gorliwy wyznawca prawa Mojżesza, wydał osobistą wojnę uczniom Chrystusa (Ga 1,13-14). Byli zagrożeniem dla dobra i przyszłości jego narodu, Izraela. Faryzeusze przez swoje ścisłe przestrzeganie Prawa przygotowywali przecież naród do wielkiej odnowy duchowej, której zwieńczeniem miało być przyjście Mesjasza i ustanowienie jego królestwa pokoju. Oni byli jak zaczyn, od którego miała się rozpocząć przemiana. Chrześcijanie wraz ze swoim lekceważeniem świątyni i Prawa, wraz ze swoim ukrzyżowanym Mesjaszem Jezusem, byli jak rak, którego trzeba się było pozbyć, bo czas końca był bliski. Czy ktokolwiek z wyznawców Jezusa, wtrącanych do więzienia przez Pawła mógłby pomyśleć, że stoi przed nimi przyszły Apostoł Narodów?

Zapewne nie i to właśnie dowód na wszechmoc Słowa Bożego. Tylko ono jest w stanie zdobyć i przemienić ludzkie serce, tak jak uczyniło to z Pawłem pod Damaszkiem. Dumny faryzeusz został pokonany jednym zdaniem Zmartwychwstałego: „Szawle, Szawle, dlaczego mnie prześladujesz?” (Dz 9,4). Stało się tak, bo Pan od początku miał już co do niego swój plan. Bóg już w łonie matki wybrał Pawła na swojego proroka, powołał go swoją łaską i aby objawić w nim swojego Syna (Ga 1,15). Słowo Boże kształtowało Pawła na długo przedtem zanim przyszedł na ten świat. Dlaczego więc jego powołanie nie dokonało się od razu? Dlaczego trwało to tak długo? Pozostanie to Bożą tajemnicą. Może Pan chciał mieć wśród swoich uczniów prześladowcę i mordercę, żeby pokazać, że jest tu miejsce dla każdego. Może potrzeba mu było faryzejskiej gorliwości i wykształcenia Pawła, aby uczynić z niego gorliwego, świetnie znającego Pisma ewangelizatora? Bóg zmienił tylko kierunek jego życia, nie odbierając mu żadnego z jego darów talentów. Paweł z całym bagażem swojego życia i ze wszystkimi swoimi talentami stał się odtąd gorliwym sługą Jezusa. Od tej chwili biegł ku Chrystusowi, zdobywając dla Niego nowych uczniów.

3. Słowo Boże zmienia śmierć w życie

Wreszcie trzecia postać, w której życie wkracza Słowo Boże i radykalnie je przemienia to wdowa z Nain opisana w dzisiejszej Ewangelii. Pod wieloma względami jest podobna do wdowy z Sarepty Sydońskiej. Straciła właśnie jedynego syna (Łk 7,11). Oznaczało to, że jest na tym świecie zupełnie sama, zdana na ludzką łaskę. Los kobiet pozbawionych w starożytności mężczyzny był nie do pozazdroszczenia. Co myślała matka idąc na czele konduktu pogrzebowego? Gdzie był wówczas kochający i miłosierny Bóg, który dopuścił do takiego nieszczęścia?

Kochający Bóg w rzeczy samej nie był daleko. Stanął na drodze konduktu pogrzebowego zakłócając go. Czy Jezus słyszał kim była kobieta i jak wielkie nieszczęście ją dotknęło? Czy wyczytał to z jej serca? Naprzeciw siebie stanęły dwie grupy. Wielki tłum towarzyszący Jezusowi cudotwórcy i grupa żałobników. Pierwsi pełni podziwu, wyrażający głośno swoją radość z powodu cudów, które oglądali i drudzy płaczący lub w zamyśleniu towarzyszący zwłokom. Niezwykła scena napięcia i konfrontacji. Jeszcze niezwyklejsze jest jednak osobiste spotkanie jakie się tam odbyło. Naprzeciw siebie stanęli jedyny Syn Maryi, która wówczas według wszelkiego prawdopodobieństwa także była wdową, i leżący na marach syn wdowy z Nain. Czy Jezus dostrzegł w tej scenie zapowiedź żałoby i cierpienia swojej matki? Czy w martwym jedynym synu zobaczył siebie?

Łukasz opisuje, że na ten widok Jezus wzruszył się, splangnidzomai, wszystko poruszyło się w jego wnętrzu. Podszedłszy do wdowy powiedział do niej: „Nie płacz już więcej” (Łk 7,13). Potem zrobił coś, co dla pobożnego Żyda było nie do pomyślenia. Dotknął noszy, na których spoczywało ciało zmarłego. W ten sposób człowiek stawał się nieczysty i była to jedna z najbardziej unikanych form nieczystości. Jezus jednak na tym się nie zatrzymał. Podszedłszy do młodzieńca kazał mu wstać i oddał go matce (Łk 7,14). Wydarł go śmierci i oddał matce. Co wówczas działo się w jej sercu? Spotkała proroka, który jednym zdaniem odbudował to, co wydawało się leżeć w ruinie; przywrócił jej życiu radość i nadzieję. Słowa, które Jezus wypowiedział wówczas zapewne usłyszy każdy i każda z nas. W chwili naszej śmierci, to On Jezus, wierzymy w to, stanie nad nami i wyszeptał: „Młodzieńcze, młoda dziewczyno, mówię ci wstań”. Nie zostawi nas w grobie. Wstaniemy z niego młodzi, żeby żyć.

Aplikacja

Czy po wysłuchaniu tych trzech historii może się nam jeszcze wydawać, że spotkanie z prorokiem, spotkanie z Jezusem i ze Słowem Boga jest bezpieczne? Zawsze istnieje ryzyko, że zmieni ono nasze życie. To ryzyko warto jednak podjąć, bo Słowo Boże nie obraca się przeciw nam, ale przeciw temu co martwe i pozbawione sensu w naszym życiu. Dziś pyta mnie o to, jaki obraz Boga noszę w moim sercu. Czy jak kobieta z Sarepty widzę w Nim nie Ojca ale prześladowcę, tropiciela grzechów? Może jak Paweł biegnę ale na oślep, nie wiedząc z kim walczę i marnując swoje życiowe energie? A może wędruję jak wdowa z Nain na czele konduktu pogrzebowego moich martwych relacji, nadziei, planów? Na mojej drodze staje dziś Jezus ze swoim Słowem. Wydaje wojnę moim fałszywym obrazom Boga. Pokazuje mi twarz troskliwego Ojca, nie tropiciela ludzkich grzechów. Zaprasza mnie do biegu z Nim. Zaprasza do porzucenia konduktu pogrzebowego, w jaki mogłem zamienić moje życie i przyłączenia się do Niego, dawcy radości.