Homilia na XXIX Niedzielę Zwykłą „C” (17.10.2010)

Ks. Wacław Borek

Wytrwała modlitwa

Wezwanie do intensywnej modlitwy wpisane jest w dzisiejszej liturgii słowa w przygnębiający kontekst walki i niesprawiedliwości społecznej. Nic, co dzieje się wokół bohaterów biblijnych czytań – jakie podarowuje nam w tę niedzielę Kościół, nie napawa optymizmem i radością. Wojna Amalekitów z Izraelitami, zachowanie niesprawiedliwego sędziego czy niesprzyjające warunki, w jakich ma duszpasterzować Tymoteusz, tworzą opis nieprzyjaznego klimatu, w którym jednak rozkwita kwiat modlitwy. Przepiękny krokus wyłaniający się z twardej zmarzniętej ziemi nie tylko cieszy oko przechodnia, ale również wskazuje na siłę i upór natury, która pokazuje w ten sposób swoje prawdziwe oblicze.

1. W modlitwie nie jesteśmy sami. Mamy Boży oręż w ręku i przyjaciół

I tak w I czytaniu wsłuchujemy się w opowiadanie krzepiące ludzkie serca wypełnione lękiem wobec demonstracji mocy Bożej. Na scenę wkracza pierwszy bohater, który jednak niewiele by zdziałał bez wsparcia ze strony swoich przyjaciół. To dzięki ich pomocy, gest wyciągniętych Mojżeszowych rąk stał się symbolem uporczywej błagalnej modlitwy. Dodatkowo heroiczne zachowanie się Mojżesza dodało otuchy i siły walczącym Izraelitom. Chociaż wybawienie zawsze wymaga współdziałania łaski Bożej z ludzką aktywnością, krzepiącym uczuciem napawa opowiadanie, w którym światła reflektorów padają na ludzkiego protagonistę, który w ostatecznym rozrachunku nie jest supermenem, ale słabym człowiekiem. Jeśli więc udało się komuś, kto osłab w swojej błagalnej postawie – zawsze narażonej na zmęczenie i znużenie – to uda się pewnie każdemu, kto niestrudzenie będzie wyciągał ręce w stronę Boga, „który stworzył niebo i ziemię”. Mojżesz modli się całym sobą, był cały zaangażowany w upraszanie łask od Pana. Ani na moment nie wypuścił z rąk Bożego oręża, jaki stanowiła podarowana mu przez Jahwe laska. Chociaż z upływem czasu ręce Mojżesza osłabły, dosłownie „stały się ciężkie”, to jednak wytrwał. Niezastąpioną rolę odegrali wtedy Aaron i Chur. Pojawili się równie niespodziewanie, co i skutecznie.

Kiedy nasze serca – bardziej niż ręce – stają się ociężałe i myślimy o kamieniu, który leży nam na sercu, potrzebujemy przyjaciół, współbraci, którzy wraz z nami tworzą Kościół – Mistyczne Ciało Jezusa. Potrzebujmy ich, by jedni drugich brzemiona nosili. By pomogli nam wytrwać z różańcem w ręku aż do osiągnięcia ostatecznego zwycięstwa, jakim jest zbawienie.

2. Naszą siłą jest jednak nasza niemoc

Ewangelista już od samego początku ukazał nam jednoznaczną intencję, jaka towarzyszyła Jezusowi, kiedy opowiadał przypowieść o wdowie i niegodziwym sędzi, że zawsze powinniśmy się modlić i nie ustawać. Obraz wdowy, która w nikim nie ma żadnego oparcia i nikt nie popiera jej błagań, nikt nie lobbuje na jej korzyść, niejednokrotnie kojarzy się nam z rozbrajającą słabością. Oburzamy się pewnie w duchu, wyobrażając sobie pełne rozpaczy wdowie słowa przypominające walenie grochem o ścianę – bez efektu, bez spektakularnego rozdźwięku. Na jej miejscu dawno byśmy się już zniechęcili. Na dodatek Pan Jezus, odmalowując przed naszymi oczami cała zaistniałą sytuację, ukazuje bezbronną kobietę skazaną na samotną walkę z arogancją i obojętnością, czyli z czymś, co rodzi w nas agresję i złość w chwili naszej bezsilności.

Ukazana postać Mojżesza z I czytania, wydaje się być – w zestawieniu z tą cierpliwie błagającą wdową – gigantycznym heroldem, dodatkowo wspieranym przez moc Bożej laski i konkretne zaangażowanie przyjaciół. Wdowę natomiast Pan Jezus przedstawia bez tych wszystkich ludzkich i Boskich podpórek. Jakże musiała być Mu bliska wtedy, kiedy modlił się samotnie w Ogrójcu. Kilka rozdziałów później ten sam ewangelista przedstawi jeszcze raz samotną wdowę – tę jakże konkretną, bo wrzucającą dwa pieniążki do skarbony świątynnej. To już nie będzie fikcyjna postać z przypowieści, ale ktoś, kto całkowicie zawierzył Bogu. Jedną i drugą wdowę cechuje bezwarunkowa wiara w Bożą opiekę.

Kiedy paraliżuje nas strach przed trudnościami nie do pokonania i gorączkowo szukamy Aarona i Chura, kiedy nie mamy już siły trzymać w ręku ulubionego różańca, to trzeba nam odkryć, że decydującą broń mamy w naszym wnętrzu. Jest to nasza słabość. Jest to słabość Jezusa jednoczącego się bezwzględnie z każdym człowiekiem poprzez krzyk swojej bezradności: „Boże mój Boże mój, czemuś mnie opuścił”. Odkrycie takiej obecności Jezusa w sobie nakłoni nas do wielokrotnego powtarzania: „Boże Ojcze w Twoje ręce oddaje moje życie, mojego ducha”. Po takim powierzeniu się Ojcu, Jezus doświadcza Bożej miłości w fakcie zmartwychwstania. Jakże mocno był o tym przekonany, kiedy komentując całą przypowieść, wypowiedział znamienne słowa: „A Bóg, czyż nie weźmie w obronę swoich wybranych, którzy dniem i nocą wołają do Niego, i czy będzie zwlekał w ich sprawie? Powiadam wam, że prędko weźmie ich w obronę”. Nie powinniśmy więc rozpaczać, lecz trwać w nadziei, jak ta uboga wdowa. Pytanie Jezusa: „Czy Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?”, zamiast napawać lękiem powinno mobilizować do ustawicznego pielęgnowania tego, co otrzymaliśmy.

3. Wytrwałość w życiu Słowem Bożym

Św. Paweł w Liście do Rzymian podpowiadał nam, iż „wiara rodzi się z tego, co się słyszy, tym zaś, co się słyszy, jest słowo Chrystusa” (Rz 10,17). Dlatego dzisiaj, zwracając się do każdego z nas osobiście, motywuje naszą wiarę niezbędną do modlitewnego życia: „Trwaj w tym czego się nauczyłeś i co ci zawierzono”. Wzrastając od chwili chrztu św. w klimacie Słowa Bożego, nasza wiara powinna stawać się niewyczerpanym źródłem dla wytrwałej modlitwy. Jeśli jednak wiara nie będzie karmiona, to obawy Jezusa mogą stać się aktualne. Jeśli pochłonie nas czysto ludzka walka z niesprawiedliwością społeczną bez wyciągniętych na kształt krzyża rąk Mojżesza, jeśli nie odkryjemy, że „moc w słabości się doskonali” (2 Kor 12,9), jeśli wreszcie nie uczynimy doświadczenia bezbronnej wdowy, to nie zrozumiemy miłości Boga, który kocha upór naprzykrzającego Mu się dziecka Bożego.