Dobre Słowo jeszcze o i po Wniebowstąpieniu

Dobre Słowo jeszcze o i po Wniebowstąpieniu

(dwugłos)

Duchu Święty, Ty chcesz, abyśmy byli poddani Twoim natchnieniom, a przez to uzdolnieni do życia. Otwieraj nasze umysły na obecność Jezusa, na słowo, które ma moc zbawić, uzdolnić nasze dusze i serca do życia.

Twierdzi się, że kobiety mają intuicję, a mężczyźni przeczucie. Złośliwy mówią: psie czucie. To przeczucie podpowiada mi – gdy patrzę na młodych, gimnazjalistów, licealistów – że tym, czego nie mogą przeskoczyć, jest rozdźwięk między mówieniem o Bogu, a życiem Bogiem. Widzę, że w nich jest coś takiego, co można by streścić w zdaniu: To, co mówicie o Bogu, nijak ma się do naszego życia. Zupełnie nijak. Dużo mówicie o Bogu, ale to nijak ma się do naszych konkretów życia. Takie bujanie w obłokach.

Dziś, w uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego, Boże słowo zdecydowanie sprzeciwia się takiemu myśleniu. Młodzi ludzie mają często powody, by tak myśleć. My, dorośli, im takie powody dajemy, ale Boże słowo sprzeciwia się tego rodzaju myśleniu, chce oczyścić z błędnego przekonania.

Kiedy, jak słyszeliśmy w Dziejach Apostolskich z relacji św. Łukasza, uczniowie uporczywie wpatrują się w Jezusa, jak wstępuje do nieba, przystępują do nich dwaj mężowie w białych szatach i mówią: Mężowie z Galilei, dlaczego stoicie i wpatrujecie się w niebo? Ten Jezus, wzięty od was do nieba, przyjdzie tak samo, jak widzieliście Go wstępującego do nieba. A Jezus w Ewangelii wyraźnie posyła uczniów: Idźcie na cały świat. Bardzo wyraziście Jezus mówi, że wpatrywanie się w Niego i mówienie o Bogu ma o tyle sens, o ile przekłada się na konkrety życia, na określone relacje. W przeciwnym razie jest to tylko parodia chrześcijaństwa.

Jest takie powiedzenie − które pewnie rodzice potwierdzą − że dziecko wyznaje zasadę: Powiedz mi, zapomnę, ale pokaż mi, to zapamiętam. Pamiętam świadectwo piosenkarza, który opowiadał, że w dzieciństwie przekonywał się do Boga, patrząc na swojego ojca – drwala. Kiedy ojciec wchodził do lasu, nie było drzewa, które mu się nie pokłoniło. Dla niego, jak dla każdego dzieciaka, tatuś był najsilniejszy na świecie. Ale on wieczorami klękał. Mały chłopiec zastanawiał się: Przed kim klęka tatuś? Kto jest silniejszy od tatusia? Dochodził stopniowo dochodził do tego, że ten Ktoś musi mieć co najmniej dwie cechy. Po pierwsze – musi być rzeczywiście silniejszy niż tato, a po drugie musi być bardzo bliski, bo przy Nim tato uspokajał się. Jak chodził do urzędu, był zestresowany, musiał ubierać się w garnitur. A tu po prostu klękał – taki, jaki był.

Jezus takiego Ojca pokazuje. Wstępując do nieba w ciele zmasakrowanym, przeprowadzonym przez tajemnicę śmierci i uwielbionym, wprowadza tam naszą słabą naturę. Otwiera nam to niebo. Po co? Po to, żebyśmy mieli właściwą perspektywę. Inaczej znosi się trudy życia, kiedy ma się właściwy punkt odniesienia. Nie jest to zaproszenie do bujania w obłokach, tylko do mocnego stąpania po ziemi, gdzie Jezus daje dowody, że żyje. Przemawia przez swoje słowo, przez Pismo Święte, przez wydarzenia naszego życia.

Warto się zapytać: Co przez ostatnie wydarzenia życia Bóg chce mi powiedzieć? Zasiada z nami − jak mówi Księga Dziejów Apostolskich – podczas wspólnego posiłku. Każe nam nie odchodzić z Jerozolimy, ale oczekiwać obietnicy Ojca. Zasiada z nami do Stołu Eucharystycznego. Karmi nas swoim Ciałem, Krwią, swoim słowem, swoją obecnością, swoim Duchem, by nas uzdalniać do życia, byśmy mieli siłę do życia, abyśmy zaczerpnęli ze zdrojów zbawienia.

Ta uroczystość bardzo nas zaprasza do głębokiej refleksji: Jaka jest nasza perspektywa? Jaki jest punkt odniesienia naszych zadań, dialogów, wybaczania sobie, trudów, jakie życie niesie ze sobą codziennie? Jaka jest perspektywa? Chrystus złożywszy jedną ofiarę – mówi autor Listu do Hebrajczyków – zasiadł po prawicy Ojca, oczekując tylko, aż nieprzyjaciele Jego zostaną poddani pod jego stopy. To znaczy, że ci, którzy czerpią siłę ze spotkań z Chrystusem, są zwycięzcami, idą w stronę zwycięstwa. Oczekują końca świata nie jako katastrofy, tylko powrotu Osoby – Jezusa, który przygotowuje nam mieszkania, jak mówi w innym fragmencie Ewangelia. Tam musi być wszystko dograne, nie może być żadnych usterek. Pan przygotowuje nam mieszkania i przyjdzie nas zabrać do siebie. To jest perspektywa, którą nam daje Boże słowo, zachęcając do tego, byśmy zechcieli się jej poddać. Zechcieli ją przyjąć i rozważyć, nie tylko wysłuchać czy odczytać słowo. Rozważyć, zapytać siebie: Ku czemu ciągnie moje serce? Czy w tych ciągotach mojego serca uchylam nieba innym – w spojrzeniach, w dialogach, w cieple, które z miłości naturalnie wypływa?

Niebo jest pośród nas. Ilekroć pozwalamy, aby moc potęgi Boga – w przebaczeniu, w dialogach, w spotkaniach, w czasie sobie poświęconym – ujawniała się, niebo jest w nas, staje się pośród ziemi. Tak samo mówi Jezus: Kto nie uwierzy, nie przyjmie, będzie potępiony. Piekło jest w nas, ilekroć zwyciężają uprzedzenia, obrzydliwe plotki, podejrzliwość, jątrzenie.  Bóg uzdalnia nas do tego, by wygrywało w nas niebo, żebyśmy byli zwycięzcami.

Ksiądz Leszek Starczewski

Na tym można by skończyć. Dodam tylko, jak tę Ewangelię o Wniebowstąpieniu przełożyć na ludzki język, żebyśmy nie myśleli o Bogu w obłokach, ale bliskim nam.

Dlaczego Jezus odchodzi? Wszystko wydawało się tam piękne: te 40 dni, które spędził z uczniami, wreszcie napełniło ich jakąś pewnością, że będzie dobrze i spokojnie. Nagle On musi odejść. Czy to nie przypomina wam tych bolesnych odejść, których doświadczamy także w życiu? Kiedy ktoś bliski nagle mówi: Starczy, zmęczyłem się tobą. Nie mam już dla ciebie więcej miłości ani cierpliwości. Odchodzę, mam lepszą perspektywę.

Jest taka piosenka Stanisława Sojki na jednej z pierwszych płyt „Neopositive”. Czyni tam bardzo osobiste wyznanie: Nie przywykłem do tego rodzaju lęków. Kochanie, znikam. Ludzie tak często mówią, zmęczywszy się drugimi, niestety: Nie przywykłem do tego ciągłego kompromisu, do spotykania się w połowie drogi do tych lęków. Po prostu znikam. Czy Jezus znika w ten sam sposób, jak wielu z nas? Właśnie to Jego odejście od naszych odejść często dzieli przepaść. W historii Wniebowstąpienia, jak w pigułce, streszcza się całe ludzkie życie – sens ludzkiego życia. Zanim Jezus odchodzi, cierpliwie zasiada do stołu ze swoimi uczniami przez długich 40 dni. Po prostu z nimi jest, bo przy wszystkich aktywnościach i rzeczach, które Pan Bóg nam dał do roboty na tej ziemi najważniejsze jest być z osobami, które zostały nam dane, tymi ukochanymi i tymi trudnymi do kochania. Wszystkie te relacje są bardzo ważne. Być z drugim to nasza pierwsza misja – nie uciekać od niego, siąść, porozmawiać, wyświadczyć jakieś dobro.

Po drugie Jezus wyraźnie mówi uczniom: Macie tu do spełnienia ważną misję. Będziecie moimi świadkami. To jest nasza misja – pokazać drugiemu drogę życia, prowadzić do tego największego szczęścia, którym jest Bóg, do odkrycia Go.

Po trzecie wreszcie, dopiero wówczas, kiedy Jezus był z nimi, poświęcił im czas i mnóstwo miłości. Pokazał im drogę. Jezus może wejść do nieba. To jest bardzo ciekawy czasownik także w greckim tekście: alabaino znaczy kilka rzeczy, nie tylko wejść po schodach, ale także być przyjętym w ramiona. Zatem w niebie mamy obraz Ojca, który już nie może się doczekać Jezusa i wyciąga do Niego ramiona. Alabaino znaczy także wstąpić, zaokrętować się na statek. Chrystus jakby wstąpił na ten ostatni rejs swego życia, w podróż swego życia – wpływa do swojego Ojca.

Jest taka piękna scena we „Władcy Pierścieni” Tolkiena, kiedy Frodo Baggins – trochę typ Chrystusa, bo Tolkien był głęboko wierzącym chrześcijaninem −  przebywa swoją drogę krzyżową, ratuje tak naprawdę świat ludzi przed światem zła. Topi pierścień na górze Moria, jak Chrystus na górze Kalwarii. Na końcu, w ostatniej scenie, także odpływa, wsiada na statek z elfami, odpływa z istotami duchowymi, przechodzi do zupełnie innego świata.

Jak w pigułce we Wniebowstąpieniu Chrystusa mamy cały obraz naszego życia. Tym zasadniczym pytaniem jest i powinno być: Co zrobić, żeby nie wyjść z tego życia trzasnąwszy drzwiami i nie zostawić nic po sobie? Co zrobić, żeby zostawić tutaj jakiś ślad miłości? – Być z drugim, pokazać mu drogę do Boga i wierzyć, że na końcu czeka na mnie z wyciągniętymi rękami mój Ojciec. To jest ostatni rejs, ostatnia podróż, nie skandal śmierci, nie tragedia, ale po prostu ostatnia podróż – jak we „Władcy Pierścieni”.

Jest taka piękna pieśń − modlitwa, którą śpiewaliśmy często na rekolekcjach oazowych: Panie, spraw, aby życie mi nie było obojętne, abym zawsze kochał to, co piękne. Pozostawił ciepły ślad na czyjejś ręce – ciepły ślad, po której inni także dojdą do Ciebie.

Ksiądz Marcin Kowalski