Kim ty siebie czynisz? 14.03.2011 r.

 Dobre Słowo, 14.03.2011 r.

Kim ty siebie czynisz? 

                 Kim siebie czynię, słuchając Bożego słowa, przyjmując prawdę o sobie?

                (...) przyjmowanie prawdy może spotkać się z co najmniej trzema naszymi reakcjami. Pierwszą reakcją w przyjęciu prawdy o sobie może być taka wściekłość, że chciałoby się komuś oczy wydrapać, jeśli nie fizycznie – choć często taki to ma wymiar, bo Żydzi z Ewangelii porwali kamienie, aby je rzucić na Jezusa – to w jakimś psychicznym znaczeniu: wydrapać komuś oczy, gnębić go, przeakcentowywać jego słabości, wykazywać mu, że jest beznadziejny – żeby tylko nie przyjąć prawdy o sobie.

 Dobre Słowo, 14.03.2011 r.

Kim ty siebie czynisz? 

            Panie, mocą Ducha  Świętego, spraw, abyśmy nie zatwardzali dzisiaj naszych serc, ale uważnie słuchali Twojego słowa i ubogacili nasze życie, odświeżyli relacje z Tobą, z sobą i z innymi.

            Kim Ty siebie czynisz? Trafne pytanie, skierowane do Jezusa obecnego w nas.

            Kim ty czynisz siebie, siostro, bracie, kiedy bierzesz do ręki Boże słowo, naukę Jezusa, która niesie życie wieczne? Kim ty siebie czynisz względem innych, względem Pana Boga i we własnych oczach? – Bardzo dobre pytanie.

            To pytanie stawiają Żydzi Jezusowi w odpowiedzi na Jego komentarz do nauki, jaką głosi. A we wczorajszej Ewangelii słyszeliśmy, że Jezus bardzo mocno kładł nacisk na to, żeby trwać w Jego nauce. To znaczy, że Jego słowo jest pełne życia i On chce żywych relacji – dlatego mówi: Trwajcie w mojej nauce. Nie zrażajcie się, tylko trwajcie w mojej nauce.  A dziś podkreśla kilkakrotnie: Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam – to, co mówię, jest naprawdę ważne – kto zachowa moją naukę, ten śmierci nie zazna na wieki.

            Jeśli kto będzie pogłębiał tę naukę, wchodził w kontakt z Ewangelią, nie zazna śmierci na wieki. Pogłębi w sobie życie.

            W naszych relacjach międzyludzkich, kiedy spotykamy się z kimś, na kim nam bardzo zależy, po kim mamy prawo, na podstawie dotychczasowych kontaktów, oczekiwać, że nas zrozumie, nie chcielibyśmy być potraktowani powierzchownie, tak z lekka, po pozorach, po domysłach, które ktoś ma względem nas. Chcielibyśmy być wysłuchani, przyjęci sercem. Wiemy, że różnie to bywa – jeśli spotykają się dwie megagalaktyki, jakimi są świat mężczyzny i świat kobiety, to ze zrozumieniem bywa naprawdę przeróżnie. Trochę lepiej, kiedy spotykają się dwie megagalaktyki w obrębie swoich orbit.

            Jezus chce być w kręgu tych, którzy nas traktują bardzo odpowiedzialnie i głęboko. Sam też chciałby być tak traktowany, nie zbyty jakimś ogólnikiem czy powierzchownością. On pragnie, abyśmy rzeczywiście zachowywali Jego naukę. Tymczasem wszystkim nam grozi pokusa, żeby, przeczytawszy Ewangelię, powiedzieć: A, to o tym jest ta Ewangelia... Co tu może być jeszcze nowego?

            Jezus chce, żebyśmy coraz bardziej, słuchając Jego nauki, czynili siebie kimś ważnym w Jego oczach i żebyśmy sami, patrząc na siebie, widzieli się nie jako ważniaków, ale jako osoby ważne w Jego oczach – bez względu na to, co jeszcze odkrywamy. Aby tak się stało, niezbędny jest stały, żywy, pogłębiony kontakt z Bożym słowem.

            Kim siebie czynisz, siostro, bracie, kiedy sięgasz do słowa Pana? Czy czynisz się kimś ważnym w Jego oczach, na tyle wartościowym i istotnym, że jest On ciągle gotów w wielkiej cierpliwości pracować nad relacją między wami, pogłębiając ją?

            Kim siebie czynisz w oczach innych, którzy, patrząc na ciebie, chcieliby oddawać chwałę Panu Bogu? I kim czynisz innych w swoich oczach, gdy patrzysz na ludzi w świetle słowa, które mówi, że Jezus oddał życie za wszystkich – i tych, którzy się przejmują i rwą co sił, żeby odpowiedzieć na wezwanie Pana, przyjść na Eucharystię, bo mogą to zrobić, i tych, którzy bardzo chcą i rwą się, ale niestety nie dają rady, i tych, których to kompletnie nie interesuje?

            Kim ty siebie czynisz?

            Jezus, objawiając prawdę Żydom, którzy w Niego uwierzyli, stawia dość wysokie wymagania, pogłębia oczekiwania, jakie ma względem nich. Pięknie jest pogłębiać rozumienie Bożego słowa z kimś otwartym na nie.

            Jezus wie o tym i bardzo chce, abyśmy pogłębiali znajomość Pisma, słowa, żebyśmy w nie wchodzili, żebyśmy, ilekroć pojawia się pokusa powiedzenia: To już słyszałem,  natychmiast reagowali: Dobra, dobra, ty mi tu nie kręć, że to już słyszałeś, bo to nie jest wszystko! Jest jeszcze wiele rzeczy z tego tekstu, których nie usłyszałeś. To nie jest oskarżenie, tylko zachęta do pogłębiania tej prawdy.

            Drugi, ostatni wątek: przyjmowanie prawdy może spotkać się z co najmniej trzema naszymi reakcjami. Przyjrzyjmy się tym, obecnym w Piśmie Świętym.

            Pierwszą reakcją w przyjęciu prawdy o sobie może być taka wściekłość, że chciałoby się komuś oczy wydrapać, jeśli nie fizycznie – choć często taki to ma wymiar, bo Żydzi z Ewangelii porwali kamienie, aby je rzucić na Jezusa – to w jakimś psychicznym znaczeniu: wydrapać komuś oczy, gnębić go, przeakcentowywać jego słabości, wykazywać mu, że jest beznadziejny – żeby tylko nie przyjąć prawdy o sobie.  To może być pierwszy sposób reakcji.

            Po drugie możemy ładować w siebie, przyjmować prawdę po to, żeby wykazać sobie samemu, jaki jestem beznadziejny, głupi, nadęty, pyszny, pozamykany. I to wszystko. Tak zrobił Judasz, który sam na sobie wykonał wyrok.

            Trzecim sposobem może być przyjęcie prawdy w całej rozciągłości, po głębokim spojrzeniu Jezusowi w oczy, nawet gdy jest ta prawda we łzach zasiewana i ten zasiew ma przynieść w życiu ból. Ziarno zgnije w nas, ale wyda swój owoc. Tak postąpił Piotr.

            Pytajmy samych siebie, jak reagujemy na głoszone przez Jezusa słowo prawdy o nas – o naszej grzeszności, o tym, że jesteśmy ciągle zawodni i ciągle niezawodnie kochani, o tym, że ciągle odwołujemy miłość i ciągle jesteśmy kochani nieodwołalną miłością, o tym, że nam będzie brakować cierpliwości, ale Bogu jej nigdy nie zabraknie. Z wielką cierpliwością będzie walczył o nas. O Żydów, którzy chcą rzucać w Niego kamieniami, będzie walczył, oddając swoje życie, mówiąc: Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią.

            Kim siebie czynię, słuchając Bożego słowa, przyjmując prawdę o sobie?

Mam nieodpartą chęć zapytania siebie i was, drogie siostry, drodzy bracia, w wielkiej uczciwości, czy słuchając tych słów, odnosimy je  r z e c z y w i ś c i e do siebie? Pytam też siebie samego, czy mam na oku kogoś, do kogo te słowa mogłyby świetnie pasować, komu mógłbym je zacytować?

            Jezus bardzo pragnie osobistego spotkania z nami w tym słowie i głosi prawdę, która wyzwala w nas w bólach większą otwartość na Jego miłość i miłosierdzie, a przez to większą otwartość na Jego miłosierdzie dla innych. Wśród tych innych pierwszym na liście jestem ja – bo mam kochać bliźniego, jak siebie samego.

            Panie Jezu, dziękujemy Ci za Twoje słowo. Dziękujemy za to, że w Twoim słowie posyłasz nam miłość, która jest prawdą wyzwalającą. Ty nie chcesz, abyśmy wykorzystywali ją przeciwko sobie. Masz względem nas duże wymagania, byśmy nie atakowali siebie, że temu nie sprostamy, tylko przyjęli prawdę z całą otwartością, która pozwoli w wielkiej cierpliwości i umocnieniu pracować nad sobą, jako Twoim dzieckiem.

            Proszę Cię, Panie, abyś, tak, jak zmieniłeś imię Abramowi na Abraham, zmieniał nam imiona, kiedy źle się do siebie zwracamy, kiedy mówimy głupio pod swoim adresem, kiedy nie mamy imienia Twojego dziecka, tylko albo się wywyższamy, albo poniżamy i nie ma z tego nic konstruktywnego.

Ksiądz Leszek Starczewski