Nie wydarzenie, ale przeznaczenie III Niedziela Wielkanocna "A"

Dobre Słowo 08.05.2011 r.

Nie wydarzenie, ale przeznaczenie

Ci mocno przeorani i zawiedzeni uczniowie mają jedną, niesamowicie ważną cechę, mianowicie: rozmawiają o tym. Nie skasowali już tej historii, tylko o tym rozmawiają. Św. Łukasz używa tu nawet sformułowania: rozmawiali i rozprawiali z sobą. Musieli mieć różne spojrzenia na sytuację, ale byli smutni. (...) I co robi Chrystus? Nie odwołuje wydarzeń, które, jak słyszymy, w tym momencie przedstawiają dwaj uczniowie. Nie mówi do nich, że nic się nie stało, bo się stało. Jezus robi rzecz, która jest centralną myślą dzisiejszego słowa Bożego i najważniejszym przesłaniem – nadaje tym wydarzeniom nowe znaczenie. Rzuca na nie nowe światło. Nie zmienia wydarzeń, zmienia ich znaczenie.

Dobre Słowo 08.05.2011 r.

Nie wydarzenie, ale przeznaczenie

Panie Jezu, obdarz nas zdolnością słuchania Ciebie. Uwolnij nas od adoracji naszych myśli i osób tu obecnych. Pomóż nam skoncentrować się na tym, co Ty chcesz do nas powiedzieć i przyjąć z radością Twoją Ewangelię.

Niedawno podzieliłem się wrażeniami, jakie odnoszę, kiedy głoszę słowo i patrzę na zebranych ludzi. Powiedziałem, że często mi się wydaje, że są zaspani albo tak zdołowani i zblazowani, że można cokolwiek mówić, a i tak nic do nich nie trafi. Osoba, która to słyszała, odparła: Ksiądz przy tej ambonie wcale lepiej nie wygląda. Problem zatem mam już rozwiązany.

Dzisiaj w modlitwie przed czytaniami prosimy Boga Ojca, żeby Ten, który przywrócił nam młodość ducha, zachował nas w radości i doprowadził do zmartwychwstania. Ten, który przywrócił nam młodość ducha... Kiedy Jan Paweł II z okna przy Franciszkańskiej ostatni raz zwracał się do zgromadzonych tam ludzi, mówił, że młodość zagwarantowana jest w Chrystusie. Że ten, kto wierzy w Pana Jezusa, posiadł wieczną młodość, ma wieczną siłę. Taką siłę daje Zmartwychwstały Chrystus i właśnie w tym celu gromadzi nas wokół siebie.

Nikt z nas nie jest w stanie uciec od swojej historii życia. Ta historia może być na tym etapie udana bądź przegrana, piękna bądź brzydka, ale to wciąż jest historia mojego, twojego, droga siostro, drogi bracie, życia. Nikt z nas nie jest w stanie od niej uciec. Może nie zabrzmi to optymistycznie, ale na tę historię życia jesteśmy skazani przez całą wieczność, która może być albo szczęśliwa, albo nieszczęśliwa.

Wydarzenia stanowiące tę historię życia, osoby, które spotkaliśmy, w świetle wiary nie są przypadkowe. One miały się zdarzyć. Nawet gdy wydaje nam się, że pewnych rzeczy moglibyśmy uniknąć, one miały się zdarzyć. Wydarzenia i osoby stanowiące dotychczasową historię naszego życia, nawet gdy jawią nam się jako trudne albo niezrozumiałe, kryją w sobie głęboki sens, który może być zakryty przed naszymi oczami. Część tych wydarzeń po jakimś czasie może nabrać kształtu. Zdarza się przecież, że wracamy do pewnych sytuacji i mówimy: Wtedy nie wiedziałem, po co mi się to stało, ale dzisiaj, z perspektywy lat, wiem, że było mi to bardzo potrzebne. A niektóre wydarzenia są jeszcze zamknięte jakby w bunkrze lęków, nerwów, chorób, zdołowań. Bywają tak bezczelne, że wracają z hukiem, z niepokojem, często budząc nas w nocy, nie pozwalając spać, przypominając nam różne układy sytuacji, chcąc wzbudzić w nas taką moc, która sprawi, że przestaniemy już o nich myśleć z niepokojem. Jakby chciały się dobić z tego bunkra i powiedzieć: Wypuść nas na wolność. Nie pozwól, żebym tu został, bo męczę i ciebie, i siebie.

Prawdą jest to, co chce do nas dotrzeć z dzisiejszej Liturgii Słowa, że te wydarzenia, które miały miejsce w naszym życiu, są poza naszym zasięgiem. Nie jesteśmy w stanie ich odwołać. One się już stały. Wydziały się tak, a nie inaczej. Ale z dzisiejszej Liturgii Słowa płynie wielka nadzieja, która przez wiarę ukryta jest w Chrystusie Zmartwychwstałym: my tych wydarzeń wcale nie musimy odwoływać. Te wydarzenia – choćby były nie wiadomo jakie – wcale nie muszą stanowić dla nas punktu załamywania się, zatrzymywania się w smutku, czy przebywania, jak mówi psalmista, w kraju zmarłych. W kraju tych, którzy niczego już w życiu nie oczekują. Bo co miało się stać, to się stało, już nic nie da się w życiu zmienić. Wcale tak nie musi być. Skąd o tym wiemy? – Z Ewangelii.

Słyszymy dziś opowieść o dwóch uczniach, którzy nie należeli do Dwunastki, ale byli w gronie wybranych siedemdziesięciu dwóch, towarzyszących Jezusowi i przez Niego posyłanych. Uciekają właśnie z Jerozolimy do miejscowości oddalonej od niej o około 11,5 km. Są niesamowicie przeorani, wręcz wstrząśnięci tym, co się stało.

W czasie swojej ziemskiej wędrówki Jezus stworzył przed nimi ogromną przestrzeń wielkich oczekiwań i sprawił im jeszcze większy zawód. A właściwie – jak tłumaczą – ten zawód swój główny powód ma w arcykapłanach i przywódcach, którzy wydali Go na śmierć i ukrzyżowali. A myśmy się spodziewali, że On właśnie miał wyzwolić Izraela. I jeszcze na domiar złego chodzą jacyś ludzie i mówią, że Go widzieli żywego, że grób jest pusty.

Ci mocno przeorani i zawiedzeni uczniowie mają jedną, niesamowicie ważną cechę, mianowicie: rozmawiają o tym. Nie skasowali już tej historii, tylko o tym rozmawiają. Św. Łukasz używa tu nawet sformułowania: rozmawiali i rozprawiali z sobą. Musieli mieć różne spojrzenia na sytuację, ale byli smutni. To dla nas bardzo ważny sygnał: żebyśmy nie zatrzymywali się w smutku, kiedy wydaje nam się, że smutek to jest wszystko, co przytrafia się nam w życiu. Trzeba o tym mówić, nawet rozprawiać, żeby wyrażać swoją wewnętrzną niezgodę – bo ona gdzieś w nas jest – na to, żeby smutek był jedynym interpretatorem naszego życia.

Zatrzymali się smutni. Rozprawiali ze sobą. Po drodze Ktoś się do nich przyłączył. My już jesteśmy mądrzy, bo wiemy, że to Pan Jezus, ale uczniowie nie wiedzieli. Ten Ktoś wyszedł z pozycji kogoś zaciekawionego ich życiem, ich wersją wydarzeń. I to jest druga prawda, która ze słowa Bożego próbuje do nas dotrzeć: Bóg naprawdę jest zaciekawiony tym, jak my pojmujemy pewne rzeczy, jak je przeżywamy. Ten przykład obala często powtarzaną tezę: Nie będę się modlił, bo Bóg wie wszystko. Owszem, Bóg, wie wszystko, ale pragnie poznać naszą wersję wydarzeń. Chciałby, żebyśmy wypowiedzieli to z siebie.

Niesamowicie ważna jest rola słowa, które wypowiadamy. Niedawno z młodymi przyjaciółmi rozmawialiśmy o tym, jak ważną rolę w spotkaniach z drugim człowiekiem odgrywa słowo: żeby wypowiedzieć, żeby próbować nazwać po imieniu. Przynajmniej próbować. Żeby nie zatrzymać się w jakimś uczuciu drętwoty, poczuciu przegranej czy pełni wiedzy, tylko żeby o tym mówić, rozmawiać, wypowiadać z siebie. Ośmieszana jest często propozycja, z którą wychodzi się do kogoś zdołowanego: Chcesz o tym pogadać? Ośmieszamy ją, ale niesłusznie. Bo to jest właściwy trop, aby dostać się do bunkra, gdzie przechowujemy smutek, ból, cierpienie. Oczywiście trzeba wychodzić do drugiego człowieka z wielką ostrożnością. Nie z pozycji kogoś, kto wie, jakie jest rozwiązanie jego problemów, tylko kogoś, kto chce go wysłuchać. Wysłuchanie ma niesamowitą moc.

Jezus przyłącza się i pyta: Cóż to za rozmowy prowadzicie z sobą w drodze? Co takiego się stało? Chodzi o to, żeby uczniowie mogli to wypowiedzieć. I oni to robią. Wypowiadają na jednym wydechu to, co w nich siedzi, co zalega w ich sercach. Wypowiadają mniej lub bardziej trafnie, ale tak, jak oni to postrzegają. Tu nie chodzi o wypowiedź pełnymi, ładnie zbudowanymi zdaniami, z zastosowaniem zrozumiałych pojęć, tylko o przedstawienie sytuacji tak, jak oni ją widzą.

To też bardzo ważna podpowiedź dla nas, żebyśmy w chwilach, kiedy trudno nam mówić, nie silili się i nie oczekiwali lepszego nastroju na rozmowę, tylko próbowali wypowiedzieć wszystko tak, jak leży nam na sercu. Kiedy przychodzą trudności z modlitwą, nie nastawiajmy się na to, że spróbujemy się pomodlić, jak miną, bo kiedyś mieliśmy lepsze natchnienie. Nie. Trzeba robić właśnie coś odwrotnego. Specjaliści mówią, że jeśli w upalny dzień czujemy ogromne pragnienie, to najlepiej napić się gorącej herbaty. Tak samo, jeżeli trudno nam o czymś mówić, nie należy czekać, że będzie łatwiej, tylko próbować mówić. Kiedy trudno nam się modlić, to trzeba modlić się więcej, żeby to, co w nas się zamknęło, zatrzymało w smutku, mogło powolutku z nas wychodzić i żebyśmy innym też w tym pomogli, stwarzając klimat, w którym będą mogli wypowiedzieć z siebie to, co w nich siedzi.

Taki klimat stwarza Chrystus. I co Chrystus robi? – Nie odwołuje wydarzeń, które, jak słyszymy, w tym momencie przedstawiają dwaj uczniowie. Nie mówi do nich, że nic się nie stało, bo się stało. Jezus robi rzecz, która jest centralną myślą dzisiejszego słowa Bożego i najważniejszym przesłaniem – nadaje tym wydarzeniom nowe znaczenie. Rzuca na nie nowe światło. Nie zmienia wydarzeń, zmienia ich znaczenie.

Ciekawe, że w czasie Eucharystii dzieje się podobnie. W procesji z darami przynosimy do ołtarza chleb, wodę i wino. Kiedy podczas modlitwy i przywoływania mocy Ducha Świętego przez kapłana, Pan Jezus – bardzo pokorny i posłuszny – posyła Ducha, to nie zmienia wyglądu i smaku chleba i wina, ale zmienia ich przeznaczenie. Chleb i wino stają się pokarmem duchowym, umacniającym siłę wewnętrznego człowieka.

Bóg nie odwołuje nawet najbardziej tragicznych wydarzeń z naszego życia, ale daje im nowe znaczenia. To jest niesamowita siła.

Prośmy Pana Boga, żeby pomógł nam tak spoglądać na historię naszego życia, ale i na historię życia osób, które nas zawiodły bądź które my zawiedliśmy, abyśmy nadawali temu nowe znaczenie, abyśmy nie zamykali tych przeżyć w bunkrze smutku, wiecznych pretensji, uprzedzeń i rozpamiętywania. Trzeba temu nadać nowe znaczenie: Skoro tak się stało, a ja teraz tego nie rozumiem, mówię o tym Tobie, Panie Jezu. Tobie to zawierzam. I proszę Cię, aby światło Twego zmartwychwstania rozświetliło te ciemności. Żebym ja tam nie wchodził po to, aby zadręczać siebie lub innych.

Pytajmy samych siebie o osoby, które leżą nam na sercu, o wydarzenia, które zatrzymały nas w smutku, co z nimi robimy, bo dzisiaj słyszymy, że Bóg ma moc na te sytuacje spojrzeć zupełnie inaczej, czyli tak, żeby nas wydobyć z poczucia winy, przegranej, smutku i wprowadzić na drogę radości z tego, że i z nich Bóg potrafi wyprowadzić dobro. Wystarczy sobie przypomnieć osoby lub wydarzenia spędzające nam sen z powiek. Warto zwrócić uwagę na sytuacje, kiedy reagujemy bardzo nerwowo, gdy kogoś widzimy. To są wydarzenia, które potrzebują, aby rozświetliło je światło zmartwychwstania.

Pan Jezus nie przychodzi, żeby powiedzieć: Nic się nie stało. – Nie. – Stało się. Ale to, że się stało, może posłużyć i posłuży twojemu dobru – wiecznemu zbawieniu. Tylko pozwól Mi na to. Tylko zgódź się z tym. Czy zgodzić się na to, to powiedzieć, że ktoś miał rację, że mnie skrzywdził, niewłaściwie potraktował? Czy zgodzić się na to oznacza stwierdzić: Dobrze zrobiłem, że popełniłem ten błąd? – Nie, bo to byłoby kłamstwo. Krzywda jest krzywdą. Błąd jest błędem. Trzeba to nazwać po imieniu, ale nie po to, żeby wykorzystać to przeciwko sobie czy drugiej osobie, ale dla dobra.

Piotr, stający dzisiaj wobec ludu, jest człowiekiem, który na wydarzenia swojego życia spojrzał w świetle zmartwychwstania. On przeżył smutek, gdy Jezus trzykrotnie pytał go o miłość i przyjaźń. Ale to jest człowiek, który staje w dzień Pięćdziesiątnicy razem z Jedenastoma i ma odwagę mówić: Jezusa Nazarejczyka, Męża, którego posłannictwo Bóg potwierdził wam niezwykłymi czynami, cudami i znakami, tego Męża przybiliście rękami bezbożnych do krzyża i zabiliście. – To jest fakt. Tak zrobiliście. Zlekceważyliście słowo Boże. Przespaliście to rozważanie. Przespaliście niedzielną Eucharystię. To jest fakt. Tak to wygląda. Ale Bóg daje nadzieję. – Lecz Bóg wskrzesił Go, zerwawszy więzy śmierci, gdyż niemożliwe było, aby ona panowała nad Nim.

Piotr doświadczył tego w swoim życiu. Doświadczył przemiany, jaką daje spojrzenie Zmartwychwstałego na przegraną, na wyparcie się Jezusa przez Piotra. Spojrzenie w świetle nadziei. Dlatego ma odwagę stawać przed ludem i nie boi się, że ktoś wyjdzie i mu powie: A ty jesteś pierwszy łotr. Już się nie boi, bo jego serce zostało przemienione. Bóg ma taką moc.

Bóg ma moc – jak mówi psalmista – rozradować serce i duszę. Dlatego cieszy się moje serce i dusza raduje, a ciało moje będzie spoczywać bezpiecznie, bo w kraju zmarłych duszy mej nie zostawisz i nie dopuścisz, bym pozostał w grobie. Ty ścieżkę życia mi ukażesz mówi psalmista. – Ty, Panie, wiesz, jak z tego wyjść.

Jezus, który wyjaśnia dwóm uczniom te wydarzenia w świetle swoich przejść – przejścia ze śmierci do życia – w pewnym momencie tej drogi okazywał, jakoby miał iść dalej. Lecz przymusili Go. – Co się tutaj kryje? – Bóg nigdy nie narzuci się człowiekowi. Będzie często okazywał, jakoby miał iść dalej, jakby się nie przejął tą sytuacją i tym, co będzie z nami. Jakoby miał iść dalej.

Pan Bóg potrzebuje, żeby nasze serca rzeczywiście poszły za pragnieniem wyzwolenia się i wyjścia ze smutku. To pragnienie w nas jest. My może nie widzimy rozwiązań, nie wiemy, jak to zrobić, ale pragnienie w nas jest, a to już jest bardzo dużo. Trzeba pójść za tym pragnieniem, bo ono wcześniej czy później ściągnie Jezusa w bliskość naszego smutku, doprowadzi Go do tych wydarzeń, które wydają się takie trudne.

Panie, okazujesz, jakoby nasze życie miało jeszcze się ciągnąć, a historia świata nie miała się kończyć w tej chwili. Prosimy Cię: Zostań z nami. Przymuszamy Cię niejako tym, że nie radzimy sobie z naszymi smutkami, że kiedy przychodzi nam spotkać się z Tobą na Eucharystii, to nasze miny są strasznie smutne i załamane, a nasze serca często ociężałe, nieskore do tego, by Ci wierzyć. Zostań z nami i wyprowadzaj nas. Dawaj nam rozpoznawać Ciebie w dobroci okazywanej innym, w Eucharystii, w słowie, w czasie poświęconym bliźnim dzisiaj – w niedzielę – szczególnie w klimatach rodzinnych, żebyśmy mogli ze sobą siąść i porozmawiać żywym słowem, żeby nas nie wyręczał ani komputer, ani karty, ani telewizor, tylko żeby się spotkały serca, oczy. Żebyśmy mogli ze sobą poprzebywać tak, jak Ty chcesz przebywać z nami.

Ksiądz Leszek Starczewski