Pomocna niechęć (31 X 2010 r.)

Dobre Słowo 31.10.2010 r. – XXXI niedziela zwykła, rok C

Pomocna niechęć

Ojcze, dziękujemy Ci za to, że umiłowałeś świat i posłałeś swojego Syna Jezusa Chrystusa nie po to, aby świat potępić, ale by go zbawić. Dziękujemy za Twą wielką wytrwałość i miłosierdzie w poszukiwaniu nas, w przychodzeniu do nas ze zbawieniem. Dziękujemy, że w mocy Ducha Świętego, w tym słowie, w wydarzeniach dziejących się obecnie w naszym życiu, ciągle prawdę o poszukiwaniu nas przez Jezusa kładziesz nam na serca i namaszczasz te  wydarzenia, aby ta prawda do nas dotarła. Wzbudź w nas pragnienie dobra i z całą mocą spraw, abyśmy z tego pragnienia dobra weszli w konkretny czyn płynący z wiary w to, że Ty zbawiasz świat, że i dzisiaj nas szukasz.

Co zrobić, żeby nam się zaczęło bardziej chcieć… dobra? Dzisiaj słowo Boże przychodzi z trzema podpowiedziami.

Pierwsza podpowiedź jest taka, że musi się odezwać samo Źródło Dobra, musi nam czymś zaimponować, musi na nas oddziaływać. Tym Źródłem Dobra – jak  mówił sam Jezus – jest Bóg. On to Źródło udostępnia w swoim Synu Jezusie Chrystusie, który przyszedł szukać i zbawić to, co zginęło, czyli przyszedł szukać i oczyszczać w nas pragnienie dobra. Pierwszy warunek jest więc taki – Źródło musi się odezwać, dać sygnał. To Źródło ciągle bije w słowie Bożym, w Eucharystii, w wydarzeniach, które przeżywamy. Tym Źródłem jest Jezus Chrystus, który przyszedł szukać i zbawić to, co zginęło.

Drugi warunek i podpowiedź, jaką daje nam dzisiaj Boże słowo, brzmi: Czasem trzeba bardzo nie chcieć, żeby zacząć bardzo chcieć. Tę prawdę objawia nam sytuacja ze zwierzchnikiem celników, Zacheuszem z Jerycha, do którego przyszedł Jezus.

Jerycho to miasto położone w bardzo urodzajnym regionie, szczególnie bogate w daktyle i wszelkie wonności, balsamy. Stamtąd Rzymianie wywozili na cały świat te dobra. Dlatego znalezienie pracy czy zrobienie biznesu było tam rzeczą bardzo prostą. Stąd i podatki z Jerycha musiały być wielkie. Każdy tamtejszy celnik był więc niezwykle bogatym człowiekiem, a zwierzchnik celników musiał posiadać krocie, ogromne sumy pieniędzy.

Nagle w to bogactwo wchodzi Jezus ze swoim ubóstwem, nauczaniem,  podejściem do ludzi, z czymś, co w kręgach możnych biznesmenów mało się liczy. Jezus przychodzi z ludzkim czynnikiem, bo przychodzi jako Człowiek – Syn Boży, który stał się Człowiekiem. Jezus wszedł do Jerycha, wszedł w to bogactwo, i przechodził przez miasto. Od razu nasuwa się uaktualnienie tego, że Jezus właśnie wchodzi we wszystkie nasze bogactwa, obecnie przeżywane wydarzenia, i sobie przez nie przechodzi.

Jezus wchodzi do Jerycha – wchodzi w to bogactwo. A był tam pewien człowiek, imieniem Zacheusz, zwierzchnik celników i bardzo bogaty. Zacheusz miał mnóstwo pieniędzy i był znienawidzony do potęgi, bo jako zwierzchnik celników – poborców podatkowych – nie mógł wzbudzać niczego innego, jak tylko nienawiść. Jedynym środowiskiem, w którym się obracał, były pieniądze, pieniądze, pieniądze i ludzie, którzy te pieniądze mu przynosili, a z pewnością sami niejednokrotnie chcieliby mieć te same bogactwa, co on. Jeżeli więc uśmiechali się do niego, to tylko ze względu na pieniądze.

Zacheusz musiał mieć najwyraźniej dosyć tego środowiska. Przyszedł moment, kiedy on już bardzo nie chciał tego wszystkiego. Wtedy dopiero obudziło się w nim coś, co zauważa św. Łukasz mówiąc: Chciał on koniecznie zobaczyć Jezusa.

Wniosek z tego jest dość prosty: każdy z nas ma swój czas tak intensywnego pragnienia Boga, że staje się ono koniecznością. Jednym ze sposobów na pojawienie się tych pragnień jest to, że musimy bardzo czegoś już nie chcieć. Musimy nabrać wręcz obrzydzenia do tego, co nie daje nam szczęścia i nie odwzajemnia pragnień, głęboko w nas zakorzenionych. Zacheuszowi nie odwzajemniało pragnień, najgłębiej w nim obecnych, to, co posiadał, i ci, którzy mu przynosili pieniądze. A nienawiść, powszechnie względem niego stosowana, potęgująca odczucie: Już bardzo nie chcę w tym być, doprowadziła do apogeum.

Chciał on koniecznie zobaczyć Jezusa, kto to jest, ale nie mógł z powodu tłumu, gdyż był niskiego wzrostu. Pobiegł więc naprzód i wspiął się na sykomorę, aby móc Go ujrzeć, tamtędy bowiem miał przechodzić. Jeżeli się bardzo chce, to się to osiągnie. Konieczność wymyśla sposoby, żeby osiągnąć to, czego się pragnie. Rzeczywiście tak się stało. Drugi warunek został spełniony.

Kiedy obserwujemy nasze chodzenie za Panem, czy też szukanie tego, co jest dobre, kiedy patrzymy na pragnienie tego, żebyśmy byli wytrwali i wierni w odnajdywaniu się w ramionach Boga pełnego miłosierdzia, nie zapomnijmy, że czasem trzeba przeżyć wstręt do tego, co nas oszukało – do grzechu. Czasem trzeba doświadczyć ogromnego i prawdziwego niechcenia czegoś, żeby czegoś ogromnie i prawdziwie chcieć. Zacheusz nam dzisiaj w tym pomaga.

Gdy Jezus przyszedł na to miejsce, spojrzał w górę i rzekł do niego: „Zacheuszu, zejdź prędko, albowiem dziś muszę się zatrzymać w twoim domu”. Jego konieczność zobaczenia Jezusa spotyka się ze słowami Jezusa: „Zejdź prędko, albowiem dziś muszę się zatrzymać w twoim domu”. Tak to działa. Tak mówi Boże słowo, dając nam, jako drugą podpowiedź, tę właśnie postawę Zacheusza. Jest ona odpowiedzią na pytanie: Co zrobić, żeby bardzo chcieć, kiedy się bardzo nie chce podążać za dobrem?

Trzecia z podpowiedzi, jaką daje nam Boże słowo, to powracająca nieustannie, bez której nie ma spotkania z Panem – modlitwa. Święty Paweł mówi Tesaloniczanom: Modlimy się zawsze za was, aby Bóg nasz uczynił was godnymi swego wezwania, aby z mocą udoskonalił w was wszelkie pragnienie dobra. Modlitwa sprawia, że z mocą zostaje w nas udoskonalone wszelkie pragnienie dobra. To dzięki modlitwie Bóg, który jest w nas sprawcą chcenia i działania, ma dostęp do naszego serca, odczuwania i myślenia, do tych pokładów w nas, które są obrzydliwie zakłamane i wmawiają nam rzeczy, jakich nie ma. Na przykład to, że się nie nadajemy do tego, żeby Bóg nam wybaczył, żeby nas ciągle prowadził, żeby nas nieustannie zachęcał. Wmawiają nam, że Bóg ma limit w poszukiwaniach człowieka. Nie ma limitu. On ciągle szuka.

Kiedy te trzy podpowiedzi, które nam daje dzisiaj Boże słowo, zostaną przez nas przyjęte i rozważone, zaowocują czymś, o czym też mówi św. Paweł i co dzieje się w przypadku Zacheusza. Zaowocują czynem płynącym z wiary. Będziemy chcieli to przełożyć na konkretny czyn, na świadectwo, objawienie i przekazanie innym osobom tej prawdy i doświadczenia spotkania z Bogiem.

Kiedy Jezus poszedł do domu Zacheusza, wszyscy widząc to szemrali: „Do grzesznika poszedł w gościnę”. Idzie do grzesznika, który przyjmuje Go rozradowany.

Co robi Zacheusz? – Czyn płynący z wiary. Jezus go o to nie prosi, a on mówi: „Panie, oto połowę mego majątku daję ubogim, a jeśli kogo w czym skrzywdziłem, zwracam poczwórnie”. Tak to wygląda. To jeden z bardzo ważnych elementów, który warto w sobie pielęgnować, bo on pozwala nam dopełnić spotkania z Bogiem. Jeśli zabraknie świadectwa i konkretnego czynu, to będziemy wielkimi teoretykami. Jeżeli choć jednej osobie nie złożymy świadectwa o radości, której doświadczyliśmy w spotkaniu z Bogiem, to kradniemy to doświadczenie Bożej miłości i stajemy się duchowymi złodziejami. Spotkanie z miłosierdziem Bożym ma w sobie ten wymiar, tę siłę rozpędu, czyli świadectwo.

Dziękujemy Ci, Panie, za to, że w Twojej mądrości uwzględniasz także i te stany, kiedy nam się czegoś po prostu nie chce.

Dziękujemy Ci, że niczym się nie brzydzisz, co uczyniłeś, bo gdybyś miał coś w nienawiści, nie byłbyś tego uczynił.

Dziękujemy Ci, że żadne z wydarzeń mających miejsce w naszym życiu, nie jest przypadkiem. Jakżeby coś trwać mogło, gdybyś Ty nie powołał do bytu? Jak by się zachowało, czego byś nie wezwał?

Panie, jesteś miłośnikiem życia. Dziękujemy Ci za to, że kochasz życie, tak kochasz, że je nieustannie rozdzielasz i dajesz.

Dziękujemy Ci, Panie, że nieznacznie karzesz upadających i strofujesz przypominając, w czym grzeszą. Dziękujemy, że to stało się udziałem Zacheusza, bo nieznacznie ukarałeś go, choćby nawet przez to, że był znienawidzony. To jest cudowna kara. Strofowałeś go poprzez niesmak, jaki miał w kontakcie z rzeczami, z pieniędzmi, bo nie doświadczał tam szczęścia. Strofowałeś przypominając, w czym grzeszy, w czym zbłądził. Po co? – Po to, by wyzbywszy się złości na siebie, na to, że ciągle czegoś mu brakuje, w Ciebie, Panie, uwierzył. Do Ciebie, Panie, wrócił.

Daj nam łaskę wyzbycia się złości na siebie i spojrzenia z wielką pogodą, radością, tak jak Ty na nas spoglądasz, aby się w nas nieustannie budziło przekonanie, że przyszedłeś na świat szukać i zbawić to, co zginęło, że masz przeogromną ilość pomysłów, którymi z nami się dzielisz, byśmy pozwolili Ci odnaleźć się w Twoich ramionach.

Ksiądz Leszek Starczewski