"...ani zimny, ani gorący...", czyli kto? (16 XI 2010 r.)

Dobre Słowo 16.11.2010 r.

"...ani zimny, ani gorący...", czyli kto?

Boże Ojcze, chcesz do nas przemawiać żywym słowem. Dziękujemy Ci za to, że Twe słowo ciągle ma w sobie moc, nawet kiedy próbujemy różnymi sposobami uśmiercić jego przyjście do nas – na przykład przez to, że mówimy: Co jeszcze mogę usłyszeć dzisiaj z tej Ewangelii, przecież tyle razy ją słyszałem? albo przez różne kołaczące do naszych drzwi pokusy zniechęcenia, znużenia, zmęczenia. Dziękuję Ci, że Twój Syn, Jezus Chrystus, na wszystko ma sposób, którym jest mądra i silna miłość. On pokonuje w nas przez wiarę, w mocy Ducha Świętego, wszelkie opory, aby to słowo nas odczytało, uspokoiło, napełniło mocą, mądrością i pomogło nam wrócić do codziennych zajęć. Okaż nam miłosierdzie. Zmiłuj się nad nami i pomóż nam – biednym, ślepym, poranionym przez różne doświadczenia życia – odnaleźć uzdrowienie przy Tobie, tu i teraz.

Kiedy uczeni przebadali zdolności ludzkiego umysłu, stwierdzili, że dziennie każdy i każda z nas potrafi wyprodukować od 80 000 do 120 000 myśli. Miażdżąca większość z nich to myśli o sobie. Z jednej strony jest to pocieszające, bo często stawiamy sobie opór w naszych decyzjach – chcemy coś powiedzieć, odezwać się, przełamać i coś powiedzieć, ale się wycofujemy: Nie powiem, bo co sobie o mnie pomyślą. Możemy być spokojni, bo i tak ludzie w większości myślą tylko o sobie. Jeśli więc nawet powiemy coś nie tak, jak trzeba, czy wyjdzie z nas strach, to zaraz nasz rozmówca sobie to przełoży: Ja taki nie będę. Ja bym się tak nie zachowała. Zupełnie inaczej to odbieram. Nie widzę tutaj problemu.

Z jednej więc strony jest to pocieszające, ale z drugiej stanowi kolejny dowód naukowy, chociaż bezpośrednio tak nienazwany, na to, jakimi biedakami jesteśmy, jaka nędza w nas siedzi, bo tak naprawdę interesuje nas tylko to, co według nas jest dobre, co nam wydaje się właściwe. Jeśli jeszcze dołączyć do tego badania mówiące, że kiedy ktoś do nas mówi, w większości koncentrujemy się na tonacji i barwie głosu, na gestach, a nie na treści – to bida z nędzą. Dla kaznodziei nie pozostaje nic innego, jak tylko powiedzieć trzy zdania i siąść, nie machać przy tym rękoma i nie za bardzo modulować głosu. Stąd mała ciekawostka: podobno studenci prawa, którzy mają później być adwokatami, nierzadko ćwiczą przemowy w obecności psa. Dlaczego? – Bo to stworzenie Boże niesamowicie koncentruje się, kiedy ktoś do niego przemawia. Jeżeli mówi się monotonnie, to odwraca głowę, nie słucha. Dlatego trzeba mówić bardzo żywiołowo, żeby pies był skoncentrowany, chociaż on nic nie rozumie. Można mu powiedzieć, że się go bardzo kocha i on ucieknie, a można mówić, że jest paskudny, ale bardzo cichutko i delikatnie i on będzie merdał ogonkiem.

Dlatego prosimy na początku o dar Bożego zmiłowania nad nami, nad tym, co w tej chwili chce nas odciągnąć od istoty rozważań. Ufam, że ten wstęp nie jest pokusą odciągnięcia nas od istoty tego, co dziś do swojego Kościoła kieruje Mistrz, Jezus Chrystus, bo On odczytuje nasze życie.

Kościół przez ostatnie dni mocno koncentruje się na początku Księgi Apokalipsy, na siedmiu listach do różnych wspólnot kościelnych. Dzisiaj czytamy piąty i siódmy list. Pierwszy z nich skierowany jest do Kościoła w Sardach, a drugi w Laodycei.

Co takiego tam słyszymy? Staje przed tą wspólnotą sam Chrystus i mówi: Znam twoje czyny: masz imię, które mówi, że żyjesz, a jesteś umarły. Mocne. – Tobie się wydaje, że żyjesz, że nie jest z tobą tak najgorzej, a Ja ci mówię, że jesteś trupem. Najchętniej powiedzielibyśmy: – To do wszystkich, tylko nie do nas, ale słowo Boże uparcie chce powiedzieć, że to też jest do nas, do naszych wspólnot, do naszych rodzin, do naszych domów, do tej sytuacji, którą teraz przeżywamy.

Czy słowo Boże na tym kończy? – Nie. Stań się czujny i umocnij resztę, która miała umrzeć, bo nie znalazłem twych czynów doskonałymi wobec mego Boga. Słowo Boże budzi czujność. Otrzymałeś, otrzymałaś, otrzymałem dar powołania. W tym momencie realizuje się ono w mym codziennym życiu. Masz tę wiedzę i bądź czujny, żeby nią służyć, żeby sobie nie powiedzieć: Nie interesuje mnie, czy ją przekażę, czy nie, tylko przekazuj ją – jak dzisiaj mówi słowo Boże – i umacniaj resztę. Może to będzie tylko kilka osób, które cię słuchają.

Co słowo mówi dalej? – Pamiętaj więc, jak wziąłeś i usłyszałeś, pamiętaj o otrzymanych darach, którymi masz służyć, strzeż się tego i nawróć się. Ciekawe, nie nawróć innych, tylko nawróć się. W świetle naszego egoizmu to słowo graniczy wręcz z całkowitym niezrozumieniem, bo przecież często nam się wydaje, że to mamy ustawiać innych, żeby się coś zmieniło, a słowo Boże mówi: Nawróć się. Jeśli więc czuwać nie będziesz, przyjdę jak złodziej, i nie poznasz, o której godzinie przyjdę do ciebie. Miejscowość Sardy w nocy obróciła się w ruiny wskutek trzęsienia ziemi. Jan pisze przed tym wydarzeniem. Ciekawe przesłanie i ciekawa zachęta dla nas. To słowo zaprasza do większej czujności, bo najczęstszą i najskuteczniejszą pokusą jest zniechęcenie.

Mówi o tym pewna mądra anegdota. Lucyfer, szef wszystkich kusicieli, zebrał u siebie na naradzie wyśmienitych admirałów piekielnych i pytał, w jaki sposób dzisiaj najskuteczniej atakować ludzi. Jeden mówi: Nałogiem. – Co ty? Nałogiem? Leczą się, są już terapie. Drugi wspomniał o innych pokusach. Lucyferowi się nie spodobało. Trzeci wyskakuje: Zniechęcenie. – Tak, tak! Mianuję cię na wyższy stopień. Zniechęcenie najskuteczniej ich pokona.

Nie dziwi więc w kontekście dzisiejszego słowa i listu do Kościoła w Sardach, który Jan kieruje, że pojawia się wezwanie do czujności. Jak tu nie wołać miłosierdzia Bożego, szczególnie wówczas, kiedy nam się nie chce być czujnymi, kiedy nam się nie chce patrzeć na to, co się dzieje w naszym życiu nie w kategoriach wielkich sukcesów, tylko małych, drobnych kroków, bo dalej czytamy: Lecz w Sardach masz kilka osób – jest tam jakaś reszta – co swoich szat nie splamiły, co cię słuchają, dla których warto się trudzić, bo ty po ludzku też potrzebujesz motywacji, i będą chodzić ze Mną w bieli, bo są godni.

Jak nie wołać o miłosierdzie Boże? Przy tych wszystkich hockach-klockach naszych myśli, zdolności do słuchania i wybierania tylko tego, co na zewnątrz. Jak tu nie prosić? Prosimy zatem o miłosierdzie Boże, żeby obudziła się w nas czujność, żebyśmy o nią dbali. Jedni drugich zachęcajcie, mówi autor Listu do Hebrajczyków, każdego dnia, póki trwa to, co się zwie dziś. Zachęcajcie się, bo ktoś może jest już zaatakowany, zainfekowany przez zniechęcenie. Może widzę to ja, może widzisz to ty i może właśnie przez ciebie Pan Bóg chce do czujności pobudzić. Zauważ kogoś na korytarzu, w pokoju. Zauważ drugiego człowieka. Skąd brać do tego siły? Sami z siebie nie damy rady. Sami z siebie – tak jak poganie, o czym mówi Pan Jezus – okażemy życzliwość tylko tym, którzy do nas się uśmiechają, którzy nam są mili. Więc skąd brać siłę? – Ze słowa Bożego, z kontaktu z Bogiem na modlitwie, z Eucharystii. Jezus obiecuje temu, kto podejmie ten trud, że przywdzieje na niego szaty zwycięscy i wyzna imię jego przed Ojcem i Jego Aniołami. To znaczy, że trud nie idzie na darmo. Ten trud buduje wieczność twoją i moją, droga siostro i drogi bracie.

Nie zawężajmy tego, co robimy, tylko do widzialnych efektów, do nagród, które na pewno ze słuszności otrzymujemy. Trzeba widzieć więcej. Wtedy to, co się przeżywa, co się dzieje, ma zupełnie inny wymiar. Tak mówi Pismo Święte. Tak mówi otrzymana łaska wiary, którą słowo Boże chce w nas rozwijać.

Kolejny list jest skierowany do Kościoła w Laodycei. Nazwa miasta pochodzi od imienia żony pewnego monarchy. Co się tam znajdowało? – Trzy punkty, na które warto zwrócić uwagę, by przenieść je do naszych realiów. Po pierwsze było to centrum ekonomiczno – przemysłowe, czyli, mówiąc dzisiejszym językiem, sieć banków, dużo pieniędzy i złota.

Po drugie – kwitł tam przemysł włókienniczy, stąd w tekście wzmianka o szatach i strojach. Po trzecie był to ośrodek medyczny, szczególnie związany z okulistyką, dlatego jest mowa o balsamie do namaszczenia oczu.

Co Jezus mówi do Kościoła w Laodycei? Ciekawie się przedstawia: To mówi Amen, czyli ktoś, kto jak już coś powie, to tak się stanie. Amen. Mówimy: Jak amen w pacierzu. Tak będzie. Świadek wierny i prawdomówny – ktoś, kto przeszedł przez życie i świadczy o swojej obecności. Początek stworzenia Bożego: „Znam twoje czyny, że ani zimny, ani gorący nie jesteś”. Wielka nadzieja zawiera się w tych słowach. Obyś był zimny albo gorący. A tak, skoro jesteś letni i ani gorący, ani zimny, chcę cię z mych ust wyrzucić. Znam twoje czyny.

Bóg patrzy na nas tak, jak my często nie patrzymy, to znaczy patrzy na nasze czyny i potrafi je oddzielić od nas. Potępia zło naszych uczynków, ale nie nas. Potrafi kochać nasze serce nie ze względu na nasze czyny. To jest niesamowite. Tego nas Bóg uczy. To jest właściwe spojrzenie na to, co przeżywamy, co przeżywają ludzie, których Pan Bóg dał nam w pracy, w rodzinie, gdziekolwiek jesteśmy. Znam twoje czyny. Patrzeć na drugiego człowieka przez pryzmat Bożego słowa, to właśnie koncentrować się na tym. Prosty, banalny przykład: wiemy, że jest kolosalna różnica między powiedzeniem komuś – Jesteś zły, jesteś do niczego, a powiedzeniem – To, co zrobiłeś, jest złe, nie ma przyszłości. Tak mówi Bóg: To, co zrobiłeś, jest do niczego, a nie ty. Tak Bóg do nas mówi i tego nas uczy.

Jezus mówi rzecz niebywałą. Jest to centrum naszych rozważań: ani zimny, ani gorący. Więc jaki jestem? Kiedy Jezus to wypowiada, nie chce potępić tych, do których kieruje swoje słowo. Nie chce potępić także nas, tylko pragnie zwrócić uwagę na nasze czyny, na owoce tego, co robimy. Jak postępujemy? Jak się zachowujemy względem siebie samych, względem innych ludzi, szczególnie tych, którzy zostali powierzeni naszej opiece, jako nasi podwładni, współpracownicy, koledzy, koleżanki, w tym, a nie innym miejscu, które nie jest przypadkowe. Jezus mówi bardzo mocno: A tak, skoro jesteś letni i ani gorący, ani zimny, chcę cię z mych ust wyrzucić.

Laodycea jest więc miejscowością, gdzie ludzie mają już właściwie wszystko, tylko nie widzą, że stali się letni. Nie trzeba iść ku zgubie, atakując Boga brutalnymi czynami i grzechami, wystarczy być letnim. Często ktoś może mówić: Nie zabiłem, nie zamordowałem, nie ukradłem. Wcale to o niczym nie świadczy. Wystarczy być letnim. Wystarczy wchodzić w coś na pół gwizdka – w rodzinę, w Mszę Świętą, w relację z Panem Bogiem przez wiarę. Wystarczy być letnim, żeby całkowicie się zatracić. To też jest zaproszenie dla naszych serc, żebyśmy bardzo zdecydowanie opowiadali się w sposób konkretny po stronie Mistrza, Jezusa Chrystusa. Przez co? – Choćby nawet przez modlitwę za tych, z którymi się spotykamy. Krótka modlitwa z rana: Panie Jezu, zorganizuj mi dzisiaj dzień. Błogosław wszystkim, których dziś spotkam.

Letniość może polegać na tym, że ja o Panu Bogu słyszałem, wiem, że trzeba chodzić do kościoła, modlić się, ale w praktyce nic z tego nie wynika. Tak pisał Tuwim: Jeszcze się kiedyś rozsmucę, jeszcze do Ciebie powrócę, jeszcze przed Tobą klęknę... Mnie ten wiersz absolutnie nie przekonuje do niczego innego, jak tylko do tego, żeby odstawić sobie Pana Boga na bok. Oczywiście – można go śpiewać, a nawet przy nim płakać, jak jest tkliwie wykonywany. Jeszcze serce mi pęknie. Oczywiście – jeszcze, jeszcze, jeszcze... Znam twoje czyny. Nawróć się. Dziś jest dzień zbawienia. Teraz. Tak Jezus mówi do Zacheusza. To dziś. Nie: jeszcze, kiedyś. To może być nasz ostatni wieczór. Boże słowo zachęca, żeby bardzo zdecydowanie opowiadać się po stronie Mistrza.

Ty bowiem mówisz: „Jestem bogaty” i: „wzbogaciłem się”, i: „niczego mi nie potrzeba”. Do czego mi jeszcze potrzebna jakaś modlitwa? Całkiem nieźle mi się układa. Nauczyłem się żyć bez modlitwy. Arcybiskup Bruno Forte pisał rozważania o Narodzie Wybranym przebywającym w niewoli. Zostały one wcześniej wygłoszone papieżowi Janowi Pawłowi II. Stwierdził, że tragedia Narodu Wybranego nie polegała na tym, że był w niewoli, lecz na tym, że znakomita większość ludzi przyzwyczaiła się do niewoli, do dziadostwa i letniości. To była tragedia. Mówisz, że niczego ci nie potrzeba. Pewnie, może tak być. Siedzisz jak ktoś, kto tylko patrzy na innych i ich ocenia. Tak może być w naszym przypadku.

Jezus mówi przez Kościół w Laodycei także do nas: Nie wiesz, że to ty jesteś nieszczęsny i godzien litości, i biedny, i ślepy, i nagi, że to właściwie ty potrzebujesz miłosierdzia, nie ktoś drugi, ty. Radzę ci kupić u mnie złota w ogniu oczyszczonego – nie gromadź tego, co zje mól, tylko złoto w ogniu oczyszczone, bogactwo, które otrzymujesz w głupstwie głoszenia słowa – abyś się wzbogacił, i białe szaty – nie strój się na zewnątrz, choć to też jest ważne, bo ubiór potrafi nawet poprawić nastrój – abyś się oblókł, a nie ujawniła się haniebna twa nagość, i balsamu do namaszczenia twych oczu, żeby cię uzdrowiło moje spojrzenie na życie.

To, co mówi na koniec – Ja wszystkich, których kocham, karcę i ćwiczę. Bądź więc gorliwy i nawróć się – jest zaproszeniem Bożego słowa do nas skierowanym. W tym zaproszeniu tkwi żywa obecność Chrystusa, który mówi: Stoję u drzwi i kołaczę. Teraz stoję u drzwi i kołaczę. Jestem tu obecny. Nawet kiedy atakują cię rozproszenia, jestem tu obecny – mówi Jezus. Wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze Mną.

To może się stać dziś, tak jak stało się udziałem Zacheusza i chce się stać w oczach Bożych. Nie przeszkadzajmy sobie w tym, ale ułatwiajmy sobie dziś oczyszczenie, umocnienie, pokrzepienie. Patrząc na swoje życie, a także życie tych, z którymi się spotykamy w pracy, w domu, pamiętajmy, że jedna chwila – dziś – jest dla nas najważniejsza. Przyszłość jeszcze jest niedostępna, na przeszłość nie mamy już wpływu. Liczy się dziś. Zacheusz to odkrył i stało się. Wspiął się na sykomorę, ponieważ nie mógł zobaczyć Jezusa z powodu niskiego wzrostu. Poza tym był jeszcze tłum – tłum 120 tysięcy myśli, które bębniły jedna za drugą, że najważniejsze jest w tym momencie to, żeby myśleć o sobie. Wspiął się w swoich pragnieniach. Koniecznie chciał zobaczyć Jezusa. Naprawdę niewiele trzeba, żeby spotkać się z Chrystusem, który umacnia, oczyszcza i uzdrawia. Konieczne są pragnienia, które da się zrealizować.

Ostatnia refleksja. Zastanawiałem się, jak bym zareagował, gdyby przyszedł pewnego dnia jakiś uczeń, a mam teraz jednego na myśli, który notorycznie lekceważy to, co się do niego mówi, nigdy nie jest zainteresowany lekcją, radykalnie się buntuje, i powiedział, że od dziś zmienia swoje nastawienie do życia, że całkowicie chce inaczej do niego podejść. Czy bym mu uwierzył? Jak bym zareagował? Czy kazałbym mu przedstawić jakieś dowody tego, co wyraził w swoich pragnieniach? Czy też zareagowałbym jak Jezus, który nie kazał Zacheuszowi niczego sprzedawać, nie kazał mu nic regulować, sam Zacheusz na to wpadł. Jezus powiedział: „Dziś zbawienie stało się udziałem tego domu, gdyż i on jest synem Abrahama. Albowiem Syn Człowieczy przyszedł szukać i zbawić to, co zginęło”. Odkrywam, że wobec tego ucznia pewnie bym powiedział: Jeszcze zobaczę. Możesz tak mówić, ale ja poobserwuję, jak ty się będziesz zachowywał na lekcjach. Tak odkrywam. Co odkrywasz ty, droga siostro i drogi bracie? Z pewnością warto nad tym się zastanowić i dać odpowiedź. Dlaczego? Bo to jest jakiś papierek lakmusowy, pokazujący, jak traktujemy siebie samych. Bo jak traktujemy tych, którzy do nas przychodzą, jak wychodzimy do nich, tak samo wychodzimy do siebie samych.

Panie Jezu, dziękujemy Ci za to, że do nas przemawiasz, że nas swoim słowem oczyszczasz, że okazujesz nam Twoje miłosierdzie. Prosimy Cię, umocnij nas, żebyśmy odkryli, że czas spędzony z Tobą, to tak naprawdę odzyskiwanie sił do życia, a nie tracenie ich. To odzyskiwanie właściwego wymiaru czasu, a nie marnowanie go.

Ksiądz Leszek Starczewski