Nie gaś, ale rozpalaj (20 III 2010 r.)

Dobre Słowo 20.03.2010 r.

Nie gaś, ale rozpalaj

Kiedyś, jako ministrant, razem z kolegą z grupy, w odpowiedzi na apel księdza, który chciał, aby było więcej chłopców śpiewających psalm, poszliśmy na przesłuchanie – taki mały casting J. Byłem bardzo zestresowany, mój kolega bardziej pewny. Kiedy ksiądz nas przesłuchał, wybrał kolegę, a na mnie machnął ręką. Poczułem się przygaszony i odrzucony. Przełożyło się to natychmiast na niechęć do śpiewania, do publicznych występów. Miałem ogromną trudność, żeby w ogóle otworzyć usta i śpiewać psalm.

Czasem może się tak zdarzyć w życiu, że ktoś nas przygasi w lekko speszonej, ale bardzo naszej próbie zbliżenia się do Boga, odkrycia Go w codzienności.

W dzisiejszej Ewangelii ma miejsce taka właśnie sytuacja. Są dwie bardzo skuteczne „gaśnice”. Sytuacja ta ma miejsce, kiedy wśród tłumu słuchających Jezusa odzywają się różne głosy. Jan ewangelista wyłapał kilka takich scen, my dziś słyszymy tylko o jednej. Jest to moment tuż po tym, jak Jezus donośnym głosem, wręcz w ostatniej chwili, chciał już maksymalnie zbliżyć wszystkich do Ojca, który kocha, a nie potępia i nie traktuje ludzi jak motłochu, ale jak owce niemające pasterza. Jezus krzyczał wtedy: Jeśli ktoś jest spragniony, a wierzy we Mnie – niech przyjdzie do Mnie i pije! Rzeki wody żywej popłyną z jego wnętrza. Obudzi się w nim otwartość na Boga, na świat. Niech przyjdzie i pije.

Po tym wydarzeniu do arcykapłanów i faryzeuszów przychodzą strażnicy. Zaczęła się w nich tlić chęć zbliżenia do Jezusa. Musieli słuchać wielu nauczycieli – wtedy co jeden to był nauczycielem J. Kiedy wrócili odpowiedzieli: Nigdy jeszcze nikt nie przemawiał tak, jak Ten człowiek przemawia.

Jezus musiał zrobić na nich potężne wrażenie. Spotkałem się z komentarzem, że Jezus zrobił potężne wrażenie na samym Piłacie. Po pierwsze dlatego, że kiedy Żydzi przychodzili i znowu mieli jakiś problem, to zwykle Piłat ich zbywał, nie chciał do nich wychodzić, a do Jezusa wyszedł. Po drugie dlatego, że wszedł ze skazańcem w dialog bardzo rzetelny i bardzo filozoficzny.

Jezus robi wrażenie. Zostawia w człowieku duże wrażenie. I co z tym wrażeniem zrobić? Co zrobić z momentem, w którym jesteśmy tacy speszeni, lekko niepewni, ale gdzieś wyczuwamy, że tu jest nasze miejsce, że Jezus te słowa kieruje do mnie, że one trafiają?

Strażnicy mówią o tym wprost. Są przygaszeni przez to, że faryzeusze mówią do nich: Czyż i wy daliście się zwieść? Daliście się zwieść, że Mesjasz może w tak prosty sposób być dostępny? Że jest to kwestia zaufania, a nie kombinacji, nie znajomości całego Prawa, wypełniania wszystkich przepisów, odmówienia wszystkich modlitw, zaliczenia wszystkich z możliwych obowiązków religijnych?... Myślicie, że jest to takie proste? Wiecie, ile trzeba przejść w życiu, żeby spotkać Mesjasza? Daliście się zwieść, że jest to takie proste, że trzeba przyjść, wyznać grzechy, Bóg je odpuszcza i już nie pamięta? To jest takie proste? – Przecież trzeba się natrudzić, pokut mieć tysiące i wszystkie je dokładnie wypełnić.

Był taki ksiądz – niech Pan da mu niebo – który kochał Eucharystię, napisał o niej nawet książkę. Wyuczony w szkole przedpoborowej mówił, że skłony w czasie Eucharystii, wszystkie zachowania, muszą być wyważone, bardzo dokładne, bo gdyby się ktoś pomylił, to wpływa wręcz na nieważność obrzędu. Robił to z przekonania. Był to bardzo pobożny ksiądz. Nie mówię tego, by go osądzać, ale chciałbym podkreślić, że taka mentalność wyuczenia się Boga, poprawności religijnej, może się w nas odzywać: Ta modlitwa jest nieważna, bo byłem rozproszony… Bóg potrafi zebrać to, co rozproszone, i wydobyć z tego najważniejsze.

Taki Bóg się dziś nam przedstawia. Jeżeli się modlimy, to warto pamiętać, że Bóg rzeczywiście jest bardzo dostępny – bardziej dostępny niż my sobie sami. W Jego ramionach jestem bezpieczniejszy niż w swoich. W Jego myślach jestem bezpieczniejszy niż w swoich – nawet tych najlepszych, a co dopiero w najgorszych. Na Jego drogach jestem bezpieczniejszy niż na własnych.

Pierwszy sposób, jakim można przygasić chęć zbliżania się do Boga to przekonanie, że muszę się bardzo natrudzić, żeby Go spotkać.

W ostatnim czasie dociera do mnie z wielką mocą, żeby przed Bogiem nie kombinować: jak już zaczynam modlitwę, to muszę jakoś wypaść, muszę czymś Panu Bogu zaimponować, muszę wydobyć z siebie coś takiego, czym będę mógł Go chwycić, aby był przy mnie blisko… Musi to być jakaś oryginalna modlitwa...

Teraz się uśmiecham na samą myśl, ale ile człowiek musi się namęczyć, żeby pokonać takie myśli, żeby w prosty sposób zbliżyć się do Pana, żeby odkryć, że nie jest kłamstwem to, że dostęp do Niego jest naprawdę prosty. Jezus podkreśli to, kiedy będzie się modlił: Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom.

Nie wiem, czy macie takie myśli – ja nieraz mam – że kiedy zaczynam się modlić liturgią godzin i rozproszę się, to słyszę w sobie: Jeszcze raz to powiedz, bo jest nieważne. Nieraz przyłapuję się na tym: Zaraz, zaraz, z kim ja rozmawiam? Z urzędnikiem, który sprawdza mi PIT-a? To nie jest rozmowa z kimś takim. – Tu jeszcze ukryliśmy 2%, tam był jeszcze jakiś wydatek. – Bóg przyjmuje mnie takim, jakim jestem.

Nie dajcie się zwieść. Czy i wy daliście się zwieść? Bo ja się dałem J. Dziś Ewangelia mówi, żebyśmy nie dali się zwieść. Nie dajcie się zwodzić tego typu myślom.

Pewien ksiądz wstawał codziennie rano, patrzył w lusterko i mówił: Romek, nie daj się. Trzeba do siebie podchodzić w kluczu Ewangelii. Nie dajcie się zwieść.

Drugim sposobem, którym można się przygasić, jest – jak zauważył jeden komentator – słowna żonglerka, niekończące się dywagacje, pytania, osądy: Nie wiem, czy mam dziś nastrój do modlitwy, czy powinienem się modlić… Nie wiem, czy mam nastrój głosić dziś kazanie, może powinienem je skrócić, może nie… Kiedyś to mi się fajnie modliło, teraz tak to ciężko idzie… Może dzisiaj odłożę modlitwę… – I tak z pięć minut można mówić, a w ciągu tych pięciu minut mogłoby pójść z dziesięć Zdrowaś Maryjo.

Często wybieramy słowną żonglerkę, komentujemy: Nie mam dziś nastroju, tak podle się czuję, jestem taki nieubrany, a przecież trzeba się jakoś ubrać do tej modlitwy... Może bym się poprawił? Poczekam, jutro będzie lepiej, jutro będzie nowy dzień…

Słowna żonglerka, mówienie w cały świat, zamiast prostego przylgnięcia. Jak pójdę do spowiedzi, dopiero wtedy będę żałował, dopiero wtedy zacznę. Teraz to nie ma sensu, bo i tak jestem w grzechu… Wchodzimy w takie myśli, zamiast po prostu przylgnąć i wołać: pociągnij mnie, Panie.

Faryzeusze tak żonglują słowem i przygaszają. Mówią: Ten tłum, który nie zna Prawa, jest przeklęty. Albo: Czyż Mesjasz przyjdzie z Galilei? Czyż Pismo nie mówi, że Mesjasz będzie pochodził z potomstwa Dawidowego i z miasteczka Betlejem?

Zobaczmy, siostry i bracia, faryzeusze wydali sąd, nie zadając sobie trudu, żeby sprawdzić, gdzie Jezus się narodził. Kiedy przygotowywałem się do tej homilii, to przyszła mi na myśl kwestia, iż może to być dla wielu z nas – do mnie to też trafia – bardzo konkretne zaproszenie do tego, abyśmy przyjrzeli się, czy czasem sami nie przygasiliśmy relacji z Bogiem przez to, iż wydajemy bardzo pochopne sądy na czyjś temat. To bardzo utrudnia nam kontakt z Bogiem. Nie sprawdzimy do końca, jakie były motywy postępowania danej osoby, a już sąd został wydany. Nie sprawdzimy do końca, co sprawia, że jesteśmy zablokowani, a już sąd na swój temat wydaliśmy.

Żonglerka słowem.

Kiedy przychodzi nam dziś słuchać słów Ewangelii, to Pan Jezus zaprasza nas, abyśmy nie przyjmowali słowa w kluczu oskarżenia nas, zaatakowania czy też wzbudzenia w nas dodatkowej porcji poczucia winy, że oto Pan Jezus jest tak blisko, a ja nie mogę na to wpaść. Chodzi o to, byśmy powiedzieli Mu tak najprościej, jak jest to możliwe, i w takiej formie, jak tylko potrafimy to zrobić: Jezu, ja naprawdę potrzebuję Zbawiciela i w Tobie chcę Go widzieć. Ufam Tobie.

Do Ciebie się uciekam, wybaw mnie i uwolnij od wszystkich prześladowców, zanim jak lew ktoś nie porwie i nie rozszarpie mej duszy, gdy zabraknie wybawcy. Bóg jest dla mnie tarczą, co zbawia ludzi prostego serca. W prostocie serca do Niego się zwróćmy.

O. Joachim Badeni 11 marca uczynił to, o czym wcześniej pisał w książce Śmierć? Każdemu polecam. Odszedł do Pana. W swej ostatniej książce, która wyszła w dzień jego śmierci, bardzo zachęcał do prostoty modlitwy. Żartował: Dlaczego dzieci biegają po kościele? – Bo one wiedzą, że Pan Bóg jest wszędzie. Jako przykład doskonałej modlitwy podawał maluchy, które beztrosko machają sobie nogami.

Prostota. Spróbujemy zapamiętać to słowo po tych rozważaniach. Odpowiedzmy Panu na zaproszenie, aby w prosty sposób pomodlić się. Również i teraz.

Ksiądz Leszek Starczewski