Miłość w konkretach (1 IV 2010 r.)

Dobre Słowo 1.04.2010

Miłość w konkretach

Łatwiej jest usiąść, niż mówić kazanie. To żaden przytyk ani jakieś wypominki, bo rolą księdza jest głosił Boże słowo. Jeżeli nie głosi, jest jak niemy pies – jak mówił swego czasu święty Dominik. A po co komu niemy pies? Do niczego nie jest potrzebny. Łatwiej rzeczywiście słuchać Bożego słowa, tej pięknej Ewangelii o umyciu nóg, niż w praktyce ją zastosować.

Kiedy byłem w seminarium, pewnego dnia jeden z kolegów doznał kontuzji. Złamał sobie niefortunnie nogę, rękę i obojczyk. Był na wpół obkuty w gips. Chodziliśmy go odwiedzać. Też byłem w tej grupie. Pamiętam, że jednego dnia rutynowo siedzieliśmy, patrząc na siebie i rozmawiając, a on w pewnym momencie jakby oczekiwał czegoś więcej. Nagle mówi: Wiecie co, mam prośbę, żebyście zaprowadzili mnie do łazienki. Nie ma problemu, oczywiście, że cię zaprowadzimy. – Ale chciałbym, żebyście mi jeszcze pomogli się umyć, bo sam nie dam rady. Muszę się przyznać, a pierwszy raz czynię to publicznie, że zadrżałem. Rozumiem przyjść, odwiedzić, porozmawiać, uśmiechnąć się, powiedzieć kilka ciepłych słów, ale zaraz myć nogi w czasie odwiedzin? Zadrżałem, ale idę mierzyć się i z tą prośbą. Do ostatniej chwili myślałem, że może kolega żartował, może odwoła prośbę. Ale przyszedł moment,  kiedy on rzeczywiście poprosił, żeby mu umyć nogi. Schyliłem się i pomyślałem: Panie Jezu, to rzeczywiście się dzieje. Ja się muszę przełamywać. Ja, który mam być księdzem, muszę się w tej chwili przełamywać do bardzo prostej czynności, do prośby kolegi, który faktycznie nie może sobie umyć nóg. Mówię to, żeby się upokorzyć i jednocześnie powiedzieć, że łatwiej jest nawet głosić homilię, chociaż jest to trudne, niż czynić to, o czym się mówi, w praktyce, ale jeżeli nie będziemy tego czynić w praktyce, to nie doświadczymy tej miłości, która pochodzi od Chrystusa. Nie doświadczymy tego, że wiara nie jest teorią, tylko jest praktyką. Zaufanie Bogu naprawdę działa w konkretach.

Jezus dzisiaj podejmuje w oszałamiającym geście pokory tę miłość konkretnie. Pamiętamy, że w Ewangelii św. Jana nie ma opisu, w którym Jezus bierze do ręki chleb i mówi: To jest Ciało moje. Opiszą to Marek, Mateusz, Łukasz. Jan nie. Jan pokazuje, jak wygląda miłość w praktyce. Ona pochyla się nad człowiekiem i dokonuje gestu obmycia nóg. Za tym gestem kryje się ogromna siła oddziaływania. To jest tak czytelne i tak jasne, że Piotr w pewnym momencie staje i mówi: Absolutnie, Panie! Ty? Mnie? W życiu! Jednak Jezus upomina: "Jeśli cię nie umyję, nie będziesz miał udziału ze Mną". Wtedy Piotr prosi: Wykąp mnie całego! Prysznic biorę od razu z Twoich rąk.

Gest niesamowity, prosty, ale w swojej wymowie niezwykle ujmujący serce. Za tym gestem kryje się Jezusowa prawda, że chce być w osobistej relacji z każdym z Dwunastu, a przez tę scenę, którą Apostołowie zachowali, zapisali, przekazali nam, dzisiaj, w Wielki Czwartek, Jezus mówi do każdej i każdego z nas: Pragnę być z tobą w bardzo osobistej relacji. Nie chcę być dla ciebie teorią. Nie chcę, żebyś mówił do Mnie paciorki, które nic nie znaczą. Nie chcę, żebyś Mnie pusto odwiedzał w kościele. Ja chcę być z tobą w codziennej, osobistej relacji – tak prostej, a jednocześnie tak wymagającej, jak umycie nóg.

Jezus mówi to każdemu z Apostołów. Jak być z Bogiem w takiej relacji? Łatwiej się schować w tłumie i czasem być jak tłumok w tłumie, w masie, ale w osobistej relacji? Jak to Bóg nade mną się pochyla? Moglibyśmy powiedzieć: To chyba ksiądz nie zna mojej historii życia! – Ja jej nie muszę znać. Bóg ją zna. Czy Jezus nie znał historii życia dwunastu Apostołów, kiedy zorganizował Ostatnią Wieczerzę na pamiątkę, którą Bóg polecił czynić Izraelitom, obchodzić w sposób święty, jak słyszeliśmy w pierwszym czytaniu? Nie znał ich historii? Nie wiedział, że za chwilkę Go zmasakrują, że wszyscy Go zostawią? Nie wiedział, że Piotr, który teraz chce prysznic brać, za chwilę powie służącej: Nie znam człowieka, o czym ty, kobieto, mówisz? – Znał. Nie wiedział? – Wiedział. On nie wie o tym, że my może teraz słuchamy, a za chwilę pójdziemy do domu i zupełnie pochłonie nas telewizor? Nie wie o tym? – Wie. I co robi? – Daje miłość. Nie wie, że się Go wyprzemy, że zapomnimy o tym, że skończą się święta i może niejeden z nas się upije? Nie wie o tym? – Wie. I co robi? – I kocha. Kocha miłością nieodwołalną, miłością na którą człowiek może odpowiedzieć: W ogóle mnie to nie interesuje. Kocha! Pochyla się w geście oszałamiającej pokory nad każdym i każdą z nas.

Kiedy dzisiaj będziemy przeżywać ten gest w liturgii, pamiętajmy, że nie chodzi tylko o jakiś element wzruszenia, bo z pewnością przyjdzie lekkie stremowanie wśród panów, kiedy przyjdzie poddać się obrzędowi mycia nóg. Pamiętam z czasów ministranckich, że kiedy pierwszy raz ksiądz mył nam nogi, to też byłem oszołomiony. Bałem się tylko, żeby właściwą nogę odwiązać J. Mama jeszcze mówiła: Umyj, synu, obydwie nogi, bo ksiądz może powiedzieć, że to nie tę, coś przygotował, będzie mył. Wiem, że jest to przeżycie, ale przez ten gest Bóg chce nam dzisiaj w liturgii bardzo osobiście powiedzieć: Ja się pochylam nad twoim życiem, nad życiem każdej i każdego z was.

Nad życiem osób, które nie przyjdą do kościoła w Triduum, Jezus też się pochyla z wielką miłością. Tak jak pochyli się nad życiem Apostołów, kiedy przyjdzie do nich po Zmartwychwstaniu i pierwsze, co im powie, to nie: Gdzie byliście? Chłopaki, przecież umawialiśmy się inaczej! – Nie. Powie im: Pokój wam. Przyjmijcie Ducha Świętego. Potrzebujecie więcej Ducha Świętego, bo zasłabliście w drodze, bo Mnie zostawiliście.

Z takim gestem w liturgii dzisiaj będziemy się mierzyć. Nie jest to gest teatralny, chociaż może tak wyglądać, ale jest to gest pokory Boga zapraszającego nas do przyjęcia Jego miłości. Bóg niejako mówi przez ten gest: Pozwól Mi ci wybaczać w sakramencie pokuty i pojednania. Nie bój się spowiedzi. Pozwól, że ci przebaczę. Pozwól Mi cię karmić w drodze. Bo jesteś cały czas w drodze, droga siostro i drogi bracie, w drodze do Domu Niebieskiego Ojca.

Na tym świecie nie mamy trwałego domu, już niejedna i niejeden z nas pewnie się o tym przekonał. – Pozwól Mi, że będę cię pouczał, mówiąc do ciebie w słowie Bożym, że będę cię upominał, pokrzepiał, demaskował zło, które cię niszczy, będę cię umacniał  tam, gdzie jesteś w tym momencie słaby. Pozwól mi – mówi Chrystus, klękając przed nami. On nie robi tego dla kamer. Tu nie przyjedzie nikt z TVN, żeby zrobić ujęcia: O, Pan Jezus pochyla się. – Nie. Robi to, żebyśmy osobiście się zadumali i odpowiedzieli Mu na tę prośbę. Bo On prosi: Pozwól mi.

Niejako na pierwszej linii frontu walki o miłość – bo o miłość trzeba walczyć, tak jak chłopiec walczy o miłość dziewczyny i musi się biedak nieraz nastarać, nakombinować – Bóg niejako stawia tych, których wybiera. Dziś świętujemy dzień ustanowienia sakramentu święceń, kapłaństwa. Kapłani są na pierwszej linii frontu, postawieni na świeczniku. Komu więcej dano, od tego więcej się wymaga. Czego się wymaga? Zaszczytów? Chwały? Widzenia z daleka na ulicy? Zbierania komplementów? – Nie. W pierwszej kolejności służby, bardzo praktycznej służby, mówienia z miłością, mądrą miłością, podchodzenia z miłością.

Kiedy patrzę przez pryzmat Ewangelii na poprzedników w kapłaństwie, czyli Apostołów, to doznaję wielkiej ulgi, że to nie byli ludzie doskonali. Jaka to ulga dla serca, kiedy patrzę na przykład na Piotra, który wydaje się, że wszystko zrozumiał, który zapewniał Jezusa, że Go nie zostawi: Panie, wszyscy odejdą, ale nie ja, później się Go wyparł, a później zapłakał. Prawdziwy mężczyzna to ten, który też potrafi płakać. Jezus płakał.

Jaka to ulga, gdy patrzę na Jana, który przy krzyżu znalazł się dlatego, że miał znajomego arcykapłana, co go wpuścił na dziedziniec, a później mógł tam przejść pod szyldem, że jest z rodziny. Pod krzyżem stał niekoniecznie jako Apostoł i też swoje przeszedł.

Jaka to ulga, gdy patrzę na Tomasza, który nie dowierzał w zmartwychwstanie, nawet na Judasza, o którego Jezus walczył do końca i który miał ogromną władzę, bo mógł wrócić – tak jak Piotr. Doznaję ulgi, że ci, którzy byli przy Jezusie, robili takie skandale w Kościele:  30 srebrników – tyle kosztujesz, Panie Jezu. Nie znam tego człowieka – wołał Piotr. Jan i Jakub przez mamę prosili o stanowiska przy Jezusie. Apostołowie tak naprawdę chcieli rozwalić Kościół, kiedy kłócili się: Ja jestem ważniejszy. – Nie, to ja jestem ważniejszy. A Jezus mówi: Ludzie, tak się kłócą ci, którzy dbają tylko o kasę, a moi uczniowie mają być na wzór Syna Człowieczego, który nie przyszedł, żeby Mu służono, lecz żeby służyć.

Doznaję wielkiej ulgi, gdy patrzę na Kościół, w który i mnie, i nam, księżom, Pan Bóg pozwolił dotykać swojego Ciała i pozwolił użyczać swojego głosu, żeby powiedzieć: To jest Ciało moje, żeby mówić te słowa w imieniu Boga. Doznaję wielkiej ulgi, bo wszyscy jesteśmy słabymi ludźmi, nad którymi Bóg pracował i pracuje do końca.

W „Gościu Niedzielnym” przedrukowywano niedawno fragment książki, która ukaże się w Polsce w październiku w związku z ciągle trwającym procesem beatyfikacyjnym Sługi Bożego Jana Pawła II. Jest tam historia opowiadająca o tym, że jeden z księży spotkał przed Placem Świętego Piotra bardzo zaniedbanego człowieka – młodzież powiedziałaby o nim: żulajsik park – czyli jakiegoś żula. Okazało się, że to był ksiądz, który rzucił kapłaństwo. Ten pierwszy zaprosił go na audiencję do Ojca Świętego Jana Pawła II. Wcześniej uprzedził papieża, że ktoś taki przyjdzie. W czasie audiencji ten zaniedbany ksiądz, który porzucił posługę, znajdował się wśród wielu ludzi, a potem papież poprosił go do siebie na chwilkę. Gdy zostali sami, papież klęknął przed nim i mówi: Wyspowiadaj mnie. On wyspowiadał papieża. Później płakał jak bóbr. Wtedy papież powiedział do niego: Zobacz, jak święte jest kapłaństwo. Nie brukaj go.

Święte kapłaństwo to nie znaczy idealne, bez skandali. Boże, jak byśmy chcieli, żeby było mniej skandali w Kościele, w naszych rodzinach, w domach, ale niepodobna, żeby nie przyszły skandale, zgorszenia – jak mówił Jezus. Biada temu, przez którego przychodzą. Jak chcielibyśmy, żeby w naszym Kościele było żywiej, było więcej praktycznej miłości, a nie tylko mówienia o niej. Ale taki Kościół, który nam się będzie podobał, jest ciągle jeszcze przed nami. W pełni pojawi się, gdy Chrystus przyjdzie powtórnie na ziemię, żebyśmy, tak jak On, wrócili do Domu Niebieskiego Ojca. W drodze ma nam towarzyszyć ten pokarm, jakim jest Eucharystia, żeby nam się chciało sobie nawzajem wybaczać w domu, bo przecież tak, jak nie ma idealnych księży, tak nie ma idealnych mężów, nie ma idealnych żon, idealnych dzieci, idealnych chłopaków, dziewcząt, nauczycieli, wychowawców itd. Wszyscy zawodzimy. O, przepraszam, pośród nas jest jedna Osoba, która nie zawodzi. To Jezus Chrystus. Ten, który w pokorze przed każdą i każdym z nas klęka i prosi: Pozwól Mi kochać cię dalej, cokolwiek już będziesz wyprawiać w życiu. Pozwól Mi kochać cię dalej i jak zawiedziesz, a zawiedziesz, wróć, żebyśmy ciągle zaczynali od nowa, żebyśmy się nauczyli wracać, po to, by kiedyś wrócić do Domu Niebieskiego Ojca.

Ksiądz Leszek Starczewski