Na etapie przekonywania (9 IV 2010 r.)

Dobre Słowo 09.04.2010 r.

Na etapie przekonywania

Kiedy Pan Jezus mówił: Nie bój się mała trzódko, to odwoływał się do realiów.  Pocieszające w dzisiejszej Ewangelii jest to, że przy Panu Jezusie, który ukazuje się nad Morzem Tyberiadzkim, znalazło się tylko siedmiu Jego apostołów – nie wszyscy przyszli. To wnosi pewną ulgę. Być może przyjdzie taka sytuacja, która, jak słyszałem, miała miejsce na jednej uczelni. Na pierwszym wykładzie byli wszyscy studenci. Na następnym w niektórych miejscach postawiony był aktywny dyktafon. Z czasem pojawiało się coraz mniej studentów, a więcej dyktafonów. W końcu pozostał magnetofon, którzy odtwarzał wykład, a w miejscach studentów – dyktafony. Może tak będzie, a może nie – realia mogą być przeróżne i trzeba się w nich odnaleźć.

W realiach Jezus próbuje odnaleźć swoich wyznawców – apostołów. W tym tygodniu czytamy z Ewangelii opisy, przez które chce do nas dotrzeć bardzo ważna prawda. Jezus przekonuje swoich uczniów, że naprawdę żyje, jest obecny i wpisuje się w ich życie, lęki i drogę rozpoznania Go. Musi się natrudzić. Wczoraj słyszeliśmy, że kiedy przyszedł, uczniom zdawało się, że widzą ducha. Zaproponował więc: Może coś zjemy? Zjadł z nimi, ale jeszcze nie bardzo wierzyli, więc próbował dotrzeć z innej strony – powoływał się na Pismo, tłumaczył je, żeby do nich dotrzeć.

Dzisiaj Jezus przychodzi do apostołów i zastaje ich w sytuacji, kiedy – pewnie po jakimś spacerze – próbują sobie to wszystko poukładać. Wracają do czynności, od której zaczęła się cała historia, w której zostali rozpoznani i przyłapani, czyli do łowienia ryb.

Jest ich siedmiu. Ważna jest w tej relacji świętego Jana postawa Piotra, który wychodzi jako pierwszy: „Idę łowić ryby”. Później to właśnie on usłyszawszy: „To jest Pan!”, włoży na siebie wierzchnią szatę i rzuci się w morze.

Poszedł Szymon Piotr i wyciągnął na brzeg sieć pełną wielkich ryb. Jan mówi, że to jest pierwszy papież, nad którego wiarą Jezus ciągle pracuje. Pan chce przekonać swoich uczniów, że żyje, że to nie jest fikcja ani bajka, ale On naprawdę żyje. Już wszystko jest pokonane, rozwiązane. Czekamy tylko na wielki finał, czyli na powtórne Jego przyjście. Do tego finału mamy się przygotowywać poprzez słuchanie Jego słów, życie tymi słowami i przyjmowanie pokarmu, jakim jest Eucharystia. Po co? – Aby zacieśniać relacje z innymi ludźmi i przez te relacje pozwolić Jezusowi żyć i działać, bo tylko w relacjach opartych na miłości można rozpoznać Jezusa.

Święty Jan wydaje się mieć tę drogę ułatwioną, bo spośród wszystkich, którzy się znaleźli na tym spotkaniu formacyjnym przy Jezusie, tylko on krzyknął: „To jest Pan!” Miłość rozpozna miłość. Pragnienie miłości będzie ciągnęło do źródła. Piotr ze swoją drogą wiary, ze swoją spontanicznością, biegnie półnagi, rzuca się z łodzi, byleby tylko dostać się do Pana, znaleźć się w Jego bliskości. Jest w nim związany z lękiem pokój.

Nieprzypadkowo Ewangelia podaje, że kiedy zeszli na ląd, ujrzeli żarzące się na ziemi węgle. Niedawno ktoś zwrócił mi uwagę na to, co znajdzie się w relacji świętego Jana. Nieprzypadkowo Jezus rozmawia z Piotrem i pyta go o miłość przy ognisku i żarzących się węglach. Gdzie Piotr wyparł się Jezusa? – Właśnie przy ognisku, gdy stał i grzał się. Jezus wpisuje się w realia, w lęk Piotra. Nawet scenerię robi tę samą, żeby go uspokoić i uleczyć. Wprowadza go w ten sam klimat, w którym Piotr doznał lęku, żeby go uleczyć. Tak bardzo chce go przekonać, że przynosi mu przebaczenie i nową drogę życia.

Tę nową drogę życia, prawdę, że Jezus zmartwychwstał, Piotr bardzo odważnie głosi, o czym słyszymy w Dziejach Apostolskich. Piotr i Jan wybierali się akurat na modlitwę i przy wejściu do świątyni spotkał ich jakiś żebrzący człowiek. Nie dali się naciągnąć na srebro i złoto. Ciekawe, pierwszy papież i, używając współczesnego języka, jeden z kardynałów – Jan, nie dali się naciągnąć na złoto i srebro. Powiedzieli: Nie mamy pieniędzy. One nie są siłą Kościoła. Siłą Kościoła jest prosta wiara w to, że Jezus naprawdę żyje i działa. W imię Jezusa Chrystusa wstań i chodź. Kiedy chromy zaczął chodzić, zbiegli się do nich ludzie i podziwiali. Każdy by chciał takiego Kościoła, w którym rzeczywiście jest i działa Jezus Chrystus. Apostołowie gęsto się tłumaczyli przed Annaszem, Kajfaszem, Janem, Aleksandrem i ilu ich było z rodu arcykapłańskiego, dlaczego głoszą wiarę w to, że jest zmartwychwstanie umarłych w Jezusie Chrystusie.

Nie trzeba się dziwić arcykapłanom, bo dla laika to jest tak, jakby ktoś poszedł na cmentarz i powiedział: Ci ludzie wstaną – Jezus to sprawi. Twój brat zmartwychwstanie” – mówi Jezus o Łazarzu do jego sióstr, Marii i Marty. Piotr i Jan tłumaczą się więc i mówią w sposób wyraźny, natchnieni Duchem Świętym, że w imię Jezusa Chrystusa Nazarejczyka, którego wy ukrzyżowaliście, a którego Bóg wskrzesił z martwych, że przez Niego ten człowiek stanął przed wami zdrowy.

Jak się to ma do naszych realiów? – Po pierwsze: W każdą rzeczywistość, jaką przeżywamy, wpisuje się zawsze zmartwychwstały Pan. Po drugie: Jeżeli się wpisuje, to trzeba bardzo często wymawiać Jego imię. W Jego imię podejmować dzień. W Jego imię rozpoczynać zadania. Przywoływać konkretnie imienia Jezusa. W Jego imię rozpoczynać to, co wydaje się być przegraną, co staje przed nami jako obowiązek. Bardzo istotna prawda: mamy wyznawać wiarę w Jezusa Chrystusa. I po trzecie: Jeżeli mamy rozpoznać Jezusa w naszych codziennych obowiązkach i zadaniach, a jest to możliwe, bo jesteśmy do tego uzdolnieni, to rozpoznamy Go tylko przez miłość, tak jak Jan. Nie ma innej drogi – inaczej się nie da. Nie da się wejść tylnymi drzwiami, z drugiej strony. Nie ma drugiej strony dojścia do Boga. Jest tylko jedna strona – strona miłości.

„To jest Pan!” – tak krzyczy kardynał Jan. Tak powinien krzyczeć każdy z nas w czynnościach, które podejmujemy, w pracy, w czekających nas zadaniach i obowiązkach.

Panie Jezu, Ty i nad nami pracujesz. I nad naszą wiarą niestrudzenie stajesz z darem pokoju, aby ta wiara w nas wzrastała. Wybacz nam te chwile, kiedy Ci nie wierzyliśmy, kiedy bardzo sztucznie traktowaliśmy Twoją obecność, kiedy patrzyliśmy na Eucharystię jak na jakiś rytuał, nie dostrzegając, że to Ty łamiesz Chleb i głosisz słowo.

Przymnóż nam wiary szczególnie w tych miejscach, gdzie wydaje się być lekko tlącym się płomykiem. Dodawaj nam odwagi, żebyśmy z naszymi realiami zbliżali się do Ciebie. Abyśmy nie robili żadnych poprawek, tylko przychodzili do Ciebie takimi, jakimi jesteśmy, bo to Ty masz moc przemiany naszych serc.

Ksiądz Leszek Starczewski