Zmierz się (14 IV 2010 r.)

Dobre słowo, 14.04.2010 r.

Zmierz się

Wysoko postawiony wśród faryzeuszy Nikodem, dostojnik żydowski, przychodzi porozmawiać z Jezusem. Przychodzi nocą. Oficjalnie nie przyznaje się do tego, że ciekawi go nauczanie Jezusa, ale chce o tym porozmawiać. Noc ma w sobie jakieś tajemnice, które pukają do naszych serc i pytają: Co ty na to? Jakie jest twoje zdanie, jaka jest twoja postawa? Co ty o tym myślisz? Nie: Co myślą inni? Ani: Co myśli tłum? – który jest bardzo chwiejny, zmienny, ale: Co ty myślisz o tym? Jak wejdziesz w tłum, to będziesz tłumokiem. Dlatego powiedz, co sam o tym myślisz.

Nikodem postanawia przedrzeć się do Jezusa i poprowadzić z Nim dialog. I rozmawia z Nim osobiście. Nie poprzez zasłonę opinii o Jezusie, nie poprzez zasłonę różnych cudów, które widzi u Jezusa, zniechęceń i zachęceń, ale poprzez osobisty wysiłek.

Tak – przychodzi taki moment, że nie uciekniemy przed odpowiedzią na pewne pytania. Przychodzi moment, że dotykają naszych serc osobiste doświadczenia w odkryciu własnych słabości, niedociągnięć, załamań, wysiłków, które spełzły na niczym. Te doświadczenia mogą też mieć wymiar społeczny – tak jak różnego rodzaju tragedie. Te chwile są bardzo ważne dla człowieka, bo, jak to ktoś zauważył, mogą się w nas obudzić anioły albo hieny… Światła albo ciemności. Może z nas wyjść anioł albo hiena.

Nikodem przychodzi, aby dowiedzieć się, co w nim siedzi. Przychodzi, aby pytać o to Jezusa, bo do kogo pójść, jeżeli nie do Niego? Można mieć różne zdanie na Jego temat, ale to jest właśnie Ktoś, kto zaczyna mówić sensownie, kto mówi tak, że ludzie zastanawiają się, o co może Mu chodzić. Ciekawe, że Nikodem nie przystaje do grona faryzeuszy, którzy stwierdzili, że wiedzą lepiej i co im ktoś będzie tłumaczył, którzy mają swoją koncepcję Boga, tylko postanawia porozmawiać samemu.

Dzisiejsze słowo Boże do tego nas zachęca. Stawia przed nami pytania. Zbyt dużo dzieje się na świecie, żebyśmy przed nimi ciągle uciekali albo czekali, że odpowiedzą za nas media bądź inni ludzie. To my mamy się z nimi zmierzyć. To dla nas szansa, aby w nas obudziły się anioły, żebyśmy podążali w stronę światła. Ale istnieje też szansa, i musimy mówić o niej realnie, że obudzą się hieny, które będą żerować na tych doświadczeniach i dodatkowo jeszcze potęgować w nas niechęć, obojętność. Po co? – Po to, żeby wprowadzić nas w największą tragedię, jaka może nam się przydarzyć. Ona przydarzyła się Judaszowi. Przypomnijmy, że największą tragedią Judasza nie było to, że sprzedał Jezusa, tylko że wpadł w rozpacz, w przekonanie, że nie ma rozwiązania, że na te pytania nie ma odpowiedzi, a jeżeli są, to udzielane na własną rękę, a działać na własną rękę, to znaleźć sznur i powiesić się, tak jak Judasz.

Jezus przychodzi na świat, bo został dany temu światu, bo to jest jedyne rozwiązanie, jedyna odpowiedź na wszystkie pytania, ale nie gotowiec. Nie da się żyć, całe życie patrząc na Boga oczami swojej mamy, babci, ich pięknych chwil różańcowych modlitw za nas, które niejednemu i niejednej z nas, jak się dowiemy swego czasu, ocaliły niejedną nadzieję. Nie da się przez całe życie patrzeć oczami katechety, nauczyciela. Przychodzi moment, kiedy się trzeba zmierzyć z tymi pytaniami samodzielnie. I tak jak Nikodem, być może nocą, być może ukradkiem, żeby nikt nie widział, trzeba przyjść do Jezusa. Może na zewnątrz nie mam nic wspólnego z wiarą, ale wewnątrz posiadam ogromny ciąg do tego, żeby znaleźć odpowiedzi, bo coś musi być w tym świecie. Nie może być tak, że światem rządzi ślepe fatum.

Bóg daje swojego Syna, który jest do wzięcia, gotów do dialogów. Ten, kto podejmuje trud zbliżania się do Niego, widzi, że światło świeci, a w sobie dostrzega dużo ciemności. Ale jak zbliża się do światła, to ono przenika i jego. A ten, kto z uporem maniaka twierdzi, że wie lepiej, ucieka od światła. Nikt mu nie będzie tłumaczył. On po prostu ucieka. Wychodzi z katechez, chociaż fizycznie jest obecny. Wychodzi z Mszy świętej, chociaż fizycznie odsiedzi, odstoi. Ucieka. Ale problem polega na tym, że nie da się uciekać w nieskończoność, że wcześniej czy później staniemy w bardzo niekomfortowej sytuacji zmierzenia się sam na sam z podstawowymi pytaniami. To trudne chwile, dlatego nie warto się izolować. Nie warto się w takich chwilach pozbawiać relacji z innymi.

Pani Anna Dymna cytuje w tych dniach w wywiadach księdza Twardowskiego, który mówił: „Jak to jest, że nic, jak śmierć, zbliża nas do siebie…” A pan Gajos mówi, że tragedie pokazują prawdziwych ludzi. Pani Anna Dymna proponuje: „Zróbmy coś, żeby to życie nas zbliżało do siebie, a nie tragedie. I nie oglądajmy się jeden na drugiego: niech oni to zrobią. Reforma świata zaczyna się od własnego podwórka”. Uciszanie tłumu zaczyna się od uciszenia siebie.

Panie Jezu, przyszedłeś na ten świat absolutnie nie po to, żeby powołać komisję śledczą i nas ścigać, a potem potępiać, ale by nas oczyszczać z tego, co sprawia, że jesteśmy zniewoleni. Prosimy Cię o takie spotkanie, jakie miał Nikodem, o odwagę spotkania się z Tobą samodzielnie, o postawienie Ci pytań, choćby były najtrudniejsze i najbardziej zawiłe, bo Ty jesteś drogą, prawdą i życiem. Bo Ty przyszedłeś na ten świat z miłości. I to miłość ma ostatnie słowo w dziejach świata.

Ksiądz Leszek Starczewski