Nawróć nas na niebo (16 V 2010 r.)

Dobre Słowo 16.05.2010 r. – Wniebowstąpienie Pana Jezusa

 

Nawróć nas na niebo

Wniebowstąpienie, czyli rzecz o niebieskim domu.

Jeden ze znajomych, który pracuje w pewnej firmie jako podwładny, opowiadał mi, jak ciężko współpracuje mu się z szefem. – Nawiasem mówiąc, ciekawe, jak przedstawiałby się procentowo sondaż na temat tego, komu dobrze, lekko współpracuje się z szefem? J – Ów znajomy opowiadał, że ta uciążliwość, często przejawiająca się w żądaniach nie do wykonania, czasem bardzo mu doskwiera. Coś ciągle miało być zrobione na wczoraj. W takich chwilach, kiedy wie, że szykuje się dywanik, że znowu ma iść i wysłuchiwać różnych żalów swojego szefa, przypomina sobie dom rodzinny: żonę, dzieci. Mówi, że wówczas jest mu lżej, bo wie, dla kogo to znosi, dla kogo podjął tę uciążliwą pracę. Wie, jaki motyw nim kieruje. Pomaga mu to przetrzymać również i te nie do wytrzymania, czasem nieznośne kaprysy szefa.

Mieć punkt odniesienia pozwalający pokonywać przeszkody, których życie nikomu nie szczędzi – taki jest cel misji Jezusa. On nam taki punkt odniesienia zostawił. Zostawił nam niebieski dom, do którego zmierzamy.

Dziś Kościół z całą mocą tę prawdę głosi, aby wszystkim wyznawcom Chrystusa, którym na pewno nie jest łatwo w codziennym życiu, bardzo jasno ów punkt odniesienia postawić – pokazać dom, do którego wstępuje Jezus, aby mieć się do czego odwołać.

Dzisiejsze święto jest niesamowitym wydarzeniem, bardzo łączącym się z innymi wydarzeniami, stanowiącymi tak zwane Misterium Paschalne, czyli tajemnicę przejścia Jezusa ze śmierci do życia. Te wydarzenia to męka, śmierć, zmartwychwstanie, wniebowstąpienie i zesłanie Ducha Świętego.

Dziś kończymy Ewangelię Łukasza. Jezus rozstaje się ze swoimi uczniami, a ci – o dziwo – nie wpadają w rozpacz, nie są przygnębieni. Ewangelista Łukasz zauważa: Oni zaś oddali Mu pokłon i z wielką radością wrócili do Jerozolimy. Normalnie jest tak, że kiedy żegna się kogoś bliskiego, to człowiek wewnątrz odczuwa smutek, nostalgię, a Apostołowie z wielką radością wracają do Jerozolimy, bo mają punkt odniesienia, bo mają dla Kogo żyć.

Mają także dla Kogo umierać, a jak wiemy, oprócz Jana, wszyscy uwielbią Boga śmiercią męczeńską. Mają dla Kogo żyć. To napawa ich radością, która wyraża się w sposób bardzo konkretny. To nie jest grupa oderwanych od życia ludzi, to nie jest grupa osób, które nasłuchały się o niebie i teraz chodzą z głową w chmurach. Nie. Ci sami uczniowie, w relacji ewangelisty Łukasza z Dziejów Apostolskich, kiedy stali i uporczywie wpatrywali się w niebo, zostali przegonieni. To nie tak. Chrześcijanin to nie ktoś, kto odrywa się od rzeczywistości, kto będzie sobie teraz wzdychał i wspominał miłe chwile. Nie. Chrześcijanin to ktoś, kto ma innym pokazywać punkt odniesienia, aby razem z innymi wrócić do prawdziwego domu nie ręką ludzką uczynionego – do domu niebieskiego Ojca.

Całe chrześcijaństwo wyraża się w nadziei. O tę nadzieję modli się dziś św. Paweł, pisząc List do Efezjan. Prosi Boga o to, aby obdarzył wyznawców Chrystusa mądrością, aby nie zgłupieli w świecie, aby zaszczyty nie wyniosły ich i nie oderwały od życia, aby nie pognębiły ich przeciwności, o których pisał: Przez wiele ucisków trzeba przejść, aby wejść do królestwa niebieskiego.

Prosi o ducha mądrości i objawienia. Prosi w modlitwie i tym samym zostawia nam, wyznawcom Chrystusa, bardzo konkretny sposób spotkania z Bogiem, który umacnia i objawia nadzieję. Ten sposób to modlitwa, osobiste przylgnięcie do Chrystusa. Modli się o ducha mądrości i objawienia w głębszym poznawaniu Jego samego, abyście nie ograniczyli życia tylko do końca własnego nosa, do spraw radosnych czy smutnych, żebyście nie spłycili waszego życia tylko do konfliktów, które były, są i będą i przez które się przechodzi. Abyście nie spłycili życia tylko do tego, żeby było co do garnka włożyć – choć na pewno jest to bardzo istotne – ale żeby było co do serca i do duszy włożyć, bo dusza także potrzebuje z czegoś żyć. Dusza długo nie pociągnie, jeżeli jedyną formą przyjmowania pokarmu jest komputer, telewizor lub plotki. Po prostu się spłyci.

Paweł modli się o głębsze poznanie i jednocześnie zachęca nas do takiej modlitwy. Dlaczego? – Bo przeżył na własnej skórze niejednokrotne ataki lęku, kiedy nie chciał już głosić Bożego słowa, kiedy wyraźnie słyszał: Przestań się lękać, Pawle. Głoś. Kiedy głosił Boże słowo z wielkim zapałem, widział naokoło ziewania i machnięcia ręką, jak na Areopagu w Atenach. Kiedy mówił o zmartwychwstaniu, powiedzieli mu wprost: Posłuchamy cię innym razem. Mamy inne bajki, zmartwychwstanie nas nie bawi.

Dlatego Paweł sam modli się i jednocześnie zachęca nas, abyśmy się modlili, bo bez modlitwy nie ma szans na to, aby przeżyć jakiekolwiek wydarzenie. Bez modlitwy spłycamy się maksymalnie.

Kiedy ostatni raz się modliłem? – nie mówię o tym, kiedy zaliczyłem obowiązkową modlitwę, ale modliłem się – o głębsze spojrzenie na życie, o stały punkt odniesienia, jakim jest niebo?

Kiedy ostatni raz prosiłem Boga, aby chmury codzienności, przykrości, mnóstwa niewyjaśnionych spraw, chorób, grzechów, nie zasłoniły mi nieba, nie zasłoniły mi tej perspektywy, dla której warto to znieść i warto przejść, bo Ktoś już przeszedł i tym Kimś jest Jezus Chrystus?

Paweł prosi o światłe oczy serca, żebyśmy wiedzieli, czym jest nadzieja naszego powołania, jakie bogactwo chwały Jego dziedzictwa wśród świętych. To znaczy, jak wielkie rzeczy Bóg przygotował tym, którzy zachowają mocną nadzieję do końca, wspierając ją sakramentami, modlitwą.

Zmierzamy z całym Kościołem, którego Jezus jest Głową. Nie ma Kościoła bez Chrystusa i również Chrystus nie chciał zostać na świecie bez Kościoła. Kościół jest, jaki jest. Na razie innego nie będzie. Piękniejszy będzie, kiedy Jezus powróci w chwale. Taki będzie nam najbardziej pasował. W tej chwili ma mnóstwo niedociągnięć, jak każdy z nas. W szczerości serca każdy wyznawca Chrystusa, jeśli tylko podejmie refleksję, uderzy się we własne piersi i powie, że również przyczynia się niejednokrotnie do zgorszenia. W wielu sytuacjach pomagam innym, ale także przyczyniam się do zgorszenia.

Wraz z całym Kościołem wyglądamy sekunda za sekundą, godzina za godziną, dzień za dniem, rok za rokiem, czy czasem Pan już nie wraca, bo przecież powiedział: Idę przygotować wam miejsce w domu Ojca mojego – willę, wszystko, co nam potrzebne do radosnego funkcjonowania niczym niezagrożonego życia.

Idę przygotować wam miejsce, a gdy przygotuję, przyjdę i zabiorę was do siebie. To są Jego słowa. On za nie oddał życie. Nie złożył wyborczej obietnicy, ale oddał życie po to, abyśmy także i my życie mieli.

Wielu katolików, wielu wyznawców Chrystusa, jest przekonanych, że tylko dusza idzie do nieba. Bzdura. Do nieba idzie przemienione ciało i dusza. Jezus wyniósł do niebieskiej chwały ludzką naturę, to znaczy, wstąpił do nieba z ciałem. Dlatego nasze ciało ma także do nieba wstąpić przemienione. Jak będzie wyglądać? – Dobrze, że nie wiemy. Z pewnością będzie stonowane. Nie będzie w ciele, w duszy, w człowieku, którego stanowi ciało i dusza, tendencji do tego, by nie akceptować siebie albo mieć o sobie wygórowane mniemanie. Ciało będzie w najlepszej kondycji, w jakiej mogło się tylko znaleźć.

Tyle możemy szeptać na ten temat, bo św. Paweł zamyka nam usta, budząc wielkie nadzieje, wielki apetyt na niebo, na ucztę niebieską: Ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, jak wielkie rzeczy Bóg przygotował tym, którzy Go kochają.

Prośmy dobrego Boga o to, abyśmy nie byli kibicami nieba, obserwatorami, ale uczestnikami już tu, na ziemi, choćby nawet przez Eucharystię, w której uczestniczymy. Abyśmy nie patrzyli na to, co się w niej dzieje, ale uczestniczyli w tym, co się dzieje, a dzieje się to, co najważniejsze dla naszego życia, bo jesteśmy umacniani na naszą codzienność, jesteśmy uzbrajani mocą z wysoka przez wiarę Duchem Świętym, którego Jezus zapowiada i na którego Kościół czeka.

Słyszymy te słowa i możemy różnie je odbierać. Prawda streszcza się w bardzo prostym sformułowaniu. Jeżeli jawi się to jako baja czy też mówienie księdza, żeby pocieszyć ludzi bądź wyciągnąć z nich pieniądze – bo i takie komentarze słyszałem – to znaczy, że nasze serce jest pozamykane i potrzebuje tego, o czym dziś Jezus mówi, kiedy poleca, aby głosić Jego Ewangelię, to znaczy, potrzebuje nawrócenia po to, by zostały odpuszczone grzechy.

Nasze serce nie potrzebuje dyskusji. Potrzebuje powrotu do miłości, jaką daje Bóg. Potrzebuje przebaczenia, bo może rzeczywiście ma już twarde argumenty na to, żeby zamknąć się na te treści, zamknąć się na Eucharystię, na słowo Boże, na drugiego człowieka, na to, że Bóg działa w świecie, bo tyle zgorszeń, bo tyle zła… Może ma już twarde argumenty, czyli stało się zatwardziałe, dlatego potrzebuje nawrócenia. Dlatego Kościół głosi słowo Boże, które mówi o niebie, ale i wzywa do nawrócenia.

Benedykt XVI w jednej z ostatnich katechez powołał się na patrona roku kapłańskiego, św. Jana Marię Vianney`a. Pewnego dnia wobec człowieka, który stwierdził, że nie wierzy, i chciał z nim dyskutować, odpowiedział on: Mój przyjacielu, zwrócił się pan pod niewłaściwy adres. Nie potrafię rozprawiać... Ale jeśli potrzebuje pan jakiegoś pocieszenia, proszę wejść tam... (wskazał palcem na stołek w konfesjonale) i proszę mi uwierzyć, że wielu innych było tu przed panem, chociaż nie miało zamiaru się nawrócić.

Głoszenie słowa Bożego, które byłoby tylko miłym spędzeniem czasu, jest oszukiwaniem słuchaczy i oszukiwaniem siebie samego przez głosiciela, który ma wzywać do nawrócenia.

Panie Jezu, nawróć nas na niebo.

Ksiądz Leszek Starczewski