To w końcu jaki jesteś, Panie Boże? (6 VI 2010 r.)

Dobre Słowo 06.06.2010 r.

To w końcu jaki jesteś, Panie Boże?

Gdy byłem małym ministrantem i przychodził moment homilii, to miałem takich księży, których lubiłem i wiedziałem, że oni będą mówili zwięźle. A jak przychodziło słuchać księdza proboszcza, to strasznie ciężko było mi się przebić przez to, że będzie mówił, i już się nastawiałem, że to bardzo długo potrwa. Takie niedojrzałe postawy miało się kiedyś, ale wcale nie brakuje ich teraz. W każdym razie lepiej się nam słucha księdza, którego zasadniczo darzymy większym zaufaniem. Obyśmy się na tym nie przejechali :) Ale oczywiście to zaufanie powinno być.

Pan Bóg, jako miłość zaangażowana w nasze codzienne życie, nie traktuje nas jak obowiązkowego pacierza. Nie jesteśmy też dla Niego przykrym niedzielnym obowiązkiem, który musi zaliczyć. On z całą świeżością i miłością wpisuje się w nasze życie – każdego dnia od nowa. Jak mówi Pismo Święte: Co rano odnawia się Jego miłość. Codziennie z niezwykle silnym zapałem pragnie wpisywać się w historię naszego życia. Nie przychodzi jako komisja śledcza, która próbuje nam wypunktować miejsca, gdzie nie czujemy się jeszcze winni, a powinniśmy. Nie chce nami dyrygować. Przychodzi, żeby obdarzać nas swoją miłością, która niesie życie, uwalnia nas od błędnych wyobrażeń na Jego temat. Tak się przedstawia w swoim słowie.

Słowo Boże próbuje się dzisiaj zmierzyć z fałszywym obrazem Boga, jaki zapisał się w sercu wdowy z Sarepty Sydońskiej, w sercu Pawła Apostoła jeszcze przed nawróceniem i zapewne w sercu tej biednej kobiety pochodzącej z Nain, która też była wdową i miała jedynego syna. Słowo pokazuje Boga pełnego miłosierdzia, który nie jest pomysłodawcą śmierci, ale pomysłodawcą życia – miłośnikiem życia.

Przyjrzyjmy się trzem obrazom, przez które Pan Bóg próbuje dotrzeć do nas z prawdziwym obrazem siebie.

Najpierw Eliasz, mąż Boży. Miał on ogromną moc. Zapowiedział suszę. Dziś widzimy go w Sarepcie Sydońskiej. Słyszymy, że po tych wydarzeniach zachorował syn kobiety, będącej głową rodziny. Jakie to wydarzenia? Eliasz podczas suszy przychodzi do pewnego domu, wskazanego przez Pana Boga, i tam spotyka kobietę – wdowę – i jej syna. Nie mają wiele do jedzenia, a on prosi o posiłek. Kobieta wyjaśnia: Człowieku, jak tobie dam jeść, to my pomrzemy. To jest wszystko, co mam. A on mówi: Nie bój się. Bóg to przepowiedział. Najpierw posil mnie - jako proroka. Przyjmij mnie jako znak proroka pochodzącego od Boga, a później daj jeść sobie i synowi. Nie wyczerpie się pokarm. Tylko uwierz, że tak będzie. Kobieta ryzykuje, podejmuje decyzję i rzeczywiście dzieje się tak, jak przepowiedział Eliasz.

Ale co się okazuje? Nagle wychodzi na to, że ten znak nie mógł pochodzić od Boga – tak interpretuje to kobieta – bo po tych wydarzeniach zachorował jej syn. Coś tu nie gra, Eliaszu. Przychodzi próba i na kobietę, i na Eliasza. Co będzie teraz?  Niebawem jego choroba tak bardzo się wzmogła, że przestał oddychać. Śmierć. Koniec. Finał. Gdzie jest Bóg? Jaka miłość? Wówczas powiedziała ona Eliaszowi: „Czego ty, mężu Boży, chcesz ode mnie? Czy po to przyszedłeś do mnie, aby mi przypomnieć moją winę i przyprawić o śmierć mego syna?” Czy przychodzisz mi objawiać Boga, który jest nieszczęściem? – Kobieta musiała mieć coś na sumieniu. I taki obraz Boga też nosiła w sobie. Boga, który jedyne co ma do powiedzenia, to wyciąganie błędów i wbijanie człowieka w poczucie winy: Wypunktować go. Tu jesteś niedobry. Tam ci się coś nie udało, a tu ci jeszcze nie starcza! – To obraz chorobliwego szefa w pracy, przełożonego, który jedyne, co ma w swojej misji, to tylko wykazywanie błędów podwładnym. Taką wizję Boga ma ta kobieta.

Mało tego. Eliasz przedstawi się również jako ktoś, kto do końca Pana Boga nie rozumie. Na to Eliasz jej odpowiedział: „Daj mi twego syna”. Następnie wziąwszy go z jej łona, zaniósł go do górnej izby, gdzie sam mieszkał, i położył go na swoim łóżku. Potem wzywając Pana rzekł: „O Panie, Boże mój! Czy nawet na wdowę, u której zamieszkałem, sprowadzasz nieszczęście, dopuszczając śmierć jej syna?” Eliasz – prorok – przedstawia taki obraz Boga, jaki ma.

Ciekawe, ile księży, sióstr zakonnych, osób żywo zaangażowanych w życie Kościoła, ma taki obraz Pana Boga? Pewnie wprost o tym nie mówimy, bo głupio mówić, ale gdzieś w głębi serca, gdy otwieramy Liturgię Godzin, sięgamy do rozważań Bożego słowa, taki obraz może się z nas wydobyć. I po to dziś słyszymy to Boże słowo, żeby te miejsca zostały dotknięte łaską Ducha Świętego, żeby wydobyć z nas fałszywy obraz Boga. Bo taki obraz możemy mieć w sobie, skoro miał go Eliasz, miała wdowa, która widziała znak, że się nie wyczerpuje pokarm. Głupio nam mówić o tym wprost, ale być może tak jest.

Co robi Eliasz? – Później trzykrotnie rozciągnął się nad dzieckiem i znów wzywając Pana rzekł: „O Panie, Boże mój! Błagam Cię, niech dusza tego dziecka wróci do niego!” Jedyne, co robi Eliasz, to się modli. Nieraz mówimy: Teraz nie zostało nic innego, jak modlitwa. Jakby modlitwa była ostatnią deską ratunku. Modlitwa to jest tlen chrześcijanina. Każde wydarzenie ma być dialogiem z Bogiem. I co się dzieje? –Eliasz trzykrotnie rozciągnął się nad dzieckiem i znów wzywając Pana rzekł: „O Panie, Boże mój! Błagam Cię, niech dusza tego dziecka wróci do niego!” Rozciągnął się, jakby zapowiadał rozciągniecie się na krzyżu Jezusa, który błaga o przywrócenie życia, dotykając śmierci, w którą się człowiek sam wprowadził, bo Bóg nie wymyślił śmierci. Śmierć przyszła na świat przez zawiść diabła, a zawiść diabła weszła na świat po dialogu człowieka z diabłem. To jest wszystko. Zabrakło dialogu z Bogiem. Pojawił się dialog ze słabościami, z diabłem. Jezus dotyka śmierci. Ten dotyk śmierci zapowiada już Eliasz. Pan zaś wysłuchał wołania Eliasza, gdyż dusza dziecka powróciła do niego, i ożyło. Wówczas Eliasz wziął dziecko i zniósł z górnej izby tego domu, i zaraz oddał je matce – to sformułowanie będzie nam jeszcze dziś potrzebne dwukrotnie. Zaraz oddał je matce. Matka odzyskuje syna, odzyskuje życie. Odzyskuje radość, a właściwie też zabezpieczenie, bo jako wdowa jedyną pomoc mogła mieć w synu.

„Patrz, syn twój żyje" – mówi Eliasz matce. „Teraz już wiem, że naprawdę jesteś mężem Bożym i słowo Pana w twoich ustach jest prawdą”.

Bóg pracował nad Eliaszem, nad kobietą, żeby przywrócić właściwy obraz siebie jako Kogoś, kto jest Bogiem miłości. Bogiem życia.

Psalmista dziękuje za wszelkie łaski, bo to jest dopełnienie tego, czego doświadczamy od Boga. Im więcej dziękujemy, tym więcej dzieł Bożych będziemy widzieć. A im więcej prosimy i tylko prosimy, i brak w nas wdzięczności, to tym bardziej zapisuje się w nas fałszywy obraz Boga, jako Kogoś, kto ma spełniać nasze prośby.

Święty Paweł, jeszcze jako Szaweł, był niezwykle gorliwy w wyznawaniu judaizmu. Przyznaje się dzisiaj Galatom, a przez Galatów nam, że odznaczał się wielką gorliwością i pobożnością. Nic nie można mu było zarzucić. Był tak pobożny, że zaczął zwalczać natchnienia Ducha Świętego objawiające się w sekcie, jaką było chrześcijaństwo. Można być tak pobożnym księdzem, siostrą zakonną, osobą konsekrowaną, zaangażowaną w Kościół, że będzie się zwalczać natchnienia Ducha Świętego, jak robił to Szaweł. Apostoł przyznaje się: Kiedyś byłem bluźniercą. Ale od kiedy spodobało się Bogu dotknąć mnie swoją łaską i nawrócić, wszystko się zmieniło. I święty Paweł dodaje: Moja Ewangelia nie jest wymysłem ludzkim. Nie głoszę wam obrazu Boga, który sobie wymyśliłem. Ja doświadczyłem takiego Boga, który zdołał nawrócić tak ,,pobożnego’’ człowieka, który był daleko od Boga, bo zwalczał Kościół założony przez Niego. Zostałem zdobyty przez Boga.

Fałszywy obraz Boga może się wpisać również w naszą pobożność. Możemy być tak pobożni, że aż dalecy od Boga. Tak pobożni, że aż bezbożni, jak apostoł Paweł. On się do tego przyznaje. Przyznaje się do trudności, jakie miał z innymi apostołami. Oni nie wiedzieli do końca, kto to jest, najpierw bali się Pawła. Przyznaje się, że spędził piętnaście dni z Kefasem. Musieli sobie pewne rzeczy wytłumaczyć. Spośród innych apostołów spotkał jeszcze Jakuba. Oni do końca nie wiedzieli, tliła się w nich świadomość ryzyka. – Kto to jest? Czy podać mu prawicę? Czy pozwolić mu głosić imię Jezusa, którego oni spotkali na żywo? – Ale się zgodzili i go posłali.

Trzeci obraz przedstawia nam sam Jezus. Ewangelista Łukasz bardzo precyzyjnie zauważał takie sceny: Jezus użalił się nad kobietą, której jedynego syna właśnie wynoszono umarłego z miasta. Jezus zbliżył się do bramy miejskiej. Użalił się. To nie są gorzkie żale Jezusa. To jest wstrząs, który przeżywa. To jest wejście w sytuację kobiety będącej w dramatycznym położeniu. I nagle okazuje się, że Bóg w swoim Synu objawia się jako Ktoś, komu jeszcze bardziej niż matce zależy na odzyskaniu dziecka. Przez ten obraz Pan Bóg próbuje dotrzeć do nas, którzy często wyobrażamy sobie, że nam bardziej zależy na jakimś dobru niż Bogu, że mamy ubłagać jakiś posąg utożsamiany z Bogiem, nieczułego tyrana, który jedyne co chce, to pozabierać dzieci, porozbijać nam życie.

Taki fałszywy obraz nosimy. Często przypisujemy sobie większy żal, większą znajomość rzeczy. Uważamy, że my lepiej wiemy, co powinno się zdarzyć w naszym życiu, a Bóg zsyła nam nieszczęścia i trzeba Go jakoś udobruchać. Absolutnie nie. To jeden z fałszywych obrazów Boga, bardzo głęboko wpisanych w nasze życie. W Jezusie Bóg objawia się jako Ktoś, komu jeszcze bardziej niż matce, która straciła jedynego syna, zależy na tym, by go odzyskać. To Bóg jest Kimś, kto trzyma rękę na pulsie świata. I Bóg wie, jakie wydarzenia dopuszczać, żeby wyprowadzać z nich jeszcze większe dobro.

Jezus dotyka mar. Robi coś, czego nie powinien. Ktoś, kto dotknął mar, oprócz tych, którzy je nieśli, był uważany za nieczystego. Jezus dotyka najgorszego z możliwych doświadczeń człowieka. Dotyka śmierci. Dotyka zamknięcia w sobie, pozbawienia wszystkich relacji. Wchodzi w to. Wchodzi w śmierć, którą człowiek sprowadził na własne życzenie, prowadząc dialog z szatanem. Śmierć weszła na świat przez zawiść diabła, a zawiść diabła zagościła w sercu człowieka.

Jezus dotyka mar i odzyskuje z nich człowieka. Dotykając mówi: „Młodzieńcze, tobie mówię, wstań”. Zmarły usiadł i zaczął mówić; i oddał Go jego matce. Powraca ten obraz. Bóg oddaje nam to, co jest dla nas najlepsze, jeśli dochowamy w swoim sercu ufności nawet w tak tragicznych sytuacjach, jak przypadek Eliasza, jak dla matki śmierć jedynego syna. Bóg ma swoje sposoby oddawania syna matce.

Dzisiaj w polskim Kościele Bóg oddaje syna matce – pani Popiełuszko – jako błogosławionego. Mama księdza Jerzego Popiełuszki w jednym z wywiadów mówiła: Modliłam się, dużo się modliłam. Przebaczyłam tym, którzy zamordowali mi dziecko, ale Bóg miał inne plany. I dziś Bóg oddaje syna matce, w Kościele w Polsce, w Kościele powszechnym, bo zyskujemy nowego orędownika, błogosławionego. Przecież mógł obrać inne sposoby. Po co ta tragedia? Dlaczego go nie wskrzesił? Kościół odzyskuje księdza Jerzego w nowy sposób. Matka też odzyskuje syna. Doczekała takiej chwili.

Panie, chcesz dzisiaj dotknąć naszych serc i pytać je, jaki Twój obraz nosimy w sobie. Po co chcesz pytać? – Żeby objawić nam obraz daleko przewyższający nasze często ciasne wyobrażenia o Tobie.

Dziękujemy Ci za to, że zapraszasz nas do słuchania Twojego słowa, do życia Twoim słowem. Dziękujemy, że masz nieskończenie większe pragnienie naszego szczęścia, niż my sami.

I dziękujemy Ci jeszcze za jedną rzecz: za to, że przynaglasz nas do modlitwy pod wpływem tego słowa, bo Ty chcesz objawiać pragnienie życia, ale oczekujesz, że znajdzie się jeden człowiek, który to samo pragnienie będzie w sercu żywił i modlił się, tak jak Eliasz. To Twoje pragnienie stanie się faktem. To Ty nas dziś wzywasz do modlitwy za siebie nawzajem, aby przez to objawiała się Twoja nieskończona miłość i prawda, że nie traktujesz nas jak przykrego obowiązku, że nie robisz sobie od nas długiego weekendu ani wakacji, bo ciągle nas kochasz niegasnącą, świeżą miłością.

Ksiądz Leszek Starczewski