Błogosławione odtrącenia (7 VI 2010 r.)

Dobre Słowo 7.06.2010 r.

Błogosławione odtrącenia

Nie zawsze starcza nam pomysłów i cierpliwości, aby widząc u drugiego człowieka jakąś uciążliwą dla nas słabość, nie wytknąć mu jej i nie wypomnieć. Jeżeli nawet nie mówimy wprost, to jeśli ta słabość jest dla nas dotkliwa, często – zbyt często – pokazujemy naszą niewłaściwą postawą. Bywa też tak, że mówimy o denerwujących nas cechach nie tej osobie, która je w sobie nosi, ale innym. Takie zachowania, wpisane w naszą konstrukcję, związane są często z brakiem akceptacji własnych słabości, z brakiem cierpliwości do niedomagań w sobie odkrywanych. Dlatego nie potrafimy właściwie reagować na słabości innych.

Żeby mówić o czyichś niedociągnięciach z nadzieją, o czyichś bólach i troskach w perspektywie jakiegoś dobra, trzeba być albo szaleńcem, albo Jezusem Chrystusem. Dziś w Ewangelii Jezus, widząc tłumy, dostrzegając w każdym z przybyłych wielkość, jaką złożył w nim Bóg, a jednocześnie słabości, z jakimi musi się zmagać, naucza w sposób bardzo uroczysty, co zaznacza Mateusz pisząc: otworzył swoje usta. Naucza w zupełnie inny sposób – patrząc na to, co w człowieku jest ukryte i co z niego w różnych stanach wychodzi. Wymienia kilka tych stanów i odnosi się do nich w nowy sposób, odmienny od naszych sposobów patrzenia na słabości i wnoszący nową jakość.

Co punktuje Jezus? – Ubóstwo w duchu, czyli jedyne oparcie upatruje w czytaniu słowa Bożego, modlitwie, która według świata jest środkiem ubogim. Punktuje płacz, czyli doświadczenie bólu, który wyraża się na zewnątrz. Docenia swoistą cichość, nieprzebijanie się za wszelką cenę, nierozpychanie łokciami, niezałatwianie swoich spraw na lewo i prawo. Doświadczenie, które dalej Jezus wydobywa to głębokie łaknienie i pragnienie sprawiedliwości, mimo iż wydaje się to absurdalne i wręcz niemożliwe do osiągnięcia; bycie miłosiernym również, a może przede wszystkim wówczas, gdy na to miłosierdzie w postawie drugiej osoby nie ma przychylności ani odpowiedzi takim samym działaniem, a jest wręcz przeciwne. Wydobywa troskę o czystość serca i o to, by było ono naznaczone otwartością na natchnienia Bożego Ducha. Tak naprawdę według świata liczy się to, co jest modne, a nie jakiś tam Duch Święty, który przemawia w sposób wymagający wielkiego wyciszenia i czujności. Dalej mamy wprowadzanie pokoju, mimo że wokół jest wojna i klęska – zjawiska dotykające każdego, kto podejmując kroki, by rzeczywistość była sprawiedliwsza, cierpi prześladowania. I wreszcie kolejna rzecz – urągania i prześladowania, kłamliwe zarzuty z powodu Jezusa i Jego Ewangelii.

To wszystko Jezus wyjmuje nie po to, żeby z tego zadrwić i powiedzieć: Jestem rozczarowany, że takie rzeczy się zdarzają, kiedy chodzicie za Mną. W ogóle dziwię się, że nie macie uśmiechniętych twarzy, że nie jesteście pełni optymizmu. Nie. Wydobywa te wszystkie zjawiska, aby powiedzieć, że one stają się momentem błogosławieństwa. Że to jest doświadczenie bardzo bliskie Jezusowi, stające się miejscem spotkania z Nim, jeżeli odpowiadamy na nie: tak.

Gdy doświadczam ubóstwa w duchu, płaczu, cichości, łaknienia i pragnienia sprawiedliwości, świadczenia miłosierdzia, troski o czystość serca, wprowadzania pokoju, gdy przeżywam cierpienie ze względu na sprawiedliwość, której chce się jak najwięcej w rzeczywistości, gdy staję się obiektem pomówień i kłamstw ze względu na Jezusa – te wszystkie okoliczności, jeżeli mówię im tak, stają się miejscem spotkania z Jezusem – ogromną siłą. Stają się błogosławieństwem, czyli uzdalniają do życia trwałego, opierającego się na tym, co nie przemija.

Trudna jest ta mowa. Kto jej może słuchać? Kolejny raz słyszymy fragment Ewangelii o błogosławieństwach. Mogliśmy się do niego przyzwyczaić, ale jeżeli dzisiaj wracają te słowa, to jesteśmy zapraszani po pierwsze do modlitwy o Ducha Świętego, który chce poprzez to słowo dotknąć tych miejsc wypunktowanych przez Jezusa, czy też nawet nienazwanych przez nas wprost, by stały się miejscem spotkania ze Zbawicielem, którym jest tylko jeden Pan – Jezus Chrystus.

Po drugie jest to zaproszenie, aby poprzez działanie Ducha Świętego spoglądać na swoje słabości bez trzymania w ręku jakiegoś bicza i znęcania się nad sobą, że one są w nas, że ja znowu jestem ubogi i jedyne, co mam, to czyste serce, że w oczach świata staję się frajerem – używając języka młodych ludzi. Nie mam biczować się za to i traktować jak dziwoląga i przygłupa, ale jak kogoś, kto jest bardzo blisko w relacjach z Jezusem.

Po trzecie – w mocy Ducha Świętego tak samo mam spoglądać na słabości innych osób, żeby nie stać się tyranem dla tych, z którymi spotykamy się najczęściej – czy to w rodzinie, czy w innych środowiskach.

Punktem, który może być czerwoną lampką dla nas, jest moment, kiedy spotykając się z innymi, jedyne, co mamy im do powiedzenia, to ponazywanie ich negatywnych cech. Takie zachowanie świadczy o tym, że samych siebie nie potrafimy przyjąć w prawdzie. Osoba, która jedynie krytykuje innych i widzi tylko złe cechy, to ktoś, kto bardzo znęca się nad sobą i ogromnie potrzebuje miłosierdzia Bożego.

Jezus jest Bogiem, który dla nas stał się Człowiekiem, przyjął na siebie wszystkie błogosławieństwa i pokazał swoim życiem, że one potrafią dać moc potężniejsza od grzechu, zniechęcenia, śmierci, szatana, piekła, od wszystkiego, co staje się przeciwnością. Ten sam Jezus pochyla się w tej chwili nad nami, zapraszając, byśmy w modlitwie przylgnęli do Niego sercem upłakanym, ubogim, pragnącym miłosierdzia, cierpiącym, prześladowanym, kłamliwie oskarżanym. Sercem, które może wydawać się niechciane przez cały świat, czy też przez samego siebie, ale jest i będzie ciągle chciane przez Jezusa. On, jak modlimy się w Litanii do Serca Jezusowego, dla nieprawości naszych swoje Serce pozwolił zmiażdżyć.

Serce Jezusa, dla nieprawości naszych starte, zmiłuj się nad nami. Objaw nam miłość, której sami sobie nie potrafimy dać. Objawiaj miłość, której nie potrafimy dawać innym. Objawiaj nam miłość, która obudzi w nas odpowiedź miłości na Twoją miłość.

Ksiądz Leszek Starczewski