Na glodzie (2 VII 2010 r.)

Na głodzie

W każdym z nas jest głód życia – tak silny, że nawet wpisany w instynkt samozachowawczy. Albert Camus jako jedyne zagadnienie do rozważenia dla człowieka stawiał problem samobójstwa. Pytał, dlaczego ludzie występują przeciw tak silnemu instynktowi samozachowawczemu, przeciw głodowi życia, który jest w człowieku.

Ten głód wpisał w nas Bóg. Każdy z nas po prostu chce się nasycić życiem, chce zasmakować życia i się nim cieszyć. Kiedy życie nie ma smaku, pojawia się głód. Często ten głód spowodowany jest tym, że jemy życie w niewłaściwych proporcjach, czy po prostu trujemy się czymś, co życiem nie jest.

Bóg wie o naszym głodzie życia i o ten głód w nas apeluje. Dzisiaj słyszymy, że chce w nas wzbudzić głód, kiedy zauważa, że się zatruliśmy, że jemy pokarm, który wcześniej czy później nas zatruje, kiedy wybieramy taki sposób życia, który truje komuś życiorys, codzienność, i nam też nie dostarcza satysfakcji. Często nie lokalizujemy tego smaku życia tam, gdzie rzeczywiście jest on obecny. Słowo Boże mówi, że smak życia jest właśnie obecny w słowie. Głód słowa to nic innego, jak głód życia. Potrzebujemy życia, ale nie ma życia poza słowem, bo słowo daje życie, rodzi wiarę w miłość, która nadaje smak życiu.

Słowami Boga żyjemy jak chlebem, mówi psalmista. Tłumaczy dalej: błogosławieni, którzy zachowują Boże pouczenia i szukają Go całym sercem. Słowo jest pouczeniem, a nie tylko jakimś klepaniem po ramieniu i głaskaniem. Właśnie – z całego serca szukam Ciebie, nie daj mi zboczyć od Twoich przykazań. Psalmista jest na tyle zorientowany w poszukiwaniu smaku życia, w swej słabej kondycji, że przyznaje się: słabnie wciąż moja dusza. Cudowne jest wyznanie: słabnie wciąż. To nie jest tak, że słabnie raz na jakiś czas, że słabnie, chociaż nie powinna. Nie, on mówi: słabnie wciąż moja dusza z tęsknoty do wyroków Twoich. Tęsknota mnie pożera od wewnątrz i ona naprawdę skierowana jest na Ciebie. Przyznaję się do tego, nie potrafię tego inaczej nazwać.

Wybrałem drogę prawdy, pragnąc Twych wyroków. Stanąłem w prawdzie wobec swojego serca, ze swoimi tęsknotami, i odkrywam, że one pragną Twoich wyroków, Twoich decyzji, bo moje decyzje są krzywdzące, często przebiegają po takiej linii, że nie tylko sobie truję życie, ale truję też życie innym. Dlatego pragnę Twoich wyroków, nie inwestuję w coś, co odbierze mi radość życia, tylko chcę jej szukać.

Prorok Amos, zdając sobie sprawę z tego, że lud karmi się trucizną, pije szambo – bo tak to trzeba nazwać – postanawia zmierzyć się z tym i nazwać krzywdę ludzką po imieniu. Odzywa się do biznesmenów: słuchajcie wy, mówi Amos. Ma odwagę to powiedzieć. Nie boi się, że przyjedzie ktoś z mediów, z prasy, i nagłośni tę sprawę, że będą go wyśmiewać. Już oberwał od kapłana, klakiera króla Jeroboama – Jozjasza. Nie boi się stawać w prawdzie. Słuchajcie tego wy, którzy gnębicie bezbronnego i bezrolnego pozostawiacie bez pracy; którzy mówicie: kiedyż minie nów księżyca, żebyśmy mogli sprzedawać zboże? Kiedy minie szabat, byśmy mogli otworzyć spichlerz? No właśnie, kiedy skończą się święta nakazane, które nie pozwalają otworzyć sklepów, marketów? Dzisiaj może jest już z tym mniejszy problem, bo niektóre markety pracują 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. Sytuacja biblijna przekłada się na nasze realia. Amos słyszy to, co mówią owi nieuczciwi biznesmeni, bogacący się na czyjejś krzywdzie, i nazywa to, co mówią: będziemy zmniejszać efę, powiększac sykl i wagę podstępnie zwiększać. Nałożymy marżę na drobne rzeczy, które najczęściej idą, bo przecież nikt nie zauważy, że dzieje się jakaś krzywda. Tak naprawdę to najbardziej uderza w najbiedniejszych, bo jeśli podniesie się nawet o niewiele cenę towarów, które najczęściej są kupowane, to często dla budżetu rodziny wiąże się to z bankructwem.

Będziemy kupować biednego za srebro, a bogatego za parę sandałów, i plewy pszeniczne będziemy sprzedawać. Może chodzi o żywność genetycznie modyfikowaną, starą, którą się odświeży i sprzeda jako coś nowego? Kiedyś na jednym z bazarów była taka akcja, że komuś nie szły ziemniaki, były już podstarzałe. Drugi cwany biznesmen, wychodzący z założenia, że chcesz być bogatym, musisz być chamowatym, podpowiedział sposób: Przekreśl cenę, daj inną i napisz „promocja”, a zobaczysz, jak będą szły. I rzeczywiście szły.

Amos widzi takie zjawiska i to nie tylko w swoim pokoleniu, ale przez Ducha Świętego, który natchnął te słowa, widzi to także i dziś. Dziś też do nas mówi. Oczywiście nie odnosi się to tylko do biznesmenów, choć są w pierwszej kolejności wzięci pod uwagę, ale do naszego działania, kiedy nakładamy niesprawiedliwą marżę – na przykład w emocjach, oczekując czegoś, czego druga osoba dać po prostu nie może. Bywa, że braki istniejące w relacji żony do męża czy męża do żony przekładane są potem na wygórowane oczekiwania w stosunku do dzieci. Może to też dotyczyć rzeczy materialnych. Co na to Amos? Nie tylko nazywa rzeczy po imieniu, bo krytykowanie byłoby najprostsze, ale przepowiada, co się stanie.

Owego dnia, mówi Pan Bóg, zajdzie słońce w południe i w dzień świetlany zaciemnię ziemię. Zamienię święta wasze w żałobę, a wszystkie wasze pieśni w lamentacje; nałożę na wszystkie biodra wory, a na wszystkie głowy sprowadzę łysinę i uczynię żałobę jak po jedynaku, a dni ostatnie jakby dzień goryczy. To, co miało dać wam szczęście, stanie się żałobą, bo budowanie na krzywdzie ludzkiej wcześniej czy później uderzy w was, a upadek tego będzie bardzo wielki. Nie da się zbudować szczęścia własnego czy czyjegoś na krzywdzie ludzkiej, kiedy nie ma szacunku do człowieka.

Pan Bóg przez Amosa ostrzega i dodaje to, od czego wyszliśmy, a mianowicie: Oto nadejdą dni, mówi Pan Bóg, że ześlę głód na ziemię, nie głód chleba ani pragnienie wody – podstawowych rzeczy zapewniających życie – lecz głód słuchania słów Pana. Wtedy błąkać się będą od morza do morza, z północy na wschód będą krążyli, by znaleźć słowo Pana, lecz go nie znajdą. To bardzo traumatyczne nakreślenie rzeczywistości, ale niezwykle realne. Powstanie głód większy niż głód życia doczesnego – głód słuchania słów Pana. Ludzie będą się błąkać i szukać. To wezwanie jest w sposób szczególny skierowane do tych osób, które mają słowo pod ręką, na wyciągnięcie serca, ucha, a często je lekceważą – do mnie jako księdza, który mógłby zrezygnować z rozważań słowa dzisiaj, do ciebie, siostro, bracie, odbiorco Dobrego Słowa, bo masz tego słowa tyle, że mógłbyś sobie darować. Można wpaść w taką postawę, że przyzwyczajeni do tego, że mamy słowo na co dzień, nie będziemy go pragnąć. Uznamy, że nam się należy. Nie będziemy wdzięczni za słowo, zajmiemy się czymś innym i odłożymy je na bok.

Pan mówi, że ześle głód słuchania słów Pana. Ludzie będą się błąkać, szukać jednego kazania, homilii, która mogłaby im przynieść pokrzepienie, lecz nie znajdą. Ten głód musi dotknąć do żywego – zapragnie się Boga tak, jak się pragnie oddechu. To mówi Bóg, który nie chce karać, tylko zesłać miłość, stworzyć nową przestrzeń, nową motywację do życia, kiedy widzi, jak bardzo zagmatwani jesteśmy. Ten Bóg najpełniej objawia się w swoim Synu Jezusie Chrystusie, który przychodzi, aby głód radości życia, prawdziwego szczęścia, autentycznego doświadczenia smaku, daru, jakim jest życie od Boga, odnaleźć. On chce nas obdarować. Chodzi i szuka człowieka. Pragnie go zobaczyć w miejscach, w których nie chce się widzieć ludzi, nie chce się kogoś traktować jak człowieka.

Tak Jezus w komorze celnej zobaczył Mateusza. Wziął w obronę tego, którego powołał, którego nie chce zauważyć świat. Jezus bierze w obronę ludzi, którzy sami siebie nie chcą wziąć w obronę, i mówi: Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają. Źle się masz? – Potrzebujesz lekarza. Tym Lekarzem jest Jezus, który bardziej chce miłosierdzia niż twojej ofiary, niż oczekiwania na to, że będziesz miał lepszy nastrój do przyjęcia tego słowa, do słuchania głosu Miłości, będziesz na to bardziej podatny. Nie pragnie żadnych ofiar. Nie chce z twojej strony oczekiwania, że wypracujesz sobie lepsze nastawienie do słuchania słowa, do życia, do jego smaku. Nie, nie, nie. Nic nie musisz wypracowywać. Jezus chce miłosierdzia. Okaż sobie miłosierdzie, byś mógł doświadczyć miłosierdzia, jakie daje Pan Bóg. A możesz sobie je okazać dlatego, że Pan ci je daje, kiedy w tej chwili pochyla się nad tobą i mówi: Nie przyszedłem powołać cię sprawiedliwego, ale jako grzesznika.

Uczestnicząc dzisiaj w Ogólnopolskiej Pielgrzymce Nauczycieli na Jasną Górę, słuchaliśmy bardzo ujmujących, głębokich modlitwą i doświadczeniem bliskości Boga słów głoszonych przez księdza biskupa Edwarda Dajczaka. Mówił między innymi o swojej pracy duszpasterskiej jako szafarza sakramentu bierzmowania i o tym, jak w pewnym momencie bardzo mocno akcentował u młodych ludzi, żeby powiedzieli Bogu fiat – tak, zgadzam się na Twoją wolę, bo ona jest lepsza. Ja jej nie rozumiem, boję się jej, ale się zgadzam. Biskup mówił do młodych i apelował też do wszystkich przybyłych nauczycieli: Powiedz Bogu „tak”, z całą dawką twojego niepokoju, niezrozumienia, lęku, z całą świadomością twoich braków i zawodności. Powiedz Bogu „tak”.

Mówię Ci „tak”, Panie, Dawco mojego życia, Miłośniku mojego życia. Mówię Ci „tak”, Panie, żebyś wzbudził we mnie głód, który daje Twoje słowo. Mówię Ci, „tak”, Panie, bo Ty jesteś po mojej stronie i przyszedłeś, aby mnie w tej chwili powołać i zbliżyć do Twojego Serca, okazać Twoją czułość.

Ksiądz Leszek Starczewski