Kto tu się przygląda? (20 VII 2010 r.)

Dobre Słowo 20.07.2010 r.

Kto tu się przygląda?

Wydaje się, że Jezus nie znajduje kilku chwil na to, żeby porozmawiać ze swoją Mamą i krewnymi. Pozostawia ich na dworze. Wydaje się, że jedyne, co ma im do podarowania w tej chwili, to słowa kierowane z wyciągniętą ręką do swoich uczniów: Oto moja matka i moi bracia. Bo kto pełni wolę Ojca mojego, który jest w niebie, ten Mi jest bratem, siostrą i matką. Zawiało chłodem. Dość duży szok termiczny, jak po wielkim upale wielki deszcz. W tych wielkich, ciepłych gestach miłości, uzdrowienia, nagle wydaje się, że nie ma miejsca dla osób, które są i pozostaną, jak pokaże czas, najbliższe Jezusowi, również i wówczas, kiedy uczniowie – na których teraz wskazuje – rozpierzchną się spod krzyża.

 

Co Jezus musi widzieć w tych uczniach? Co musi widzieć w swojej Mamie, w krewnych, że podejmuje taką decyzję i tak się zachowuje? Jaką ma perspektywę spojrzenia? – Z pewnością nie moją. Gdy ja, jako człowiek, patrzę na tę sytuację, to widzę uczniów, którzy w tej chwili są przy Jezusie bardzo wiernie, ale za jakiś moment Go opuszczą. Zostanie tylko Jan. Widzę Judasza, widzę Piotra, którzy odstąpią od swojego Mistrza. Widzę też pozostałą grupę tchórzy niedochowujących wierności w najbardziej potrzebnym momencie misji Jezusa, jakim wydaje się być krzyż. – To jest moje spojrzenie. To spojrzenie człowieka.

Bóg jednak widzi inaczej, bo przez swojego Syna dostrzega zwycięzców. Widzi kilka dni później, niż sięga mój wzrok. Widzi trzy dni później… To jest niebywałe w spojrzeniu Boga. Z tym pragnie dzisiaj dotrzeć do nas Boże słowo. Po pierwsze z zachętą do modlitwy, aby Duch Święty oczyszczał nasze spojrzenie na Jezusa, na drugiego człowieka, na własne życie. Po drugie do wielkiej czujności, bo pokusa zejścia z tej perspektywy, w którą wprowadza nas Chrystus, pojawia się właściwie co sekundę, żeby zawężyć swoje spojrzenie tylko do własnych odczuć, do własnego rozumienia rzeczywistości – do tego, co wiem, czego doświadczyłem, co pojąłem, co mówią inni.

Grozi nam taka podwójna fala uderzeniowa. Pierwsza to ta, która sprawia, że zatrzymujemy się na swoich grzechach. Widzimy je własnymi oczami, wydajemy sąd bardzo krzywdzący, wręcz pogardliwy dla siebie samych. Ulegamy zniechęceniu, bo znowu upadliśmy, i z powodu grzechów nie czujemy się najlepiej w relacji do Pana Boga. – To jest pierwsza fala uderzeniowa, której możemy ulec, która może nas zmyć z przestrzeni Bożego działania, Bożego spojrzenia na nasze życie.

Druga fala to ta, która stała się poniekąd udziałem krewnych Jezusa. To przeświadczenie, że właściwie już jestem w wystarczającej bliskości z Jezusem, bo jak patrzę na innych, żyjących obok mnie, to niewiele mam sobie do zarzucenia. Na ten etap – może być. Już nie muszę wchodzić głębiej, nie muszę chcieć czegoś więcej, wystarczy to, co jestem w stanie opanować: grzeczne postawy w czasie Eucharystii, bardzo konwencjonalne, typowe sposoby wyrażania wiary, czyli paciorek, Msza, kościółek, przyjmowanie księdza po kolędzie itp. – To druga fala uderzeniowa, jaka może nam zagrozić – Jezus w bezpiecznej, bo przez nas ustalonej, odległości od nas.

Słowo zachęca nas po pierwsze do modlitwy o Ducha Świętego, żeby otwierał nasze oczy, obmywał nasze spojrzenie, by było spojrzeniem Bożym. A po drugie do też usilnej prośby, wręcz błagania, żeby nasze spojrzenie na świat nie było „Bożym” spojrzeniem na świat, to znaczy, żeby to, co my widzimy, nie było przez nas traktowane, jako jedynie słuszne, Boże spojrzenie na to, co dzieje się w naszym życiu.

Z tą propozycją staje przed nami dzisiaj Boże słowo, pytając, na ile dziś nasze spojrzenie jest bliskie spojrzeniu Boga. Na ile moje odczucia poddaję osądowi Bożego słowa, Jezusowego spojrzenia? Nawet gdyby było ono chłodne czy też bardzo wymagające – jak wydaje się dziś w świetle fragmentu Ewangelii św. Mateusza – to zawsze jest pełne miłości.

Jezus patrzy na swoich uczniów z perspektywy odniesionego zwycięstwa. Zaprasza nas, abyśmy też patrzyli na to, co dzieje się w naszym życiu, z tej perspektywy. Ci uczniowie, co uciekli spod krzyża, są też uczniami, którzy pokonali pewien etap w swoim życiu i wszyscy, poza Janem, oddali w sposób męczeński całe życie dla Jezusa. I to jest właściwe spojrzenie – liczą się te upadki, liczy się zawód, różne spory, jakie były między uczniami, niezrozumienie Ewangelii głoszonej przez Jezusa. To wszystko się liczy, ale nie tak, jak chcielibyśmy policzyć, bo Bóg w swoim wielkim miłosierdziu te szczere i zatrwożone serca nieustannie kształtuje. Wychodzi naprzeciw nim z darem pokoju, stopniowo ogarniającego całą naszą egzystencję, całe życie, wszystkie pokłady naszej świadomości, wspomnień, zranień, lęków. W tym procesie Bóg przybliża nas do swojego Serca.

Zdając sobie z tego sprawę dzięki Bożemu słowu, pytajmy o nasze dzisiejsze spojrzenie na to, co dzieje się w naszym życiu, na nasze grzechy, na naszą bliskość. Pytajmy nie tyle po to, żeby wywoływać w sobie poczucie winy czy też błogiego spokoju, ale wzbudzać czujność i chęć modlitwy, która będzie wychwalaniem Bożego miłosierdzia, Bożego spojrzenia na nasze życie, Bożych pomysłów i mocy, która z tchórzy czyni ludzi odważnych, daje czas na przechodzenie przez różne etapy zawodności, upadków, lęków, do etapu pełnego zwycięstwa, które jest pisane Bożą miłością, Bożym Sercem, dla każdej i każdego z nas.

Prośmy razem z prorokiem Micheaszem, który po różnych doświadczeniach i bardzo mocnych słowach kierowanych pod adresem ludu, niejako klęka, pada przed Bogiem i mówi: Paś lud Twój laską Twoją, trzodę dziedzictwa Twego, co mieszka samotnie w lesie, pośród ogrodów. Twoją laską, Panie, Twoim pomysłem, Twoim spojrzeniem prowadź nas i karm dobrym słowem, Twoim słowem. Bo Ty jesteś Bogiem, który oddala nieprawość, odpuszcza występek. Nie żywisz gniewu na zawsze, bo upodobałeś sobie miłosierdzie, bo to jest Twój sposób na nas. Ulituje się znowu nad nami, zetrze nasze nieprawości i wrzuci w głębokości morskie wszystkie nasze grzechy. Okażesz wierność Jakubowi, Abrahamowi łaskawość, co poprzysiągłeś przodkom naszym od najdawniejszych czasów.

Znowu się nad nami Pan chce ulitować. Znowu chce nas prowadzić. Znowu pragnie nas widzieć jako zwycięzców, nawet kiedy w naszym osądzie jesteśmy jedną wielką katastrofą, jednym wielkim bankructwem. Nawet gdy nasza radość jest radością bardzo pustą i niedojrzałą, zaprasza nas dzisiaj Boże słowo do tego, abyśmy dalej pozwolili się kochać i prowadzić.

Ksiądz Leszek Starczewski