Trzeba mieć to "coś" (27 VIII 2010 r.)

Dobre Słowo 27.08.2010 r.

Trzeba mieć to „coś”

Boże Ojcze pełen miłosierdzia, pełen życia, kochający życie, dziękujemy Ci za to, że dajesz nam życie wieczne w Jezusie. W Duchu Świętym czynisz nas uczestnikami tego życia, ilekroć odpowiadamy na zaproszenie do spotkania z Tobą w słowie, Eucharystii, w modlitwie, w patrzeniu na drugiego człowieka jak na brata, siostrę. Dziękuję Ci, Ojcze, że pośród gonitwy świata za mądrością, bogactwem, za tym, co przemija, Ty w głupstwie głoszenia słowa przynosisz zbawienie, pełnię szczęścia, dajesz właściwy osąd tego, co przeżywamy. Dziękuję Ci, że niezależnie od stanu, w jakim jesteśmy, głosisz nam słowo, które chce nas ku Tobie zbliżyć.

Tak się składa w liturgii, że drugi dzień mówi o weselu. Najwyraźniej spodobało się Panu Jezusowi na weselu w Kanie Galilejskiej, bo odwołuje się do tego obrazu w przykładach przybliżających istotę Królestwa Niebieskiego. Odwołuje się właśnie do wesela, do oblubieńca i oblubienicy. Można również wywnioskować z tego, że rzeczywiście Jego obecność nie tylko innych napełniła radością, ale przede wszystkim objawiła Jego radość. On się cieszy i mówi o tej bliskości, jako naznaczonej pełnią radości. Chce, abyśmy po tę radość sięgali i czuwali, bo jak mówi jeden z psalmów, człowiek pogrążony w wielkim smutku, w jednej sekundzie, w ułamku sekundy, doświadczając mocy słowa Bożego, może zostać przemieniony w pełnię radości.

Dzisiejsza Ewangelia mówi: Czuwajcie i módlcie się, bo nie znacie dnia ani godziny. Przyjście Pana może być rozłożone na godziny, ale sens tych słów jest taki, że to może być jeden moment. Czuwanie, do którego zachęca Chrystus, ma na celu przyjęcie radości wiecznej, przyjęcie wiecznej uczty, w której nikt nie jest zamulony, nikt się nie nudzi, nie rozpamiętuje wydarzeń minionych, cieszy się i jest nieustannie zaskakiwany rozwojem zdarzeń, pomysłami, którymi Gospodarz obsypuje swych gości.

W rozważanej dziś przypowieści Jezus odwołuje się do uczty i akcentuje jeden moment. Jak zauważył jeden z teologów, w kulturze żydowskiej jest obecny do dzisiaj, szczególnie w małych wioskach, zwyczaj oczekiwania na oblubieńca. Oblubienica i dziewczęta, jej druhny, wśród śpiewów, tańców zapełniały ten czas,  czekając, aż oblubieniec przyjdzie. A on rzeczywiście się często opóźniał. Trudno powiedzieć, czy mierzył garnitur, bo to już nie jest istotne. Ważne, że Jezus w relacji Ewangelisty Mateusza podkreśla element tego zwyczaju w słowach, że oblubieniec się opóźniał. Z rekolekcji z pewnością pamiętamy ten motyw. Jezus, świadomy zamiarów, jakie ma względem nas, i czasu, którego potrzebujemy, opóźnia pewne rzeczy. Nie robi tego złośliwie ani dlatego, że – bazując na powyższym przykładzie – nie wie, w co się ubrać, żeby zaskoczyć nas swoją obecnością jako Oblubieniec przychodzący do oblubienicy, ale czyni to z uwagi na nasze dobro, ze względu na nasz czas.

Święty Piotr w swoim liście powie, żebyśmy cierpliwość Boga, Jego opóźnianie się, uważali za zbawienne. Dla nas to jest zbawienne, że jeszcze nie przychodzi. A jeżeli chcemy przyśpieszyć dzień Pański, przyjście Oblubieńca – bądźmy czujni, żeby nas zastał bez skazy, zmarszczki czy czegoś podobnego. Skazą, zmarszczką czy czymś podobnym jest brak przekonania o tym, że jesteśmy słabi, grzeszni i że zbawia nas Jego miłosierdzie.

Jezus zachęca do oczekiwania i do świeżości w nim. To może być naprawdę w każdej chwili, bo nie znamy dnia ani godziny. Przychodzi niespodziewanie przez dziejące się w naszym życiu wydarzenia, przez różne osoby, przez zwrot relacji, w których jesteśmy z tymi osobami, przez natężenie tych relacji, różną ich jakość, przez odkrywanie w sobie różnych stanów i przeżyć, ale przyjdzie kiedyś w sposób definitywny i ostateczny jako Oblubieniec, Ten, który chce nas wziąć na wieczne radości, do nieba.

Dziesięć panien ciekawie podzielonych w swoim stanie wiary, nadziei i miłości, akurat na połowę, też czekało. Wszystkie zmorzone snem zasnęły, ale sen niektórych był także czuwaniem – niech Cię nawet sen nasz chwali

Sen niektórych był także spotkaniem z łaską, bo Pan we śnie darzy swych umiłowanych – tych, którzy mają to coś … Tę wrażliwość, to drżenie i bojaźń, że mój Pan w każdej chwili może po mnie przyjść.

Pięć panien miało to coś, tę świeżość. Pięć z nich nie miało, chociaż wiedziało, że Pan kiedyś przyjdzie. Chociaż tak samo, jak te gotowe, zasnęło snem zmorzonych, nie miało tego czegoś. Tego się nie da nabyć ani wziąć od kogoś.

Ojciec Augustyn Pelanowski, tłumacząc tę Ewangelię, mówił, że ta prośba panien nieroztropnych, głupich, o to, żeby mądre użyczyły im oliwy, mogłaby być porównana do sytuacji z zakonu, kiedy jeden ze współbraci prosi: Augustyn, ty dzisiaj adorowałeś Chrystusa w konsekrowanej Hostii godzinę. Daj mi pół godziny z tej adoracji. Tak jak byśmy powiedzieli, przenosząc na nasze relacje: Ja dzisiaj nie rozważałem słowa, ale ktoś inny rozważał. Niech mi da część czasu z tego rozważania. Ja dzisiaj nie byłem na Eucharystii, chociaż mogłem. – Nie chodzi o to, żeby się katować czy mogłem, czy nie, tylko o to, żeby odkryć pewne rzeczy – więc daj mi część Mszy św., chociaż od Liturgii Eucharystycznej. Nie da się wymienić świeżości, nie da się zasypać Pana Boga jakimiś oficjalnymi rzeczami. Jeżeli będziemy Go traktować oficjalnie, odhaczać tylko punkty po spotkaniu z Nim, to braknie tam serca. Jemu chodzi o serce, które wyczekuje radości. Nawet jak jest we łzach, nawet jak pogrąża się w smutku, nawet jak wydaje się samemu sobie głuptakiem, to przyjmuje głupstwo głoszenia słowa jako miejsce zbawienia.

Jezus mówi bardzo wyraźnie do panien, które go dwukrotnie prosiły: Panie, Panie, otwórz nam! – Zaprawdę powiadam wam, nie znam was. Te mocne słowa chcą budzić w nas oczekiwanie, bojaźń i drżenie.

Marcin Jakimowicz tak komentuje tę Ewangelię: A jeśli Jezus rzuci: „Nie znam cię. Odbębniałeś wprawdzie modlitewną pańszczyznę, ale nie miałeś nigdy czasu na szczerą rozmowę. Nie znam cię. Niewiele Mi o sobie opowiadałeś. Zazwyczaj zasypywałeś Mnie skargami, szturmowałeś niebo z litanią próśb, próbując Mnie jak modlitewny bankomat. Nie znam cię. Nie mówiłeś Mi, jakie ciastka lubisz, jakiej słuchasz muzyki, byłeś zawsze niezmiernie oficjalny. Na moją tęsknotę odpowiadałeś sztywnymi, urzędniczymi formułkami, a przecież niebo jest tańcem”. Do dziś pamiętam, mówi Marcin Jakimowicz, opowieść Wieśka z Medjugorie. Przychodził do niewielkiej kaplicy, siadał i rzucał: „Jezu, witaj, to ja, Wiesiek”, a potem opowiadał o złamanym palcu, ukropie, który lał się z nieba, i tysiącach drobnostek, z których składa się życie.

Czuwajcie więc swoimi sercami, przeżyciami, nie potępiając się za nie, tylko spotykając się nimi z Panem Jezusem, bo nie znacie dnia ani godziny, kiedy Oblubieniec wróci, a celowo się opóźnia.

Ksiądz Leszek Starczewski