Powinności, które dobijają radość (3 IX 2010 r.)

Dobre Słowo 03.09.2010 r.

Powinności, które dobijają radość

Panie Jezu, przemawiasz do nas w mocy Ducha Świętego. Spraw, abyśmy tą siłą Cię słuchali, abyśmy Cię usłyszeli i zastosowali Twoje przesłanie w naszym życiu. Tylko Ty masz moc przemiany naszych serc. Tylko Ty jesteś ich Panem i Zbawicielem i tylko Ty znasz drogę dostępu do naszych serc, do wszystkich ukrytych tajemnic. Ty w swoim Duchu chcesz przenikać nas słowem, aby to, co dobre, uszlachetniać, a to, co złe, odcinać. Daj nam, Panie, łaskę usłyszenia tego, co do nas mówisz.

Strasznie męcząca staje się wiara i jej praktykowanie, kiedy wyraża się jedynie w jakichś obowiązkach – kiedy mamy zaliczyć punkt po punkcie i nawet wewnętrznie ulegliśmy przekonaniu, które jak oskarżyciel czy jakiś sędzia, tropiciel, się w nas odzywa: Musisz zrobić jeszcze to, jeszcze tamto, pamiętaj o tym… Uważaj… Ręce złóż. Masz się skupić, przybrać inną postawę… Uważaj, jak się modlisz. Jeszcze powinieneś to… tamto… Taka postawa strasznie męczy, bo zupełnie pozbawia tego, co ma dać wiara. Wypacza w sposób zdecydowany zamysł i prośbę Boga o to, żebyśmy Mu wierzyli i ufali.

Sensem ufności jest odkrycie radości życia, które jest wieczne, a stało się naszym udziałem dzięki Jezusowi. Sensem ufności jest odkrycie życia jako daru, o który Pan Bóg nieustannie zabiega poprzez różne wydarzenia, przez osoby, kształtując w nas nowego człowieka i pozbawiając nas nawyku starego człowieka – walcząc ze starym człowiekiem.

Uczniowie Jezusa już chyba załapali, o co chodzi: jedzą i piją, cieszą się z obecności Pana Młodego. Są przy Nim bardzo autentyczni, nieskrępowani, nie patrzą na to, czy wolno dojść do Jezusa, bo przekracza się jakąś granicę, tylko są przy Nim blisko, otwierają przed Nim serca, nawet kiedy okazuje się, że to otwarcie serca obnaża wcale nieszlachetne zachowania uczniów, kiedy ukazuje ich egoizm, chęć imponowania, przejęcia władzy, bycia największym według własnych rozmiarów. Jezus oczekuje takich postaw. Pragnie kontaktować się z autentycznymi uczniami, z prawdziwymi ludźmi. Czasem mamy wrażenie, że przed Panem Jezusem trzeba pootwierać to, co Jemu się spodoba, co będzie dobre. Ale kiedy otwieramy serce, to znajdują się w nim także podłe zamysły, bardzo egoistyczne pobudki. I co z nimi zrobić? – Panie Jezu, poczekaj, ja sobie z nimi poradzę i dopiero wtedy Cię wpuszczę, bo przecież nie wejdziesz w taki stan. – A Jezus chce autentyczności.

Mówimy o tej autentyczności w kontekście uwag, jakie uczynili Jezusowi faryzeusze i uczeni w Piśmie, punktując Go: Patrz, uczniowie Jana – a Jan u Ciebie wysoko stoi w notowaniach – dużo poszczą i modły odprawiają. Zobacz, jaki mają styl bycia, jak wyznają wiarę. Tak samo uczniowie faryzeuszów. – Tu już rozmówcy w szczegóły nie wchodzą. – Twoi zaś, jedzą i piją. Spójrz, jak się zachowują. Zobacz, Jezu, co Ty za styl w wierze wprowadzasz! W podtekście: Zastanów się, co Ty robisz, co wyprawiasz z tymi ludźmi.

Rzeczywiście – Jezus wyprawia z ludźmi niesamowite rzeczy. Bo jeżeli się wpuści, zaprosi Jezusa do swojego serca, to nagle człowiek zaczyna odkrywać wszystko, co w nim jest. Po co? – Żeby Jezus z tego wszystkiego, co jest w sercu, pomógł wydobywać to, co służy wiecznemu zbawieniu, a tym samym wiecznemu szczęściu i radości oraz by wydobył to, co zbawieniu nie służy. Jak chcę się z kimś spotkać, to mam być autentyczny. Tacy są uczniowie Jezusa.

Czy Jezus przez to chce powiedzieć, że jest przeciwnikiem modlitwy i postu? Że Jego takie rzeczy nie bawią? Że jest pełen luz i nie trzeba mieć żadnych reguł, odmawiać żadnych modlitw? Oczywiście, że nie. Cały czas kluczem jest szczerość, autentyczność konfrontowana z Jego obecnością, z Jego słowem, z Jego mocą.

Jezus rzekł do nich: „Czy możecie gości weselnych nakłonić do postu, dopóki pan młody jest z nimi?” Ponownie nawiązuje do symboliki wesela i radości. Wyobraźcie sobie, że na weselu wyłączono muzykę, zabrano ze stołów to, co służy wspólnemu przebywaniu, czyli jakiś posiłek. Nakazano tylko siedzieć naprzeciwko siebie bez odzywania się, jak mruki. To przecież jest bez sensu. Organizowanie takiego wesela mija się z celem. Po co robić takie wesele? Nawet na stypie pogrzebowej jest jakiś posiłek. A tu ani stypa, ani wesele – to takie faryzejskie, legalistyczne podejście do wiary. Przygnębiające.

Nie rób ze swojej wiary masakry. Nie rób z obowiązków w wierze elementów oskarżeń. Nie punktuj się, ale otwieraj przed Panem. Nie porównuj, ale pozwalaj, aby On czytał w twoim sercu właśnie słowem. Oczywiście – przyjdzie czas, kiedy będzie potrzebny ci post. Przyjdzie czas, że zabiorą Pana Młodego, że bliskość Jezusa, jaką w tej chwili odkrywasz w sposób bardzo doświadczalny, zostanie ci zabrany. A wiesz dlaczego? – Bo to służy twojemu szczęściu, zbawieniu, twojemu weselu. Może masz taki czas, że w ogóle Pana nie odczuwasz, ale przyjdzie chwila, że Go doświadczysz. A wiesz dlaczego? – Bo to będzie służyło twojej radości, twojemu zbawieniu wiecznemu, bo w takiej perspektywie widzi cię Bóg i w takiej do ciebie przychodzi. Nie cuduj ze swoją wiarą, nie stosuj starych, faryzejskich, powinnościowych nawyków: bo powinnam, powinienem, bo to, bo tamto… To, co się stało – przynoś Panu. Nie na zasadzie takiej, że: Stało się, to radź, Panie. Raczej: Chcę powiedzieć, że właśnie tak się stało. Pragnę, abyś to usłyszał z moich ust. Tobie o tym mówię, bo chcę przez to wyznać wiarę, że Ty jesteś Zbawicielem i Ty znasz ukryty sens tych zdarzeń i nawet z największego bagna zrobisz przepiękny teren spacerowy – cudowną łąkę.

Nikt nie przyszywa do starego ubrania łaty z tego, co oderwie od nowego. Takie oczywiste się to wydaje, ale gdy przyjdzie do przełożenia tej przypowieści na praktyki życiowe, to widzimy, że zagadalibyśmy Pana Boga oficjalnymi modlitwami, byleby tylko nie szepnąć Mu czegoś z serca. Odbębnilibyśmy wszystkie obowiązki, byleby tylko nie powiedzieć Mu najprościej w świecie: Ja Cię, Jezu, kocham, bo patrzysz na mnie jako na grzesznika i nie ma w Twoich oczach potępienia tylko ciągła zachęta, nieustanna zachęta, abym przychodził do Ciebie utrudzony i obciążony. – Idziemy dalej. Weź krzyż i Mnie naśladuj.

Dziękujemy Ci, Panie, za to, że nie chcesz zamordować nas wiarą i jej praktykowaniem. Nie chcesz, żebyśmy uczynili – jak zauważył jeden komentator – agonii, miejsca kaźni i masakry z naszych relacji z Tobą. Ilekroć usłyszymy w sobie uczonych w Piśmie i faryzeuszy, którzy będą wołać: Jeszcze się nie pomodliłeś, nie rozważyłeś słowa. Co ty sobie wyobrażasz? Kim ty w ogóle jesteś? Weź się bardziej zmobilizuj… – tylekroć pozwól, Panie, abyśmy ku Tobie kierowali te oskarżenia i Twojego słowa słuchali bardziej, niż bzdur, które chcą nas zamknąć w jakimś marazmie, w otchłani niemającej nic wspólnego z życiem wiecznym.

Ksiądz Leszek Starczewski