Z grzesznikiem na odległość? (12 IX 2010 r.)

Dobre Słowo 12.09.2010 r. – XXIV niedziela zwykła, rok C

Z grzesznikiem na odległość?

Boże Ojcze bogaty w miłosierdzie, chcesz przemawiać i przemawiasz do nas przez słowo, które dla świata jest głupstwem. Świat i my często szybciej spieszymy do telewizji, niż do Pisma Świętego, a Ty pragniesz do nas przemawiać. Dziękujemy Ci za to. Zmiłuj się nad nami wszystkimi. Pomóż nam usłyszeć Twój głos pełen miłości, przebaczenia i pokoju, wzywający nas do tego, byśmy się zbliżyli do Ciebie i odkryli Ciebie jako Kogoś, kto trzyma rękę na pulsie naszego życia, na pulsie świata, Kogoś, kto chce dalej nas prowadzić.

Na początek pytanie skierowane do nas wszystkich: Jak ty i ja, droga siostro, drogi bracie, zareagowalibyśmy na sytuację, o której zaraz powiem? To bardzo ważne pytanie, bo ono jest kluczem do tego, czy chcemy się rzeczywiście odnaleźć w słowach Ewangelii Jezusa.

Niedawno dwie studentki opowiadały mi, jak przyszły do kościoła. Prawie wszystkie miejsca były zajęte, a ponieważ przewodniczył Mszy Świętej pewien ksiądz, którego znały, że jak zacznie mówić, to będzie mówił, mówił, mówił, więc szukały miejsca, żeby usiąść i jakoś ten czas przetrzymać. W pewnym momencie zobaczyły, że jest wolne miejsce. Siedzi tam jakiś mężczyzna, ale wokół niego jest pusto. Zdziwione podeszły i usiadły. Za chwilę odkryły sekret, dlaczego nikt koło niego nie siedział – rozchodził się niesamowity smród, cuchnęło od tego człowieka. Nie chciał obok niego nikt siedzieć. Powiedziały mi: Wytrzymałyśmy do Komunii świętej, bo głupio nam było wyjść, ale po Komunii już nie wróciłyśmy na to miejsce. Bardzo ważne pytanie: Jak ty i ja, droga siostro, drogi bracie, zareagowalibyśmy na taką sytuację, na takiego człowieka?

I druga scenka, która też ma nas wprowadzić w dzisiejsze rozważania Bożego słowa. U ojców dominikanów w Poznaniu chciano zaprezentować w formie scenki fragment Ewangelii opowiadającej o Łazarzu, który był biedakiem i siedział u drzwi wielkiego i nieczułego biznesmena. Psy lizały jego rany i też od niego czuć było smród. Jeden z młodych ludzi przebrał się za takiego właśnie człowieka, stanął na końcu kościoła, aby w odpowiednim momencie wejść. I co się stało? – Nie wpuszczono go do kościoła, bo był ubrany w łachmany. „Porządni” uczestnicy Mszy Świętej nie chcieli go dopuścić do ołtarza. Pytanie: Jak ja bym się zachował? To bardzo ważne pytanie i warto na nie odpowiedzieć, jeżeli chcemy z Bogiem porozmawiać, bo Bóg do nas mówi w tej chwili, kiedy słuchamy Jego słów, Jego Ewangelii.

Czemu akurat ten przykład? – Bo w jednej z przypowieści, których dzisiaj czytamy kilka, występuje podobna scena. Kiedy syn marnotrawny – cuchnący chlewem od świń, bo przecież pasł świnie i pragnął jeść to, co jedzą świnie – wybiera się i wraca do swojego ojca, to ojciec nie przyjmuje go w rękawiczkach, nie jest kimś, komu jest obojętne, czy syn wróci, czy nie. Zabolało go z pewnością, kiedy syn poprosił o majątek, bo o majątek prosiło się w ostatnich dniach życia ojca, kiedy umierał. Ten syn jeszcze za życia ojca poprosił o przypadającą na niego część. Ojciec nie tylko nie przyjął go w rękawiczkach, ale wyglądał, bo gdy syn był jeszcze daleko, ujrzał go jego ojciec i wzruszył się głęboko; wybiegł naprzeciw niego, rzucił mu się na szyję i ucałował cuchnącego chlewem syna. Tak zachował się ojciec z przypowieści, którą dziś Jezus próbuje do nas dotrzeć.

Co się pod tym kryje? Czego chcesz od nas, Panie, za Twe hojne dary słowa? Otóż w takim stanie, kiedy aż czujemy wstręt do siebie i do innych, kiedy wszystko nam przeszkadza, znajdujemy się, kiedy uwikłamy się w grzech. Może nie czuć tego fizycznie, ale psychicznie mamy mnóstwo blokad wobec innych ludzi i Boga. Wyobrażamy sobie jak najgorsze rzeczy o sobie i o innych, kiedy uwikłamy się w grzech.

Odpowiedź na pytanie: Jak potraktowałbym te osoby, o których wspomniałem? – jest też odpowiedzią na pytanie: Jak potraktowałbym siebie, gdybym odkrył, że jestem człowiekiem zasługującym na piekło, bo zapłatą za grzech jest śmierć. Tak mówi Pismo Święte. Za każdy grzech, tu nie ma rozróżnienia. Dealerzy narkotykowi często robią rozróżnienie na narkotyki miękkie i twarde, ale specjaliści mówią, że są te, które szybciej uzależniają, i te, które wolniej. Grzechy dzielimy podobnie: na lekkie i ciężkie. A przecież każdy grzech zabija w nas życie Boga. Tracimy wrażliwość, a kiedy go przechowujemy, stajemy się zatwardziałymi grzesznikami, czyli mamy twarde argumenty, żeby nie odezwać się do niej czy do niego, bo nam przeszkadza w życiu, żeby nie modlić się do Boga. Żeby sobie powiedzieć: Mam rację, świetnie się czuję, kiedy dałem sobie spokój z Kościołem, z Mszą Świętą, z przebaczeniem itd. – To robi z nami wszystkimi grzech. Nie ma tutaj lepszych i gorszych, bo jak mówi święty Paweł: Wszyscy zgrzeszyli i pozbawieni są obecności Boga.

Kiedy mówimy o grzechu, pojawia się niesmak: No jasne, są grzesznicy, ale przecież ja… to nie. Trochę za ostro ksiądz powiedział o tym piekle. Może inni, ale ja?! Ja, nie wymawiając, modlę się, chodzę do kościoła. Nie wymawiając, różańca pilnuję, Pisma Świętego też. Kiedy więc mówi się o grzechu, pojawia się podświadomie blokada, żeby albo ziewnąć, albo nie wgłębić się, albo powiedzieć: Już to słyszałem. To nie do mnie. Otóż słowo Boże jest skierowane do mnie, nie tylko do mojej sąsiadki czy sąsiada.

W mojej pierwszej parafii w pierwszą sobotę miesiąca jeździliśmy do stu chorych. Pamiętam, że namawiałem do spowiedzi jednego z opiekunów chorego człowieka. Mówiłem, że jest taka możliwość, przecież przyjeżdżam co miesiąc. A ten pan, który też trochę chorował, twierdził, że on właściwie nie potrzebuje spowiedzi, bo co on ma za grzechy. Próbowałem tłumaczyć, powołując się na świętego Pawła, że: Wszyscy zgrzeszyli i pozbawieni są chwały Bożej. Wszyscy potrzebujemy nawrócenia. Nawet papież Jan Paweł II spowiada się systematycznie, co dziesięć dni korzysta ze spowiedzi. Odpowiedź mężczyzny była taka: Bo on dużo jeździ. A ja to tylko do sklepu idę, więc co ja mam za grzechy.

W każdym z nas może obudzić się taki opór wobec Ewangelii mówiącej o grzechu i o miłosierdziu Boga. Możemy sobie wmawiać, że ona nas nie dotyczy. Każdy z nas jest grzesznikiem – nie miarą swoich wyobrażeń o tym, czy jestem grzesznikiem, czy nie, czy też tego, jak inni żyją, tylko miarą Ewangelii. To jest właściwa miara. Kiedy Chrystus przyjdzie ponownie na świat, to nie będzie brał pod uwagę średniej krajowej grzechów w Polsce, nie będzie porównywał, czy ty i ja byliśmy daleko od tej średniej krajowej, tylko spojrzy miarą Ewangelii – miarą miłości. Nie będzie patrzył, czy ludzie już są aż tak zepsuci, że mają to wszystko gdzieś, tylko czy byłem wierny Ewangelii. O to zapyta. A grzech zaślepia i sprawia, że nie umiemy właściwie spojrzeć na siebie. Takie patrzenie jest bardzo niebezpiecznym zajęciem. Grozi przekonaniem, że wszystko jest w porządku i wiecznym potępieniem.

Jezus o tym wie i dlatego dziś w Ewangelii pokazuje, że wychodzi naprzeciw każdego człowieka, który uznał siebie za grzesznika, za kogoś, kto ciągle nie dorasta do tego, co słyszy w Ewangelii, i nieustannie potrzebuje nawrócenia. Jezus wyszedł, wychodzi i zawsze będzie wychodził do człowieka. Kiedy w dzisiejszej Ewangelii posługuje się tymi kilkoma przypowieściami, to chce po pierwsze pokazać, że mimo grzechu, tak upadlającego człowieka, Bóg ma coś więcej do przekazania, ma większą siłę. Mimo tego, że grzech nas wewnętrznie rozbija i niszczy w sposób niezauważalny i bardzo sprytny, to Bóg ma coś potężniejszego, co nas jednoczy.

Czemu wybieramy grzech? – Bo jest świetnie zapakowany. Mówiłem ostatnio uczniom w klasie, że z grzechem jest tak, jak z galaretką w czekoladzie. Na zewnątrz jest czekolada, wewnątrz galaretka i tylko jedna kropelka rtęci. Kto by się przejął kropelką rtęci? Tyle czekolady, tyle galaretki, kropelką rtęci będziemy się zajmować?! Nieważne, że może spowodować śmierć. Ważne, że jest czekoladka. I tak, jak zauważył pewien ksiądz, my często też mówimy: Zemsta jest słodka. Słodziutka. Grzech ma w sobie taką siłę, że wygląda niepozornie, bo przecież wszyscy tak robią. Zjadamy tego cukierka razem z kropelką rtęci i po prostu ginie w nas wrażliwość: Ja świetnie się czuję, kiedy się nie pomodlę. No bo bez przesady z tą modlitwą, ksiądz jest od tego, żeby się modlił, płacą mu za to. – Tak często mówią osoby, nie znając biblijnego uzasadnienia tego, że składa się ofiarę, z części której utrzymuje się ksiądz. Tak mówi Pismo Święte w Starym Testamencie. Jezus to potwierdził.

Grzech ma w sobie potężną moc niszczącą i oszukującą. Wprowadza nas w oszustwo. Po pierwsze – zniekształca nam obraz Boga. Zaczynamy sobie wyobrażać Boga w niewłaściwy sposób. Albo demonicznie, że zaraz się odegra i ześle jakieś kary, dopadnie mnie, jak policjant. Albo przedstawiamy Go sobie infantylnie, jako jakąś Bozię. Co to w ogóle oznacza? W Piśmie Świętym nie ma słowa o Bozi.

Kiedyś, gdy byłem znacznie młodszy, odwiedziłem mojego brata i bratową. Wieczorem modliliśmy się z dziećmi. Nagle wyjechałem ze słowem Bozia. Brat zapytał: Powiedz mi, gdzie jest w Ewangelii napisane „Bozia”, to ja tak będę uczył dzieci. – Nie ma Bozi. Tak się mówi i stwarza zły obraz Boga. Jest Bóg, nie ma Bozi. Więc albo traktujemy Boga demonicznie, jako tyrana, który się znęca i odgrywa, czyli wyobrażamy Boga dokładnie tak, jak nie przedstawia Go Ewangelia, albo znowu traktujemy Go tak leciutko i infantylnie: Do kościółeczka przyjdę. Różańczyk sobie wezmę. Bóg się przedstawia, jako Ktoś bardzo realny i konkretny, a grzech zniekształca ten obraz.

Grzech zniekształca też obraz ludzi. Zaczynamy sobie wmawiać, że inni myślą o nas coś złego i źle traktujemy siebie. Nie chcemy traktować się realnie: albo górujemy, zaczynamy opowiadać o sobie niestworzone rzeczy, albo się tak dołujemy, że mamy doła jak stodoła. Dopiero Ewangelia pokazuje właściwe proporcje człowieka – każdy z nas grzeszy i każdy z nas ma mieć tego świadomość. O to nas prosi dziś słowo Boże.

Czy mam świadomość tego, że jestem grzesznikiem? Grzesznikiem, aż cuchnie, po każdym grzechu? I że to nie jest tak, że wystarczy jedna, druga spowiedź, że nie ma limitu spowiedzi – każdy dostaje 600 spowiedzi na całe życie i ma się poprawić. Nie. Do końca życia będę grzeszył i upadał, i do końca życia mam się nawracać – do tego nas wzywa Boże słowo. To nie jest tak, że po 300 spowiedziach już nie będę grzeszył. Oczywiście, że będę, bo jestem słabym człowiekiem, który ma wracać. To nie jest zachęta do tego, żeby sobie grzeszyć, bo Pan Bóg i tak nam wybaczy. Choćbym nawet nie chciał, to upadnę, a nieraz – jak ktoś zauważył – chcę zgrzeszyć i nie mogę, nie daję rady. To jest właśnie tajemnica oszustwa grzechu.

W tę tajemnicę wchodzi Bóg ze swoim miłosierdziem i chce objąć każdego z nas – tak jak objął powracającego marnotrawnego syna – w tym stanie, w jakim dzisiaj jest. Na zewnątrz może być pięknie, ale co mam w sercu, jeden Bóg wie. Może w sercu mam piekło? Może mnie, księdzu, ciężko jest głosić słowo Boże, tylko na zewnątrz wygląda to pięknie? Groby pobielane też na zewnątrz są piękne, wyczyszczone, wychuchane, ale co jest wewnątrz? Wewnątrz może być piekło: myśli, pożądań, różnych uprzedzeń, osądów, zamknięcia, cwaniactwa. Bóg pragnie w to piekło, w ten smród wejść, siąść przy mnie. Faryzeusze nie chcieli na to pozwolić i szemrali, gdy Jezus mówił o takim Bogu. Kiedy Jezus głosił, że: W niebie większa będzie radość z jednego grzesznika, który się nawraca, niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, to faryzeusze mówili: Większa radość jest w niebie, jak zgładzi się grzesznika, jak się go potępi, niż kiedy się nawróci.

Jestem więc grzesznikiem do końca życia. Pytanie: Czy mam tego świadomość? Nie ma małych grzechów, wielkich grzechów – grzeszę i mam wracać. I to jest przesłanie i zaproszenie Bożego słowa.

W tych trzech przypowieściach zostało podkreślone, że grzechy – w trzech wydaniach – mogą stać się naszym udziałem w różnych okolicznościach.

Owca zginęła przez własną głupotę. Można zgrzeszyć przez własną głupotę. Bóg o tym wie, wychodzi jej szukać. Jest Pasterzem, który szuka. Nieraz było tak, że dwóch pasterzy prowadziło trzodę całej wioski i gdy zginęła owca jakiemuś biedakowi, to po prostu tracił majątek. Wszyscy czekali więc ze zniecierpliwieniem, czy ją znajdzie, a gdy wracali z owcą, była wielka radość.

Druga przypowieść opowiada o kobiecie, która zgubiła drachmę, czyli dniówkę wynagrodzenia robotnika, pensję za jeden dzień. Drachmy używano też do ozdoby – coś jakby ulubiona bransoletka, kolczyk. Nieświadomie, w roztrzepaniu, kobieta zgubiła drachmę i jej szuka. Można zgrzeszyć przez swoje roztrzepanie, pogubić się nie do końca z własnej winy.

Trzecia postawa, z przypowieści o synu marnotrawnym, pokazuje, że można zgrzeszyć w sposób świadomy: Odchodzę. Mnie to po prostu nie interesuje, co ksiądz teraz mówi. Jakiekolwiek byłyby okoliczności grzechu, Bóg jest zawsze gotowy nas przyjąć. Jedyna kwestia – wrócić. Dlatego śpiewamy dziś w psalmie: Wstanę i wrócę. Mogą być różne motywacje powrotów. Przyzwyczailiśmy się mówić, że syn marnotrawny wrócił, bo zaczął żałować, a on nie miał co jeść. I to wystarczyło, żeby wrócić. Chciał być najemnikiem, nawet nie niewolnikiem, którego traktowano jak członka rodziny – miał dobrze, bo się zadomowił u gospodarza. Natomiast z najemnikiem można było w każdej chwili zerwać umowę, więc miał niepewny los. Syn nie skończył spowiedzi, kiedy ojciec mu przerwał i przyjął go.

Pierwsze pytanie: Jak siebie traktuję? Czy traktuję siebie jako grzesznika, który ma ciągle wracać? To jest pytanie słowa Bożego. Drugie pytanie: Ile jest we mnie gotowości do tego, żeby na innych patrzeć też jak na grzeszników, którzy potrzebują nawrócenia, a nie jak na grzeszników, którzy absolutnie nie mają prawa odzywać się do mnie?

Dziękujemy Ci, Boże Ojcze, za to, że Twoje miłosierdzie ogarnia nas wszystkich i że w swoim wielkim, nieskończonym miłosierdziu zapraszasz nas dzisiaj do refleksji nad naszą kondycją i otwartością na przebaczenie, które dajesz.

Ksiądz Leszek Starczewski