Zadomowić się w Jezusie (4 I 2010)

Zadomowić się w Jezusie

Cały sens naszego życia streszcza się właściwie w jednym – rozpoznać Jezusa, przyjąć Jezusa i na Niego wskazywać. Jeżeli w życiu czegoś nie akceptujemy, nie potrafimy przyjąć, czy też brakuje nam sił, żeby temu stawić czoło, to znaczy, że nie przyjęliśmy tam Jezusa.

Niezwykłą lekcję o tej prawdzie daje nam dzisiaj kolejne, poadwentowe spotkanie z Janem Chrzcicielem – prorokiem, który nie tylko słowem, ale i konkretnym, bardzo wyraźnym czynem, wskazuje na Jezusa. To jest sens jego życia. Tu spełnia się wszystko. Każde inne wydarzenie, sytuacja – nawet po ludzku przykra, a przecież dziś Jan traci dwóch uczniów, później straci życie – jest do przyjęcia. Bóg daje siłę, żeby przyjąć wszystkie wydarzenia, jeżeli przyjęło się Boga objawionego w Chrystusie.

Jan Chrzciciel stał wraz z dwoma swoimi uczniami i gdy zobaczył przechodzącego Jezusa, rzekł: "Oto Baranek Boży".

To drugie ze wskazań, jakie Jan Chrzciciel podejmuje względem Jezusa: "Oto Baranek Boży". Niedawno mówił: Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata – który ma moc, aby pokonać opór, jaki budzi się w człowieku, kiedy odkrywa swoją słabość, odrzuca Boga i Jego miłość. Dziś mówi: "Oto Baranek Boży". Zobaczcie, to On. Właściwie cała moja misja spełnia się w tym, żeby wam o tym powiedzieć.

W jeszcze innym miejscu Ewangelii, kiedy uczniowie, troszkę może i z zazdrością, mówią: Nauczycielu, oto Ten, który był z tobą po drugiej stronie Jordanu, o którym ty dałaś świadectwo, teraz udziela chrztu i wszyscy idą do Niego, Jan daje niebywałą odpowiedź: Ten, który ma Oblubienicę, jest Oblubieńcem. A przyjaciel Oblubieńca, który stoi i słucha, doznaje największej radości na głos Oblubieńca. Oblubienicą jest Naród Wybrany. Oblubieńcem – Jezus, który przychodzi, aby go poślubić, oddać swoje życie, czyli rozkochać, bo ten, kto kocha, oddaje życie. A przyjaciel Oblubieńca to nie kto inny, jak Jan, który miał przygotować oblubienicę.

To niesamowita lekcja życia i pokory, jaką daje nam Jan Chrzciciel – przyjąć Jezusa, wskazać na Niego, podporządkować Mu całe swoje życie. Nawet kiedy wydaje się, że się to życie straciło, to się je zyskuje. Zresztą Jezus to potwierdzi: Kto straci życie z mojego powodu, ten je odzyska.

Wskazanie na Jezusa to proces, który ma się dokonywać w nas nieustannie, we wszystkich wydarzeniach i okolicznościach. To droga, do której jesteśmy zaproszeni. To odpowiedź na pytanie, które nam dziś Jezus stawia, tak jak dwóm uczniom idącym za Nim: "Czego szukacie?"

Czego szukam, kiedy załamuję się pod jakimś doświadczeniem? Czego szukam, kiedy nie potrafię sprostać problemom, z którymi ktoś się do mnie zwraca? Czego szukam, kiedy upadam w kolejnym grzechu, czy nałogu odkrytym w sobie samym? Czego ja szukam? Czy dostrzegam, że kiedy przyjmuję Jezusa, to On daje siłę do tego, żeby przez wszystko przechodzić? Czy dostrzegam, że tam, gdzie brak mi sił, to po prostu nie przyjąłem Jezusa?

Uczniowie na pytanie: Czego szukacie? odpowiadają: Rabbi, gdzie mieszkasz? Pokaż nam, gdzie żyjesz. Jak Ty przechodzisz przez to, co dzieje się w życiu. Pokaż mi, Jezu, jak mam to znieś. Daj mi zamieszkać razem z Tobą w tym doświadczeniu.

Bardzo ważna jest, choć wydaje się prozaiczna, odpowiedź tych, którzy idą za Jezusem. Praktycznie rzecz biorąc, jak zanotuje ewangelista, było to około godziny dziesiątej, czyli o szesnastej naszego czasu. Pora dość późna, żeby wracać do domu. Chodziło pewnie o to, żeby jakiś grzeczny gospodarz zaprosił do siebie na nocleg, ale również o prawdę zupełnie inną. Trzeba zamieszkać – zadomawiać się w Jezusie. Nie oznacza to przyzwolenia na stagnację, na jakieś schematy, ale zgodzenie się na bycie zaskakiwanym – bycie ciągle w ruchu. "Chodźcie, a zobaczycie". Pójdź za Mną. To nie jest jednorazówka. W tej chwili też może nie chce ci się rozważać słowa, wchodzić w głębię, a Jezus mówi: Chodź, zobacz coś więcej w tym, co już tysiąc razy słyszałeś. Chodź.

Jednym z dwóch, którzy to usłyszeli od Jana i poszli za nim, był Andrzej, brat Szymona Piotra. Ten spotkał najpierw swego brata i rzekł do niego: "Znaleźliśmy Mesjasza" (to znaczy: Chrystusa). I przyprowadził go do Jezusa. Wskazał na Jezusa – przyprowadził swego brata do Jezusa. To jest głównym celem dzisiejszych rozważań i zachętą, abyśmy właśnie na tym się skupili.

Na ile przyprowadziłem siebie samego do Jezusa? Na ile pozwalam tym rozważaniom wejść w osobisty dialog z Jezusem? Na ile swoim życiem wskazuję na Jezusa? Ile mam jeszcze braków świadczących o tym, że gdzieś nie przyjąłem Jezusa, a przez to zapraszających mnie – bo moje słabości też mają taką wymowę – żebym wołał: Panie, przyjdź tu, bo upadłem. Przyjdź, bo znowu gdzieś ległem w złudzeniach, w błędnych wyobrażeniach o sobie.

Mam przyprowadzić do Jezusa siebie samego. Przyprowadzić kogoś. Kiedy ostatni raz przyprowadziłeś się do Jezusa w miejscach, w których jeszcze Go nie przyjąłeś? Kiedy ostatni raz wskazałeś na Jezusa komuś drugiemu? Komuś, kto zauważył może, że coś dużo sił, wiary i ufności jest w tobie, mimo twoich upadków. Kiedy odniosłeś to do Jezusa?

Kiedy przyprowadzamy siebie lub innych do Jezusa, On wie, co ma zrobić. Jezus wie, jak działać, jak spojrzeć na sprawę. Wie, jak z tej sprawy, która często przybiera rozmiary niepokonalnej, jakiegoś trudu i zmagania, nas wyprowadzić.

A Jezus wejrzawszy na niego rzekł: "Ty jesteś Szymon, syn Jana, ty będziesz nazywał się Kefas" (to znaczy: Piotr).

Temu, co przynosimy, Jezus nadaje ciągle nowe imię. Ciągle stawia nowe wyzwania i daje siły do pójścia za Nim. Nie zapomnijmy, że Szymon Piotr, Kefas, wchodzi na drogę, na której będzie kształtowany. Poprosi, żeby Jezus od niego odszedł, bo jest człowiekiem grzesznym, będzie chciał oddać za Niego życie i wyprze się Go. Będzie upadał i zostanie pierwszym papieżem. Droga przyjęcia Jezusa, to proces, który się dokonuje także i przez to rozważanie.

Panie, dziękujemy Ci za to, że zapraszasz nas dzisiaj do przyjmowania Ciebie, wskazywania na Ciebie i odnajdywania w tym sensu naszego życia. Bo to jest sens naszego życia. Nawet gdy nasze uczucia i czyny mówią coś zupełnie innego, Ty patrzysz dalej. Spoglądasz na stan, który obecnie przeżywamy, z zupełnie innej perspektywy niż my i nadajesz nam ciągle nowe znaczenie i nową wartość. Potwierdzasz miłość, jaką masz do nas.

Pozwól nam, Panie, aby Twoje słowo czytało to, co dzieje się w naszym życiu. Abyśmy nie mierzyli Twojego słowa miarą naszych czynów, ale czyny mierzyli miarą Twego słowa. Żeby to Twoje słowo nas oceniało, a nie my oceniali słowo, bo ono jest pełne miłości, nawet gdy tnie, jak miecz obosieczny. Żebyśmy nie mówili, że jest za wielkie, tylko kiedy odkryjemy, że wymaga od nas czegoś więcej, tym bardziej zapraszali Cię: Panie, daj siłę i obdarz łaską.

Dziękujemy Ci, Jezu za to, że jesteś z nami, że zamieszkałeś między nami i zapraszasz nas do wędrówki za Tobą.

Ksiądz Leszek Starczewski