Reakcje chemiczne w Ewangelii (20 I 2010 r.)

 

Dobre Słowo, 20.01.2010 r.

Reakcje chemiczne w Ewangelii

Niezwykle ujmujące są chwile, kiedy nasze serca, nasze wątpliwości, znajdują się w objęciach przyjaciela, kogoś mądrego. To rzeczywiście wielki dar i ogromna łaska. Przypominam sobie dwie takie chwile. Kiedy byłem już księdzem – nauczycielem i katechetą – spotkałem dwóch przyjaźnie do mnie nastawionych, mądrych, otwartych księży.

Pierwsza taka okoliczność miała miejsce wtedy, kiedy toczyłem ze sobą walkę wewnętrzną o to, czy stawać w obliczu młodzieży na katechezie, podczas której czułem się miażdżony i całkowicie odrzucany. Po powrocie do domu padałem jak długi przed moim Ukrzyżowanym i błagałem z całej siły: „Jezu, zlituj się nade mną!” Oblewałem krzyż łzami, a jednocześnie odkrywałem w sobie takie pragnienie: „Panie, przecież Ty musisz ich kochać!” Wypowiadałem słowo „musisz” w znaczeniu: „jesteś bardzo zdecydowany”, a nie „przymuszony”, bo u Boga nie da się wymusić miłości. Miłość wypływa z Niego. Dlatego mówiłem dalej do Boga: „Ty musisz ich kochać, musisz znajdować na nich sposób i dlatego uczyń ze mnie narzędzie, które będzie mogło tę miłość objawiać!”

Doznawałem niesamowitych wstrząsów, strasznego zmiażdżenia. Wtedy Pan Bóg podesłał mi mądrego, starszego kolegę, który powiedział proste słowa: „Leszku, ty ich kochasz! A jeśli tak, to Pan Bóg znajdzie jakiś sposób na dotarcie do nich.” Trwała ogromna walka, wielkie wewnętrzne zmagania, które może już nie z taką siłą jak na początku, ale jednak były. Owocowały one tym, że ktoś tam z uczniów znalazł w sobie chwilę skupienia, odwagi i reagował w bardzo otwarty sposób na treści głoszone w katechezie.

Taka wewnętrzna mieszanka różnych stanów, postaw, wręcz chemicznych reakcji zachodzących w naszej duszy, jest potrzebna. Ta walka jest potrzebna. Oczywiście, może powstać z tej reakcji jakiś niebezpieczny wybuch, ale to też jest potrzebne J.

Dzisiaj przyglądamy się Jezusowi, w którego dobrym Sercu zachodzą niejako takie ewangeliczne reakcje – chemiczne reakcje. Mamy do czynienia z kolejnym atakiem, z kolejną intrygą nieodnalezienia człowieka w przepisach przez tych, którzy śledzili Jezusa w synagodze. W dzień szabatu Jezus wchodzi do synagogi i widzi człowieka, który ma uschłą rękę. Faryzeusze śledzą Go, czy uzdrowi w szabat, żeby Go oskarżyć. Jezus uzdrawia człowieka i każe mu stanąć na środku, co jest niezwykle istotne – trzeba wyjść, ruszyć się ze swoją słabością, choć wydaje się to kompromitacją. Po prostu wyjść.

Siostro, bracie, możesz się czuć jak ten człowiek z uschłą rękę. Całkowicie skrępowany. Może nawet przychodzą ci myśli, że Bóg chce się tobą pobawić. Szczególnie w momentach naszego uzdrowienia przychodzą elementy wybuchowe: Po co? Dlaczego? Przecież to jest bez sensu. Boże, zlituj się nade mną. Nie dość cierpię? Czego Ty jeszcze ode mnie chcesz? Stań na środku? Po co to wszystko? – Jezus wydaje się tak czynić, bo stawia człowieka na środku, jak jakiś egzemplarz na wystawie, i pyta: „Co wolno w szabat? Uczynić coś dobrego, czy coś złego: życie ocalić, czy zabić?” Przeciwnicy milczą.

Co przeżywał ów człowiek, który miał uschniętą rękę? Jego przeżycia naprawdę są realne, autentyczne, możemy sobie je tylko wyobrazić albo odwołać się do swoich doświadczeń życiowych, kiedy Pan Bóg wyciąga nas z tłumu, stawia na środku. Po co? Nasze myśli są jednoznaczne: żeby z nas zakpić, żeby nie uszanować naszej wrażliwości, żeby nie liczyć się z tym, co przeżywamy. A tu jest zupełnie inaczej. Jezus mówi: „Wyciągnij rękę!” Człowiek wyciąga rękę, która znów staje się zdrowa.

Jaka reakcja chemiczna występuje w dzisiejszej Ewangelii? – Jezus spogląda po wszystkich z gniewem. Jest także zasmucony z powodu zatwardziałości serc. Gniew i smutek. Tak reagujemy na tych, którzy podejrzewają nas o coś złego, ranią nas, krzywdzą. Gniewamy się i smucimy. Mieszanka wybuchowa. Walka. Jeżeli te dwa składniki są rzeczywiście stosowane i tylko one wchodzą w grę, i jeszcze na dodatek wypływają z miłości – to, co z tego wybuchnie, będzie zdrowie. Tak z ran Jezusa, który też jest zraniony, wypływa zdrowie. Jego to musi boleć.

Siostro i bracie, popatrz na twoje podejście do siebie samego. Ilekroć odkrywasz w sobie jakiś opór, posyłane w stronę Pana Boga oskarżenia, wypowiedz je do końca. Przyjmij także to słowo. Pogniewaj się na siebie i zasmuć się z powodu zatwardziałości serca. Uczyń to na środku, wyciągając swoje ręce, swoje przeżycia, przed Boga, aby mógł dotykać cię łaską, oczyszczać i uzdrawiać. Takie jest Jego działanie, taka jest Jego bardzo delikatna, niezwykle wrażliwa natura. Mądra miłość działa w ten sposób. Po ludzku wydaje się absolutnie niedopuszczalna, bo sprawia wrażenie, że jesteśmy jakąś zabawką w rękach Pana. On sobie objawi swoje prawo moim kosztem, kosztem mojej uschniętej wiary, uschniętego w swoich korzeniach domu, relacji między bliskimi, przyjaciółmi, w pracy, na uczelni, gdziekolwiek.

Tymczasem Bóg tak tego nie widzi. Tak tego nie traktuje. Duch Święty, który przychodzi do nas w tym słowie, aż „piszczy”, żeby Go wołać, by rozmodlić się tym słowem, by poodkrywał w spotkaniu z Panem to, co w nas jest wyschnięte, zatwardziałe, żebyśmy się po prostu pogniewali na siebie i zasmucili w Jego obecności, w Jego działaniu, żeby On mógł nas potem uzdrawiać. Bóg potrafi pokonywać największe przeszkody. Przychodzi z najmniej oczekiwanych miejsc. Rozwiązuje sprawy w najbardziej zaskakujący sposób.

Potrzebna jest mieszanka gniewu i smutku. Potrzebna jest mieszanka naiwności, ryzyka i ufności. Tak, jak w przypadku Dawida, który zwycięża Goliata, chociaż jest wyśmiewany, bo jedyne, co ma, to kij, pięć gładkich kamieni oraz proca. Tak niewiele. Jego postawa – wydawałoby się naiwna – jest postawą pełną ufności. Dawid mówi do wielkiego Filistyna Goliata: Ty idziesz na mnie z mieczem, dzidą i oszczepem. – Jesteś przygotowany. – Ja zaś idę na ciebie w imię Pana Zastępów, Boga wojsk izraelskich, którym urągałeś. Ufność, naiwność, jakaś proca i kamienie. Tak niewiele.

Taka chemiczna reakcja w Bożym słowie jest dla nas propozycją i zachętą, abyśmy i my podejmowali walkę, abyśmy i my nie zajeździli się samym gniewem na siebie ani też samym smutkiem, ale złączyli je jako składniki potrzebne do wybuchowej reakcji, żeby nam przed Panem pękło serce, żeby On mógł je swoim działaniem, swoją miłością, leczyć i uzdrawiać.

Ksiądz Leszek Starczewski