Homilia na XXXII Niedzielę Zwykłą „C” (07.11.2010)

ks. Mariusz Szmajdziński

Wszystko można ośmieszyć?

Rozdział dwudziesty Ewangelii Łukaszowej ukazuje szereg polemik Pana Jezusa ze swymi religijnymi przeciwnikami. Dziś słyszeliśmy o spotkaniu z saduceuszami. Była to grupa jedyna w swoimi rodzaju – arystokracja religijna gotowa zawsze iść na układy z politycznym przeciwnikiem. Ich życie skupiało się wyłącznie na przestrzeganiu Tory – Prawa Mojżeszowego, które wskazywało jak mają żyć. Nie dawało im jednak ono nadziei na życie wieczne i dlatego – jak słyszeliśmy w Ewangelii – nie wierzyli w zmartwychwstanie.

Uważali także, że jedynie Prawo, czyli to, co nazywamy Pięcioksięgiem, pochodzi od Boga i tylko ono jest księgą świętą. Całość swoich poglądów przedstawiają w dzisiejszej Ewangelii, opowiadając Jezusowi historię o bezdzietnej wdowie i jej siedmiu mężach: z jednej strony wyrażają wątpliwość w zmartwychwstanie, a z drugiej, cytując Księgę Powtórzonego Prawa, podkreślają swoje stanowisko, co do mocy wyznaczonej tylko przez Pięcioksiąg. Ton z kolei, jakim zadają pytanie Jezusowi wyraźnie wskazuje, że są pewni wygranej – ośmieszają bowiem zmartwychwstanie, dające szczęście wieczne, sprowadzając je do absurdu: Przy zmartwychwstaniu więc, którego z nich będzie żoną? (Łk 20,33). Wszystko więc można ośmieszyć, o wszystkim wypowiadać się ironicznie. Nawet o sprawach religii i wiary ukierunkowanej na życie wieczne, a także o osobie – w tym przypadku o Chrystusie, do którego saduceusze zwracają się z takim pytaniem. Niewykluczone, że w przywołanej historii kryje się również jeszcze jedna ironia. Przywołane opowiadanie o kobiecie, która była bezdzietną wdową po siedmiu mężach, może być oparte na historii bohaterki z Księgi Tobiasza – młodej Sarze, która znalazła się właśnie w takiej sytuacji (por. Tb 3,7-8). Saduceusze, którzy mądrościowej literatury tego typu nie akceptowali, mogli w ten sposób wyśmiewać wymyślone „historyjki” z życia przodków Ludu Wybranego.

W naszych czasach saducejska ironia i kpina ze spraw religijnych pojawia się ze szczególną mocą, także niewiara w zmartwychwstanie i życie wieczne. Szerzona jest ona zwłaszcza wśród młodych ludzi, których próbuje przekonać się, że nie ma zupełnie nic po śmierci; że śmierć właśnie jest całkowitym kresem ludzkiego życia. Nie pozostaje więc nic innego jak to życie brać przysłowiowymi garściami, zaczerpnąć jak najwięcej, aby niczego nie przepuścić. Iść przez to życie przebojem, bo to, co się zdobędzie jest jedyną nagrodą, jaką można sobie zdobyć.

Taka postawa – oprócz wielu innych oczywistych niebezpieczeństw – wbija człowieka w pychę i skrajny egoizm. Skoro bowiem „po drugiej stronie” śmierci nie ma nic, to tak naprawdę liczę się tylko ja – ode mnie zależy całkowicie moje życie i to, jak sobie je urządzę. Sam zadecyduję, co jest dla mnie dobre. Staję się wówczas całkowicie panem swojego życia, a także innych, bo przecież inni zaczynają służyć mi jako środek do zapewnienia wrażeń, rozrywki, przyjemności czy kariery. Zajmuję więc miejsce tylko Bogu należne w moim życiu, a nawet więcej – stać mnie przecież, aby decydować o ludzkim życiu: gdy przykładowo przeszkadzają mi starzy i schorowani rodzice, to przecież znajdę dziesiątki racji, aby przekonać ich do zadania sobie przedwczesnej śmierci przez zastrzyk; albo gdy w swym nieodpowiedzialnym przeżywaniu seksualności dam życie nowemu człowiekowi, to nie muszę się nikogo pytać o zdanie i sam podejmuję decyzję o jego zabiciu; albo w opowiedzeniu się za metodą in vitro przyzwalam na selektywny wybór, które życie będzie się rozwijać, a które ma być uśmiercone. W przypadku natomiast własnych przegranych, dramatów czy nawet tylko niepowodzeń, nie pozostaje mi nic innego jak uznanie własnej słabości, całkowite zwątpienie i rezygnacja z życia. Bo po cóż mam dalej żyć?

Taką dokładnie postawą wykazał się w dzisiejszym pierwszym czytaniu król Antioch. Chciał widzieć jak wzrasta jego państwo i rozwija się kult, który on siłą narzucał. Wśród prześladowanych znalazła się bohaterska matka ze swoimi siedmioma synami. Mieli oni za nic nie tylko rozkazy i groźby królewskie, ale także i same prześladowania, gdyż wiedzieli, że ci, którzy w Bogu pokładają nadzieję znów przez Niego będą wskrzeszeni i że Król świata ożywi ich do życia wiecznego (2 Mch 7,8-9). Dlatego okrutne męczarnie, uśmiercanie dzieci, obcinanie części ciała, zdzieranie skóry, palenie żywcem znosili bardzo mężnie, wierząc w zmartwychwstanie. Swoją męczeńską śmierć przeżywali w tej nadziei, o której Paweł Apostoł powiem: nasze utrapienia obecnego czasu gotują bezmiar chwały przyszłego wieku (2Kor 4,17). Ta nadzieja pokładana w Bogu pozwoliła nie tylko przetrwać cierpienie, ale także odnieść zwycięstwo nad Antiochem – prześladowcą i prześmiewcą. Z dalszej zaś lektury Drugiej Księgi Machabejskiej dowiadujemy się, że ten władca kierowany pychą i nienawiścią uległ wypadkowi, wskutek którego za życia był już jak umarły (por. 2 Mch 9,7-10).

Prawda o zmartwychwstaniu powoli pojawia się więc już w Starym Testamencie, gdzie Bóg objawia się jako Bóg żyjących. O wiele bardziej jest jednak ona ukazana w Nowym Testamencie, gdzie o istnieniu życia wiecznego zapewnia nas sam Jezus Chrystus. Jego słowa, a przede wszystkim Jego zmartwychwstanie są gwarancją zmartwychwstania i życia wiecznego dla każdego z nas. Bóg jako Ojciec jest Dawcą życia i ożywia wszystko, a zwłaszcza tych, którzy zostali stworzeni na Jego obraz i podobieństwo oraz żyją z Nim w nieustannej łączności. Jesteśmy więc – jak mówi Apostoł Paweł w dzisiejszym drugim czytaniu – uczestnikami niekończącego się pocieszenia i dobrej nadziei (2 Tes 2,16). Apostoł jednak daje nam obietnicę duchowego bogactwa osiągniętego już tutaj na ziemi. Ma ona swoje źródło w Chrystusie. Paweł poprzez swoją apostolską posługę dokłada wszelkich starań i trudów, aby chrześcijańska wiara i nadzieja na życie wieczne rozwijała się, aby słowo Pańskie rozszerzało się i rozsławiało i dlatego prosi o modlitwę w tej intencji, a także o to, abyśmy byli wybawieni od ludzi przewrotnych i złych (2Tes 3,1-2), czyli od prześladowców i prześmiewców religijnych każdego czasu, także tego, w którym żyjemy.

Dzisiejsze słowo Boże ze szczególną mocą pod koniec roku liturgicznego i kalendarzowego zarazem – a zatem czasu, który każdemu z nas bez względu na wiek, przypomina o przemijalności ludzkiego życia – ukazuje nam prawdę, że uczeń Chrystusa żyje dla życia po tym życiu, a nie tylko dla tych krótkich dni w doczesności, przelotnych i rzekomych przyjemności oraz zaszczytów, które w każdej chwili mogą być odebrane. Bez tej wiary i nadziei życie chrześcijanina byłoby wielkim nonsensem i przegraną. Przyznanie się i pójście za Jezusem wymaga bowiem często w naszym życiu radykalnej postawy wobec tego świata i sami dobrze czujemy, że nie zawsze jest łatwo postawić Chrystusa na pierwszym miejscu w swoim życiu. Dla wielu pozostaje to do dziś powodem do ośmieszania i ironii. Jeśli jednak, w przeciwieństwie do króla Antiocha, dawnych i współczesnych saduceuszów i tych wszystkich, którzy nie mają wiary, będziemy tak postępować, to – jak zapewnia nas w dzisiejszej Ewangelii Pan Jezus – uznani będziemy za godnych udziału w świecie przyszłym i w powstaniu z martwych (Łk 20,35), a prawda wyrażona słowami dzisiejszego Psalmu, który wspólnie wyśpiewaliśmy: Gdy zmartwychwstanę, będę widział Boga, stanie się naszym udziałem.