Homilia na X Niedzielę Zwykłą "C" (05.06.2016)

ks. Mariusz Szmajdziński

Śmierć zadana śmierci

Czy jest większa boleść od tej, kiedy mama patrzy na swoje zmarłe dziecko? Choć nie ma sposobu obliczania stopni bólu, to można z całą pewnością powiedzieć, że nie ma. Dzisiejsza liturgia Słowa pozwala nam zadać jeszcze inne pytanie – czy może być większa radość od tej, kiedy mama patrzy na swoje dziecko, które w cudowny sposób wróciło do życia? Znów należy odpowiedzieć, że nie. Kobiety z dzisiejszych czytań – obie wdowy i matki jedynaków – przeszły przez oba stany: od największego bólu do największej radości.

1. ŚMIERĆ JAKO TRAGEDIA

Śmierć przychodzi zawsze za wcześnie. Bez względu czy umiera niemowlę, dwudziestoletnia dziewczyna czy dziewięćdziesięcioletni mężczyzna pojawia się myśl, że mogło to nastąpić później. Za rok, dwa, lecz na pewno jeszcze nie teraz. Śmierć pozostanie zawsze czymś tragicznym. Jednak w przypadku śmierci dziecka bardzo często następuje dramatyczne przejście z tragedii do buntu przeciwko Bogu. Znamienne jest to, że wówczas patrzy się na Niego w sposób niezwykle karykaturalny. Bóg nie jest postrzegany jako ten, kim On naprawdę jest, czyli jako Dawca życia, ale jedynie jako ten, który to życie odbiera, przynosząc rozpacz. Właśnie taki dramatyczny głos słyszymy w dzisiejszym pierwszym czytaniu ze strony matki zmarłego dziecka: „Czego ty, mężu Boży, chcesz ode mnie?”. Często właśnie pojawia się bunt z pytaniami-pretensjami: czego chce od nas Bóg, gdy odchodzi od nas najbliższa osoba. Jeżeli nawet nie pojawia się ten bunt, to zapewne ogarnia całego człowieka totalna niemoc wobec potęgi śmierci. Wiemy dobrze, że ksiądz nie jest w stanie wymodlić, aby ona ominęła człowieka; lekarz nie sprawi, żeby życie wciąż trwało; milioner nie kupi go za żadne pieniądze. W obliczu śmierci człowiek uważa, że nie ma nikogo w kim mógłbym złożyć swoją nadzieję.

2. BÓG POKONUJE ŚMIERĆ

Wobec tego bólu, ale zarazem rozpaczy i buntu, przychodzi z odpowiedzią Bóg. Eliasz zostaje wysłuchany przez Niego i dziecko jest przywrócone do życia. W dzisiejszym pierwszym czytaniu słyszmy żarliwą modlitwę proroka: „O, Panie, Boże mój! O, Panie, Boże mój! Błagam Cię…”. Wyprosiła ona nie tylko łaskę cudownego powrotu do życia dla zmarłego dziecka, ale również łaskę wiary dla jego matki: „Teraz już wiem, że naprawdę jesteś mężem Bożym i słowo Pana w twoich ustach jest prawdą”. Owo pierwsze zawołanie „mężu Boży”, wypowiedziane w obliczu śmierci jej syna, kryło w sobie bunt, żal, a może nawet i pretensje, że nic on nie może poradzić. Więcej, staje się wyrzutem sumienia wobec tego, ci było wcześniej. Drugie zawołanie jest już wyrazem dziękczynienia i radości. Nie tylko z tego faktu, że owa kobieta widzi znów żywego syna, ale również dlatego, że Bóg jest pośród swojego ludu i działa pośród niego. Moc słowa objawiła zatem Bożą potęgę, która wyrywa człowieka ze śmierci fizycznej (syn) i duchowej (matka).
Podobna sytuacja zachodzi w dzisiejszej Ewangelii. Jezus, poruszony zarówno matczynym bólem, jak i jej trudną sytuacją, wskrzesza młodzieńca i oddaje go żywego matce. W ten sposób objawia wielką prawdę o sobie. Jest On Panem życia, prawdziwym Bogiem, który może wyprowadzić, jak słyszeliśmy w dzisiejszym psalmie, umarłego człowieka z krainy śmierci. Jest On także prawdziwym człowiekiem, którego skłania do cudu szczere i serdeczne współczucie: „użalił się nad nią”. Ewangelista Łukasz używa tu bardzo znamiennego słowa: splagchnidzomai (czyt. splanchnidzomai). Ten czasownik istotnie oznacza „litować się”, „współczuć”. Należy jednak zaznaczyć, że splagchnon (czyt. splanchnon) to wnętrzności, miłościwe serce. W tej Ewangelii czasownik splagchnidzomai występuje jeszcze dwukrotnie: w przypowieści o miłosiernym Samarytaninie (por. Łk 10,33) i synu marnotrawnym (por. Łk 15,20). W tych dwu miejscach jest on przetłumaczony jako „wzruszył się głęboko”. Także w dzisiejszej Ewangelii Jezus wzrusza się głęboko. Matczyne łzy poruszyły zatem do głębi Jezusa. Ciekawe, że nie oczekuje On od owej kobiety ani prośby o cud ani wyznania wiary. Wystarczyły jej łzy i ból, aby okazać swoje współczucie i miłosierdzie. Być może widział w niej zapowiedź swojej Matki bolejącą pod Jego krzyżem. W obliczu tego dramatu On, Odwieczne Słowo Ojca, nie zanosi modlitwy (jak niegdyś prorok), ale wypowiada słowo, które ma pełną moc – słowo, które jest duchem ożywiającym. Dzięki niemu młodzieniec został wyprowadzony z krainy śmierci i oddany na powrót swojej matce. Ten cud ponownie doprowadza do wiary. Świadkowie tego wydarzenia, a bez wątpienia w pierwszym rzędzie owa matka, zgodnie wyznają: „Bóg łaskawie nawiedził swój lud”. W Jezusie rozpoznają oni zbawczą obecność Boga pośród siebie.

3. TOBIE MÓWIĘ WSTAŃ - AKTUALIZACJA

Spotykamy dziś się na Eucharystii w dzień Pański, w niedzielę – święto zwycięstwa Chrystusa nad śmiercią, zwłaszcza tą największą, czyli grzechem. Karmimy się Jego Słowem i Ciałem przy tym ożywczym zdroju łask. Zastanówmy się jednak, czy my nie potrzebujemy wskrzeszenia, podniesienia i wyprowadzenia z krainy grzechu, który wiedzie do śmierci? Chrystus zatrzymuje się także i przy nas i mówi do każdego z nas: „Tobie mówię wstań”. Wstań ze swojej śmierci duchowej, zniechęcenia, zwątpienia, rozpaczy. Bóg jest wciąż pośród swojego ludu, pośród nas, i działa. Musimy więc z posłuszeństwem przyjąć słowo, które On do nas kieruje. Dzisiejsza liturgia, prowadząc nas do wiary, pokazuje nam, że wbrew ludzkim pozorom ostatnie słowo nie należy do śmierci, lecz do Boga. On jest Życiem, a śmiercią śmierci – życie wieczne, które On nam ofiarowuje.

 

Ks. Piotr Kot

Ludzie żyjący w czasach Starego Testamentu wyczekiwali, że Bóg wybawi ich z niewoli śmierci. Po cóż bowiem trudzić się w życiu, skoro śmierć wszystko zabiera, wszystko niweczy? W odpowiedzi na ten ludzki niepokój Pan Bóg zapowiadał objawienie się w świecie Mesjasza, który pokona śmierć i otworzy dostęp do życia wiecznego. Obietnica Boga spełniła się w Jezusie Chrystusie, który umarł i zmartwychwstał. Fakt ten potwierdzają świadectwa Apostołów, a wśród nich słowa św. Pawła.

1. Misja Eliasza: tylko Bóg ma moc dawania życia (1 Krl 17,17-24)

Bardzo istotny jest kontekst opowiadania o wskrzeszeniu syna wdowy z Sarepty Sydońskiej. Jesteśmy w IX wieku przed Chrystusem. Po latach dobrobytu w czasach rządów króla Dawida i Salomona dochodzi do podziału państwa. W życiu społecznym słabnie wiara w Boga, a co za tym idzie coraz częściej dochodzi do łamania przymierza. Brak trwałych fundamentów w życiu społecznym prowadzi do coraz większych patologii, a zwłaszcza wyzysku i korupcji, co bardzo mocno odczuwają zwłaszcza najbiedniejsi.

Związanie się króla Achaba z Fenicją w celach obronnych i gospodarczych utorowało drogę wpływom religii fenickiej. Król państwa północnego, tj. Izraela, poślubia fenicką królową o imieniu Jezabel. Ta zaś wykorzystu¬jąc swoją pozycję usiłuje uczynić z religii fenickiej religię państwową. W Izraelu rozpoczyna się budowa świątyń pogańskich, a liczni kapłani zaprowadzają w kraju kult Baala i Asztarty. Kult Boga Jahwe jest prześladowany (1 Krl 17,32n). W takich okolicznościach na scenę wkracza potężny prorok Eliasz z Tiszbe w Gileadzie (Zajordanie). Jego imię w języku hebrajskim oznacza (’elijjah, ’elijjahu) «Jahwe jest moim Bogiem». Ten najwybitniejszy z „Proroków słowa mówionego” szybko odczuwa jak trudno jest bronić wiary w Jedynego Boga. Na jego życie czyha Jezabel. Eliasz musi się ukrywać w miejscach pustynnych. Nie znajduje schronienia nawet w Judzie – państwie południowym, bo z kolei tamtejszy król Joram bierze za żonę córkę Jezabel – Atalię. Przez to wpływy religii fenickiej rozszerzają się do samej Jerozolimy.

Jednak Eliasz nie ugina się i zapowiada Achabowi lata suszy i głodu. Sam posłuszny słowu, które otrzymał od Boga, najpierw chroni się nad potokiem Kerit, gdzie kruki przynoszą mu pożywienie, a następnie u wdowy w Sarepcie Sydońskiej, gdzie rozmnaża oliwę i mąkę. Tam też do¬konuje wspomnianego w dzisiejszym czytaniu wskrzeszenia jej syna.

Po tym wydarzeniu następuje cały ciąg niesamowitych dokonań Eliasza, które rozpoczynają się na szczycie góry Karmel, gdzie prorok odnosi spektakularne zwycięstwo nad kapłanami fenickimi, wykazując w ten sposób jak fałszywy jest kult Baala.

Tak więc to, co dzieje się w domu wdowy w Sarepcie Sydońskiej stanowi jedynie preludium do ważnej proklamacji, którą prorok głosi na Górze Karmel: Bóg Jahwe jest potężniejszy od Baala. Tylko On – Najwyższy – jest Panem życia i śmierci. Ów wielki Pan działa w świecie mocą słowa, w którym kryje się moc i łaska. Słowo to trzeba jednak odpowiednio przyjąć. Gdy rozbrzmiewa w uszach człowieka musi wywołać w nim silny rezonans. Słowo Boga potrzebuje otwarcia się na nie. Tylko wtedy może zbudzić do życia tego, kto je otrzymuje. Tylko wtedy może to życie kształtować.

2. Misja Pawła: świadek Zmartwychwstałego (Ga 1,11-19)

Bohaterem pierwszego czytania był potężny w słowie i czynie prorok Eliasz. Bóg posłużył się nim, by w czasach Starego Testamentu objawić prawdę o tym, że tylko On jest Panem życia i śmierci, i że żadne stworzenie na ziemi nie może równać się z Bogiem Izraela. Zanim jednak Eliasz stał się narzędziem w rękach Boga, najpierw sam musiał posłusznie poddać się prowadzeniu przez słowo Boże. Tylko ten, kto sam mocno zakorzenił się w słowie Bożym, może innych nim zachwycać.

Widać to dobrze w życiu świętego Pawła. Ten gorliwy faryzeusz i prześladowca Kościoła, podróżując w kierunku Damaszku spotkał Jezusa Chrystusa i usłyszał Jego wezwanie. Głos Jezusa był dla Pawła jednocześnie wyrzutem i zaproszeniem. Paweł dał się poprowadzić słowu, które pojawiło się na horyzoncie jego życia, na dobrze znanej mu drodze, po której szedł w kierunku rutynowo spełnianych obowiązków. To słowo, które z taką mocą dotknęło jego najgłębszych pokładów ducha, miało jakąś szczególna moc. Tak, jakby należało do innego porządku, do zupełnie innego świata.

Paweł pozwolił, by to słowo wyznaczyło kierunek jego dalszej podróży. Ten akt odwagi stał się przełomem. Idąc za słowem Paweł dotarł do głębi tajemnicy Chrystusa. Odkrył, że ten ukrzyżowany na Golgocie skazaniec, jest Panem życia i śmierci. W taki paradoksalny sposób faryzeusz Szaweł przemienił się w apostoła Pawła – nieustraszonego głosiciela Ewangelii, którą wcześniej z pogardą wyśmiewał. Jak wiele może dokonać jedno słowo Boga przyjęte przez człowieka.

3. Misja Jezusa Chrystusa: On jest słowem dającym życie (Łk 7,11-17)  

W XIII wieku święty Franciszek z Asyżu śpiewał: «Pochwalony bądź, Panie mój, przez siostrę naszą śmierć cielesną, której żaden człowiek żywy uniknąć nie może». Przed przyjściem na świat Jezusa Chrystusa piewcy wychwalający śmierć mogli ze strony słuchaczy liczyć jedynie na ironiczne uśmiechy. Bowiem pomimo rozpaczliwych prób odnalezienia «eliksiru wieczności» nikomu na ziemi nie udało się na trwałe powrócić do życia. Człowiek bardzo dotkliwie odczuwał dramat śmierci nie wiedząc co go czeka «po drugiej stronie». Śmierć stała się największym wrogiem ludzkości. Artyści przedstawiali ją w najgorszym świetle, rezerwując dla niej ciemne kolory i groźne kształty. W kulturze semickiej dramat śmierci podkreślał orszak płaczek, które towarzyszyły obrzędom pogrzebowym.

Tak było do pamiętnego wieczoru, gdy – pomimo starannie zaryglowanych drzwi – przed apostołami stanął zmartwychwstały Pan. Jego obecność wśród żywych przeczyła logice oraz wszelkim prawom biologii i fizyki: trzy dni wcześniej setki osób widziały jak skonał na krzyżu, a tymczasem – choć nosił na sobie ślady gwoździ – ukazał się pełen życia; wszedł do pomieszczenia pomimo zamkniętych drzwi; razem  z uczniami jadł i pił, a to oznaczało, że nie był zjawą; rozmawiał z nimi. Zapowiedzi Jezusa stały się faktem – On rzeczywiście definitywnie pokonał śmierć. Jej trucizna, tak bardzo znienawidzona przez ludzi, która przerywała oddech, wyciszała bicie serca i odbierała oczom światło, przestała być straszna. Zapowiedzi Jezusa o zwycięstwie życia nad śmiercią, których wcześniej wiele osób nie rozumiało, wypełniły się. Słowa Pana, do których apostołowie zdołali już przywyknąć, i które słuchali bez większych emocji, uwiarygodniły swą moc.

Słowo Pana jest duchem i życiem. Przekonała się o tym wdowa z Nain, bohaterka dzisiejszego fragmentu Ewangelii. Ta uboga kobieta spotyka Jezusa w najbardziej dramatycznym momencie swego życia: wcześniej straciła męża, a teraz zmarł jej jedyny syn. To oznaczało dla niej brak opieki, a może nawet głód. Czego mogła spodziewać się patrząc na Jezusa? Jezus, jako praktykujący Żyd, widząc niesione na marach zwłoki człowieka, powinien czym prędzej usunąć się na bok. Każdy kontakt ze zmarłym, albo kimś, kto go dotykał, czynił go nieczystym w oczach Prawa. Tymczasem dzieje się coś zupełnie zaskakującego. Jezus dotyka mar, na których leży zmarły! Jak bardzo zdumiewający i niezwykły musiał być ten gest Jezusa! Świadczy o tym reakcja ludzi: wszyscy stanęli zadziwieni! Z pewnością myśleli: „Co ten człowiek wyprawia?!”

Tymczasem dotknięcie mar kryje w sobie bardzo głębokie przesłanie. Jezus zapowiada wejście w otchłań śmierci. On nie boi się konfrontacji z tą ciemną rzeczywistością, która odbiera stworzeniu radość istnienia, która prowokuje do wysuwania idei, że Bóg został zwyciężony przez szatana. Na drodze do triumfu zła staje słowo Boże. Jezus mówi: „Młodzieńcze, mówię ci: wstań!” Wobec mocy słowa Bożego nawet śmierć musi ustąpić. Bóg jest bowiem Panem życia i śmierci!

4. Aplikacja

Obietnice Boga wypełniły się w Jezusie Chrystusie, który choć umarł na krzyżu, to jednak pokonał śmierć i żyje zmartwychwstały. Czy ta prawda, ten fakt, mobilizuje mnie do silnego trwania w wierze i życia podporządkowanego Bogu?