Fulton J. Sheen: ścięcie św. Jana Chrzciciela

/Marek 6/ Ewangelia obchodzoną 29 sierpnia.

Onego czasu: Posłał Herod i pojmał Jana i związał w piwnicy dla Herodiady, żony Filipa, brata swego, iż ją był pojął. Bo Jan mówił Herodowi: nie godzi się tobie mieć żony brata twego. A Herodiada czyhała nań i chciała go zabić, a nie mogła. Albowiem Herod bał się Jana, wiedząc, że był mężem sprawiedliwym i świętym: i strzegł go, a, słuchając go - wiele czynił i rad go słuchał.

A gdy był dzień po temu, Herod dnia narodzenia swego sprawił wieczerzę panom i tysiącznikom i przedniejszym Galilei. A gdy weszła córka onej Herodiady i tańcowała i spodobała się Herodowi i społem siedzącym, rzekł król dzieweczce: proś mnie o co chcesz, a dam tobie. I przysiągł jej: iż o cokolwiek prosić będziesz dam ci, by też połowicę królestwa mego. Która wyszedłszy, rzekła matce swojej: czego mam prosić? A ona rzekła: głowy Jana Chrzciciela. I gdy weszła zaraz z skwapliwością do króla, prosiła mówiąc: chcę, abyś mi zaraz dał na misie głowę Jana Chrzciciela. I zasmucił się król: dla przysięgi i dla społem siedzących nie chciał jej zasmucić: ale posławszy kata, rozkazał przynieść głowę jego na misie: i oddał ją dzieweczce, a dzieweczka oddała ją matce swojej. Co usłyszawszy uczniowie jego, przyszli i wzięli ciało jego i złożyli je w grobie.Fulton J. Sheen1

 

Kościół i duch czasu

= + = + = + = + = + = +

Jednym ze sloganów, które odpychają niemyślących ludzi od Drogi Prawdy i Życia jest powiedzenie: "Kościół nie idzie z duchem czasu." Nowoczesność całkowicie podważyła tradycyjną moralności, a Kościół wciąż uparcie trzyma się praktyk i przepisów sprzed wieków. Co więcej. Mówi się, że Kościół nie chce uznać świata, nie chce pójść na najmniejszy nawet kompromis i pogodzić się z żądaniami naszego wieku.



Tysiące ludzi, powiada się, przyszłoby do Kościoła, jeśliby tylko zechciał rozluźnić nieco swą moralną dyscyplinę i dopasować swą ideę Boga do nowej astro-fizyki lub uznać rozwód za przykładem wielu chrześcijańskich sekt. Lecz Kościół nie chce ustąpić, świat chcę czego innego. Spotyka go więc wyrok dzisiejszych proroków - „jeśli się nie zmieni – zginie.”



Nie nowe to oskarżenie. Na tej samej zasadzie skazał Pana Naszego Heroda.



Herod, typ wspaniałego zwierzęcia, był synem Heroda Wielkiego mordercy własnej żony i kata niewiniątek. Herod Młodszy łączył zmysłowość z artystycznym temperamentem, wyrażającym się np. w zamiłowaniu do architektury. Nowe budowle poświęcał Cezarowi. Jako gubernator Galilei, rezydując nad morzem, często nawiedzał Jeruzalem, zwłaszcza przy okazji świąt żydowskich, zatrzymując się, wówczas u swego przyrodniego brata Filipa. Uwiódłszy jego żonę i jej młodszą córkę, Salome, - własną małżonkę, córkę Aretasa, króla Arabii, wygnał z domu.



Gdy mija podniecenie, występek rodzi obrzydzenie i apatię, to też Herod czuł potrzebę nowych podniet. Właśnie doszły go wieści, iż nad Jordanem, wśród nadrzecznych sitowi i zarośli, pojawił się dziwny i wymowny mąż, żyjący szarańczą, odziany w skórę wielbłądzią, imieniem Jan Chrzciciel. Nie z żadnych religijnych pobudek, czy zainteresowania doktryną Jana, lecz jedynie szukając emocjonalnego przeżycia, wezwał Herod świętego do siebie. Jan przybył. Podniecony dwór z ciekawością oczekiwał pierwszego kazania złotoustego męża.



O oznaczonej godzinie ten, którego Pan Nasz nazwał największym człowiekiem pomiędzy narodzonymi z niewiasty, wstąpił na podniesienie na podwórzu pałacu. Ze świeckiego punktu widzenia właściwą rzeczą byłoby w takim momencie przechwalić występkom i nadużyciom króla. Jan, dbając bardziej o sprawę Boga, niż człowieka, wyciągnął rękę w stronę tronu i zagrzmiał:



- Nie wolno ci posiadać żony brata twego.



Nie było to w stylu świata. Nim się spostrzegł, już miał na ręka kajdany, a przed oczyma więzienne kraty. – Jakżeż inaczej postąpiłby jeden nowoczesny kaznodzieja!



Zbliżał się dzień urodzin Herodiady i Herod wystąpił ze wspaniałym bankietem. Wszystko, czym smakosz może się delektować, znalazło się na biesiadnych stołach. Brązowi niewolnicy roznosili wyszukane dania, wino lało się strugami. W pewnym momencie Herod dał znak i oto purpurowa kotana rozsunęła się ukazując oczom biesiadników Salome, córkę Herodiady i Filipa. Herod utopiwszy w niej oczy upajał się winem i tańcem. Dziewczyna tańczyła bachiczny taniec. Pijany rozkoszą tetrarcha, zawołał tancerkę i przyrzekł jej, cokolwiek zażądała, nawet jeśliby to miała być połowa królestwa. Salome, za podszeptem matki, odparła: „Daj mi głowę Jana Chrzciciela.”



Nim ustała muzyka ukazał się strażnik więzienny niosąc na srebrnej misie głowę Jana.



Ta wizja ściętej głowy dręczyła odtąd Heroda. Razu pewnego, usłyszawszy o cudach Pana Naszego, odezwał się do jednego z dworzan: „to Jan Chrzciciel zmartwychwstał.” Od tego czasu pilnie śledził Chrystusa. Jednego dnia pewien faryzeusz ostrzegł Jezusa, by uszedł, gdyż Herod czyha nań i chce Go zabić. Pan Nasz w odpowiedzi nazwał Heroda lisem. Upłynęło szereg miesięcy i oto w Jeruzalem, przed mordercą Jana i synom kata niewiniątek, stanął Ten, którego Jan zapowiadał, Mąż z Nazaretu. Herod jaśniał radością. W takim momencie? Tak! Św. Łukasz, opisując tę scenę, powiada, iż Herod był „bardzo rad”, gdyż spodziewał się być świadkiem jakiegoś cudu.



Przywitał Pana Naszego tak, jak się wita guślarza, którego przynosi urozmaicenie w codziennej szarzyźnie. Przyjął Syna Bożego niby szarlatana, który miał jakimś nieznany dotąd trickiem lub żonglerką olśnić rozpustny dwór. Jego nerwy, nie dusza, domagały się emocji. Ostatecznie – według Heroda – czy człowiek nie narodził się po to, by przyjemnością zabijać monotonię życia?



Możemy sobie uzmysłowić scenę, gdy Herod pyta:

-Jakim cudem uniknąłeś śmierci w czasie rzezi niewiniątek? Dlaczego nazwałeś mnie lisem? Co oznacza Twoje triumfalne wkroczenie do Jeruzalem ostatniej niedzieli?



Wszelkie pytania spotkały się z lodowatym milczeniem Chrystusa. On, który rozmawiał z grzeszną Magdaleną, kobietą schwytaną na cudzołóstwie, ze zdradliwym Annaszem, podłym Kajfaszem, Piłatem – ni słowem nie odezwał się do tego, który mógł uchronić Go od śmierci.



Według oceny świata Pan Nasz popełnił głupstwo, zupełnie tak, jak i poprzednio Jan. Cóż pomyślelibyście o człowieku, który mogąc jednym słowem, gestem, uwolnić się od grożącego wyroku, nie czyni tego? Pan Nasz zawisł na krzyżu, gdyż nie chciał uczynić tej jednej drobnej rzeczy. Herod czekał na pokaz, na widowisko mające na chwilę przygłuszyć nieznośną monotonie zmysłowych wybryków. Oczekiwał ogni sztucznych, a otrzymał jedynie Światło Osobowości płonące w Jego Świętym Człowieczeństwie. Toż to szaleństwo! Szaleństwo wszechmocy! I oto Herod kazał oblec Go w białą szatę błazna.



Od tego czasu po dziś dzień Kościół oblekany jest w szatę błazna, gdyż nigdy nie czyni tego, co podoba się światu. Święci są głupcami, bo ubiegają się o ubóstwo, gdy inni pracują dla bogactw; święci umartwiają swe ciała, gdy drudzy je rozpieszczają; popiół sypią na czoła, gdy świat hołdy składa cielesnemu pięknu.



Zakonnice są głupie, rzucając światła i blaski dla cieni i mroków Krzyża, który daje świętość. Księża są nierozumni, gdyż żyją w celibacie w świecie, który szaleje na punkcie płci. Wikariusz Chrystusowy jest niemądry, skoro nie chce rozluźnić nauki o świętości małżeństwa wtedy, kiedy wszystkie chrześcijańskie wyznania pod słońcem już to uczyniły. Zaiste Kościół jest głupi i wierni są głupcami, w oczach świata.



Kościół zawsze nosił piętno pogardy i imię niemądrego i nieświatowego. Ale Boski Zbawiciel ostrzegł nas, co będzie znakiem Boskości Kościoła. „Ja was wybrałem z tego świata... dlatego świat was nienawidzi... gdybyście byli z tego świata, świat miłowałby, co jest jego... pomnijcie, świat nienawidził mnie – przed wami.”



Innymi słowy, ilekroć chcecie odkryć Boską religię w świecie, szukajcie Kościoła, który nie idzie ze światem. Religia zgadzająca się z nim i uznawana przezeń jest świecką; religia przezeń odrzucana jest z innego świata, czyli Boską.



Chociaż Kościół nie idzie za światem, a szuka przede wszystkim Królestwa Bożego i Jego sprawiedliwości, nie wynika z tego, że nie ma styczności z życiem. Kościół nie stoi poza, lecz ponad czasem. Nie jest „współczesny”, On jest ponad-nowoczesny. Nie jest niewolnikiem wzorów dwudziestego wieku, gdyż myślą wybiega wprzód do trzydziestego stulecia. Kościół jest bardzo nowoczesny, jeżeli to ma oznaczać służbę czasowi, w którym żyjemy, lecz nie jest nowoczesny, jeśli sądzi, że wszystko, co jest nowoczesne, jest zarazem i prawdziwe.



Kościół jest nowoczesny w tym sensie, że jego członkowie zmieniają kapelusze zależnie od sezonu czy mody, ale nie jest nowoczesny, o ile to znaczy, że ilekroć ktoś zmienia kapelusz, winien zmienić i głowę, co w odniesieniu do nauki sprowadzałoby się do dopasowywania idei Boga do każdorazowej nowej teorii w psychologii czy w fizyce.



Jest nowoczesny, jeżeli się przez to rozumie godzenie nowo odkrytej mądrości ze spuścizną wieków, lecz nigdy w sensie drwinkowania z przeszłości tak, jak się podrwiwa z wieku kobiet. Jest nowoczesny w swym namiętnym dążeniu do prawdy, ale nie, gdy ta zmienia się z kalendarzem tak, że to co było prawdą w piątek już nią nie jest w sobotę; jest nowoczesny, jeśli za postęp uważamy pogoń za określonym ideałem; przestaje nim być, gdy to pociąga zmianę ideału miast jego osiągania.



Kościół jest podobny do starego nauczyciela, który widział już tylu uczni przybierających te same pozy i popadających w te same błędy, że uśmiecha się jedynie na widok tych, którzy twierdzą, że to oni odkryli nową prawdę; w swej mądrości i doświadczeniu wie, że wiele z tych tak zwanych prawd jest tylko pokrywką starych błędów.



Czas najwyższy, by świat przestał liczyć na upadek Kościoła, który „nie idzie z czasem.” Kościół stoi jakby poza sceną, z góry wiedząc kiedy zapadnie kurtyna po każdej nowej modzie czy manii. Jeśli by zapowiadano tysiąc razy pogrzeb, który by się nigdy nie odbył, ludzie uznaliby w końcu tysiąc pierwszą zapowiedź za żart. To samo jest z Kościołem. Wydaje się, że on żyje poza czasem, kiedy w istocie jest z Kościołem. Wydaje się, że on żyje poza czasem, kiedy w istocie jest ponad czasem. Co najmniej stu ludzi w każdym wieku, od lat dwu tysięcy, dzwoniło na jego pogrzeb, który jakoś nigdy nie mógł dojść do skutku. Zamawiali dlań trumnę, do której – składano ich samych. Asystowali jego ostatniemu tchnieniu, a on wciąż trwa. Kopali grób, w który sami wpadali.



Szydercze uwagi o zacofaniu nigdy go nie przejmują, gdyż rozumie, iż jest rzeczą łatwą płynąć z prądem, bo i trup jest niesiony falą. Prądowi opiera się jedynie organizm żywy. Łatwo jest mówić, że powinniśmy zmienić naszą moralność i dostosować ją do nowych pojęć o płci, łatwo było twierdzić kilka wieków wstecz, iż należy być kalwinem.



Łatwo pozwalać się nieść fali czasu; lecz wymaga woli i szlachetności przestrzeganie dróg Bożych. Nie trudno upaść; jest tysiące pozycji, w których dana rzecz nie utrzyma się, lecz jest jedna tylko, w której będzie stać pewnie; punkt zawieszenia Kościoła między niebem a ziemią daje mu taką równowagę i pewność, która pozwala na spokojne odprawianie requiem za tysiące tych, co w przeszłości zapowiadali jego upadek i da jeszcze wiele sposobności do żałobnych pieni za wieszczków jego przyszłych upadków...



Przekład: J.J. /artykuł wzięty z tyg. Kat. „Życie” nr. 11/44. – Londyn/

podkreśl. Red. „Znaku”.



1 Autor cyklu artykułów, które, z tygodnika "Życie" biorąc, podawaliśmy na łamach "Znaku", ks. prałat Sheen jest nie tylko profesorem dwu uniwersytetów /Washington w USA i Louvain w Belgii/, lecz jednym z największych dziś apostołów katolicyzmu/ilość nawróconych dziś przezeń, wybitnych osobistości Ameryki, sięga paru tysięcy/ i słynnym kaznodzieją radiowym "Godziny katolickiej". W swych audycjach przemawia do milionowych rzesz słuchaczy wszelkich wyznań, słuchają go także miliony niewierzących. Przemówienia jego wywierają wpływ ogromny, a nie najmniejszym znakiem reakcji jest 180.000 listów miesięcznie, jakie ich autor otrzymuje - stara się on katolikom w sposób sugestywny pewne prawdy przypomnieć, niekatolikom zaś zasugerować ich przyjęcie, jako zgodne z postulatem zdrowego rozumu.