Homilia na IV Niedzielę Adwentu "C" (23.12.2012)

ks. Marcin Zieliński

Małe stworzone do wielkich rzeczy

Dzisiejsze czytania uczą nas pokory i szacunku wobec małych rzeczy. Przyzwyczajeni do potęgi, wielkości i zamożności często zapominamy, że w historii zbawienia Bóg posługuje się często czymś, co w oczach ludzi wydaje się być bez znaczenia. To, co niewielkie i słabe, może stać się dla Boga doskonałym narzędziem do objawienia Swojej mocy.

1. Małe miasto

Betlejem było małym i niewiele znaczącym miastem poprzez całe wieki swojej historii. Położone w odległości około 10 km od Jerozolimy, żyło w cieniu wielkiej stolicy. Po raz pierwszy pojawia się na kartach Pisma św. w Księdze Sędziów 17, prawie mimochodem. Wspomniany jest tam młody lewita, który opuszcza Betlejem w poszukiwaniu nowego miejsca zamieszkania. Kolejny raz pojawia się w historii Rut, która powraca do Betlejem po życiowych tragediach: utracie męża i synów. Rozpoczyna tam nowe życie, poślubia Booza i do historii przechodzi jako prababka króla Dawida.

Dzisiejsze czytanie podkreśla, że w historii Betlejem niewiele się zmieniło. Cały czas pozostaje niewielkim miasteczkiem, „najmniejszym” według biblijnego opisu. Bóg wybiera jednak to niewiele znaczące miasteczko jako miejsce, w którym dokona się wypełnienie wielkiej obietnicy zbawienia. To, co małe, stanie się wielkie za sprawą Boga i Jego cudownej interwencji. Ta historia uczy nas, że Bóg szuka rzeczy małych, niewiele znaczących i chętnie się nimi posługuje, aby w ten sposób wyraźniej ukazać, że to On działa. Nie myśli o Jerozolimie, miejscu bardziej znanym, piękniejszym, bogatszym, ale kieruje się swoim upodobaniem.

2. Mały człowiek

Opis ewangeliczny rozwija się wokół spotkania Maryi i Elżbiety. Jest jednocześnie spotkaniem dzieci będących w łonie matek, które, choć nienarodzone i bezbronne, zaznaczają mocno swą obecność. Spotkanie odbywa się więc na dwóch poziomach. Z jednej strony Maryja odwiedza swoją krewną i niesie jej pomoc, dzieli jej radość. Z drugiej strony spotykają się nienarodzeni Jezus i Jan, i to spotkanie napełnia wszystkich radością i Duchem Świętym.

W tekście jest obecny istotny dla nas aspekt - radość. Elżbieta cieszy się radością Maryi i sama przeżywa taką samą radość. Narodziny dziecka mogą budzić różne uczucia. Radość powinna zawsze przeważać, ale czasem jest ona połączona z obawami. Urodzi się zdrowy? Będzie rósł w niebezpiecznym świecie, nic mu się nie stanie? Wyrośnie na dobrego człowieka czy raczej przysporzy mi tylko problemów i cierpienia? W przypadku Elżbiety i Maryi dominuje bezwzględnie radość i zaufanie. Dzieci są owocem Bożej obietnicy, ręka Pana czuwa nad nimi, bo pragnie On przy ich pomocy realizować swój plan zbawienia. Ich radość jest podkreślona przez wybór słów. Elżbieta „wydaje okrzyk radości”, nie może pohamować swojej radości. Dzieciątko poruszyło się w łonie z wielką radością, a sama Maryja jest nazwana „błogosławioną, szczęśliwą”.

Warto podkreślić również zamiłowanie Boga do małych rzeczy i tego, co wydaje się słabe. Całe dzieło zbawienia nie zostaje zrealizowane przez Niego osobiście czy też przez anioły. Jest zapowiedziane przez człowieka (Jana) i zrealizowane przez Boga, który stał się Człowiekiem. Ten element ludzki, cielesny, który w Biblii jest utożsamiany z tym, co słabe, często zawodne, śmiertelne, skażone grzechem, staje się niezwykle ważny w dziele zbawienia. Dwaj wielcy protagoniści historii zbawienia, nawet nienarodzeni, znajdują się ciągle w centrum uwagi i już doświadczają swojej obecności, reagują, niosą radość. Choć są ciągle niewidoczni, ukryci pod sercem swoich matek, stają się potężnym narzędziem w rękach Pana, który poprzez nich błogosławi, zsyła radość, napełnia Duchem Świętym.

3. Mały cud

W 1999 Julie Armas zgłosiła się do szpitala. Jej nienarodzone dziecko miało poważną wadę kręgosłupa. W takich przypadkach często dokonywano aborcji. Rodzice jednak zdecydowali się na skomplikowaną operację dziecka w łonie matki. Doktor, który miał dokonać korekcji kręgosłupa, otworzył brzuch pacjentki oraz naciął macicę, i w tym momencie stało się coś niezwykłego. Niewielka rączka wysunęła się z nacięcia i schwyciła doktora za palec, jakby chciała go uścisnąć i podziękować za wszystko. Dokumentujący tę operację fotograf, Michael Clancy, był tak wstrząśnięty tym wydarzeniem, że przeżył swoiste nawrócenie. Wcześniej obojętny wobec aborcji, stał się aktywnym członkiem ruchów pro-life, a jego zdjęcie, książka oraz świadectwo stały się dla wielu ikoną tego ruchu. Poruszający jest fakt, że to nie książki, autorytety czy cudowne znaki go przekonały. Dokonało się to za sprawą 21-tygodniowego dziecka, Arnolda, który potem szczęśliwie się urodził i wyrósł na dzielnego młodzieńca.