Dobre Słowo 16.12.2012 r.To ile jest w końcu powodów, żeby cieszyć się życiem?

Dobre Słowo 16.12.2012 r.

To ile jest w końcu powodów, żeby cieszyć się życiem?

Duchu Święty, bez Twojej pomocy prześlizgniemy się przez te rozważania. Nie zostawią w nas śladu, jeśli Ty nam nie pomożesz. Duchu Święty, proszę Cię, abyś napełnił nas otwartością na dar Jezusa, który do nas mówi żywo i chce dotykać naszych serc w sposób bardzo konkretny.

Ciekawe, czy Pan Jezus się uśmiechał − i to nie sztucznie, tylko prawdziwie. W Ewangelii jest scena, kiedy Jezus rozradował się w Duchu Świętym i dziękował Ojcu, że te sprawy – czyli bliskość miłości, a mówiąc na potrzeby dzisiejszej Ewangelii: powody do tego, by cieszyć się życiem, które daje Bóg – zakrył przed mądralami, a objawił je ludziom w prostocie serca patrzącym na to, co dzieje się w życiu. Jezus, rozradowany w Duchu Świętym, chce udzielać radości, o której mówił apostołom, kiedy odchodził z tego świata, że ma być radością pełną. Nie pustą radością, tylko pełną, przenikającą całą historię życia – zarówno w tej części, o której chętnie rozmawiamy spotykając się z innymi, jak i w tej, o której nawet ze sobą nie chcielibyśmy rozmawiać.

Dzisiaj słowo Boże mówi o tym, że mamy wokół siebie i w sobie znacznie więcej powodów do radości, niż nam się wydaje. Podaje też metodę na to, by tę radość odkrywać. Przyjrzyjmy się czytaniom. Oczywiście na pierwszy plan idzie Jezus, zapowiadany przez Jana Chrzciciela.

Fragment, który dziś słyszeliśmy z Ewangelii, poprzedzony jest bardzo mocnym wystąpieniem Jana Chrzciciela. Jak wiemy, nie nauczył on w centrum miasta, tylko na obrzeżach, na pustyni, i tłumy do niego ciągnęły. Okazuje się, że nie szedł do niego tylko prosty lud, ale wszyscy ci, którzy w prostocie serca mieli już dosyć ówczesnej papki medialnej. Mieli dosyć niespełnionych obietnic. Chcieli czegoś prawdziwego i wyszli na pustynię, żeby szukać Jana.

Na pustyni, jak to na pustyni – bywa różnie. Czasem na jednym miejscu nagromadzi się tyle śmieci, że wystarczy iskierka, żeby się zapaliły. Z tych śmieci, jedna za drugą, wydostają się żmije. Co to ma wspólnego z Janem Chrzcicielem i tymi, którzy do niego przychodzili? – Kilka wersetów przed sceną opisywaną dziś w Ewangelii, Jan Chrzciciel mówi do tłumów przychodzących, by przyjąć od niego chrzest: Potomstwo żmijowe! Kto wam pokazał, jak uniknąć nadchodzącego gniewu? Wydajcie więc owoce godne nawrócenia, a nie zaczynajcie się tłumaczyć: „Abraham jest naszym ojcem”. Wiedzcie, że nawet z tych kamieni Bóg może wzbudzić dzieci Abrahama. Już przyłożono siekierę do korzenia drzew. Tak więc każde drzewo, które nie wydaje dobrego owocu, zostanie wycięte i wrzucone do ognia.

Gdzie tu powód do radości? Mało tego, to jest powód do tego, by się obrazić. Wyobraźmy sobie, że ksiądz na kazaniu powie do nas: Wy żmije! Wypełzłyście z waszych domów, z waszych plotek, z waszego lenistwa. Po co? – Po to, żeby się pokazać w tej świątyni?! Już słyszę, ile by było skarg i telefonów. Co ten ksiądz sobie myśli? Od żmij mnie wyzwał! Wbrew pozorom nie brzmi to śmiesznie, bo Jan mówi bardzo ostro: Plemię żmijowe! Ogień się pojawił, pojawiło się zagrożenie i z tych śmieci teraz wychodzicie?

Jednocześnie w tym fragmencie słyszymy, że tłumy zwyzywane od żmij nie obraziły się. Zdenerwuje się bardzo − o czym jest w następnych wersetach po dzisiejszym fragmencie −  Herod, który wziął za kobietę do swojego domu żonę swego brata. Jan mu mówił: Nie wolno ci jej mieć za żonę. Ludzie, którzy wyczuwali swoją kruchość, że nie są takimi chojrakami czy gwiazdami, jak się przedstawiają czy jak o nich mówi, pytają Jana pokornie: Co mamy czynić?

Nie jest sztuką nawrzucać komuś na kazaniu. Nie jest sztuką zrobić scenę uczniowi i powiedzieć, że to czy tamto zrobił źle. Sztuką jest zauważyć w nim dobro, które może czynić, które zostało przysypane złem. Nie jest sztuką robić nieustanne wymówi mężowi czy żonie. Sztuką jest zauważyć coś dobrego. Jak mówi powiedzenie: Na pochyłe drzewo każda koza skacze. Dlatego pochyłe drzewo się nigdy nie odbije. To bardzo ważne, żeby akcentować dobro, żeby dostać się do dobra. A żeby dostać się do dobra, trzeba czasem nawet obrazić się i na Pana Boga, który nam troszkę pofigluje w życiu, trochę nami wstrząśnie. Wtedy dopiero wyjdzie, że Go naprawdę potrzebujemy.

Jan − którego już by chcieli obwołać mesjaszem − zna swoją rolę w życiu, wie, gdzie jest jego miejsce. Jakby dobrze było w naszym kraju, w rodzinach, gdyby każdy wiedział, co do niego należy i robił tylko to, co do niego należy. Dobrze by było, gdyby się nawzajem nie wyręczać, tylko robić to, co do każdego należy. Jak śpiewał Wojciech Młynarski: Róbmy swoje. I każdy niech robi swoje.

Jan zna swoje miejsce. Z tego miejsca przemawia i mówi o tym, że idzie za nim mocniejszy od niego, któremu nie jest godzien rozwiązać rzemyka u sandałów. On chrzcić was będzie Duchem Świętym i ogniem. Ma On wiejadło w ręku dla oczyszczenia swego omłotu. Co to jest wiejadło? – To szufla, którą podrzucano do góry omłot. Wiatr rozmiatał plewy, a ziarna zboża spadały na ziemię. To jest obraz wstrząsu. Jeśli jesteśmy uśpieni w wierze, jeśli przychodzimy do kościoła z przyzwyczajenia, jeśli nasze modlitwy nie zostawiają śladu w naszym życiu, to błagajmy Boga, żeby wziął w rękę wiejadło, żeby nami wstrząsnął, żebyśmy nie przespali tego, co jest powodem do radości z życia. Może trzeba, żeby ktoś nas szczypnął i powiedział coś ostrzej. Zobaczcie – mamy skłonność, żeby rozmawiać tylko z tymi, którzy przyznają nam rację. Owszem, o sobie mówimy: Jestem taka podła. Jestem plotkara. Jestem taki skąpy. Ale niech nam ktoś to powie, to byśmy mu oczy wydrapali.

Bliskość z Bogiem nie musi się przekładać na to, że czuję Jego obecność. Nieraz święci nie czuli Jego obecności, czuli coś odwrotnego. To nie jest kwestia odczuwania. Jeżeli nasze kontakty z Bogiem nie mają przełożenia na konkrety życia − to czas najwyższy wołać: Boże, obudź mnie! Obudź mnie! Obudź moją wiarę, żebym nie przysypał jej obdarowywaniem się prezentami, żeby prezenty nie przysypały mi tego, co najważniejsze. Boże, żeby moje poczucie pobożności nie przysłoniło mi dzisiaj Ciebie.

Jan Chrzciciel został nazwany przez Jezusa Eliaszem. Wczoraj w Ewangelii był taki fragment, w którym uczniowie pytają Jezusa: Prawda to, co mówią? – A co mówią? – Mówią, że wcześniej ma przyjść Eliasz. – Eliasz już przyszedł, tylko go nie rozpoznali. Jezus mówi: To samo zrobią ze Mną.

Pragniemy bliskości Boga, chcielibyśmy doświadczać Jego mocy. Ona jest! Czemu jej nie rozpoznajemy? Jeśli ktoś jeszcze nie zasnął bądź jeśli ktoś rozpoznaje, że w jego wierze są „ciepłe kluchy”, że wiara jest nijaka, jak sól, która utraciła swój smak, to jest powód, żeby mówić: Jezu, weź wiejadło w rękę! Wstrząśnij moim życiem! Pokaż mi, co jest najważniejsze! Bo powodów do tego, by się cieszyć życiem, jest znacznie więcej, niż by się nim smucić.

Jan pytany, co mamy robić, odpowiada rzeczy niebywałe: Kto ma dwie suknie, niech jedną da temu, który nie ma; a kto ma żywność, niech tak samo czyni. Przecież to jest wykonalne. Nie mówi: Niech przeczyta sobie dzieła mędrców izraelskich, 7 tomów, książkę tak grubą, że można człowieka nią zabić. Niech nauczy się czegoś na pamięć. Nie mówi tak! On się nie bawi w subtelności teologiczne, jakieś nowinki czy interpretacje: Ten powiedział to na temat tego słowa... Nie. Chodzi o konkrety życia. Kto ma dwie suknie, niech jedną da temu, który nie ma; a kto ma żywność, niech tak samo czyni. Wiele razy powtarzaliśmy: Nie mów mi, w jakiego Boga wierzysz, tylko powiedz, jak traktujesz sąsiada. A ja ci powiem, w jakiego Boga wierzysz.

Przychodzili także celnicy, żeby przyjąć chrzest. To gruby kaliber. Dziś moglibyśmy powiedzieć: aferzyści. Celnik zbijał niezłą kasę na krzywdzie ludzkiej. Teraz przychodzi, żeby przyjąć chrzest. Może mam zbyt bujną wyobraźnię, ale już sobie wyobrażam pobożne, wpływowe niewiasty czy też porządnych katolików-mężczyzn, którzy na samą myśl o tym, że jakiś aferzysta mógłby przyjść do spowiedzi, dostają ciarek.

W mojej pierwszej parafii jeden młody człowiek miał problemy z alkoholem. Poprzedni wikary bardzo mu pomógł, sprawił, że nawet udał się na terapię. Kiedy wrócił po terapii, tylko wszedł do kościoła i usłyszał, jak jedna pani szepcze do drugiej: Patrz, widziałaś go? Nawrócił się! Już widzę, jak on się nawróci! Czekaj z tydzień i zobaczysz zaraz, że będzie to samo. Pójdzie w tany!

Przychodzili także celnicy, żeby przyjąć chrzest i pytali go: „Nauczycielu, co mamy czynić?” - „Nie pobierajcie nic więcej ponad to, ile wam wyznaczono”. Pytali go też i żołnierze: „A my, co mamy czynić?” - „Nad nikim się nie znęcajcie i nikogo nie uciskajcie, lecz poprzestawajcie na swoim żołdzie”. Boże, jakie to proste! Jak tu się dziwić, że Jezus uśmiechnął się i rozradował w Duchu Świętym i wołał: Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądralami − tymi, którzy mają o sobie wysokie mniemania, spróbuj go tylko ściągnąć z tego wysokiego mniemania – a objawiłeś je prostaczkom. W prostocie serca.

Pytajmy samych siebie: Jakie plewy w naszych relacjach do siebie, do innych ludzi, do Boga, w naszych rodzinach, trzeba spalić w ogniu nieugaszonym, czyli nieustannie dorzucać te plewy, nasze skłonności do tego, żeby grać na dwa fronty, żeby udawać kogoś, kim się nie jest, żeby od innych wymagać, żeby innych nawracać, żeby innych punktować – w tym często jesteśmy mistrzami! Mistrzostwo świata, „nobel” na 100% zapewniony!

Jakie plewy mamy wrzucać do ognia nieugaszonego? Co było taką plewą w ostatnich dniach, tygodniach? Domy mamy sprzątać – i dobrze. A z serca co za plewy trzeba wyrzucić? Pytajmy samych siebie, ale też poprośmy kogoś z naszych bliskich, nawet przyciśnijmy go do muru i nie pozwólmy, żeby odszedł, jeśli nie powie. Niech zapyta np. żona męża, mąż żony: Kochanie, co mam czynić, abyś bardziej widziała we mnie dobroć Boga? Czy dzieci rodziców: Mamusiu, co mam czynić, żebyś bardziej cieszyła się z tego, że jesteśmy dziećmi Boga, bardziej się uśmiechała? I trudniejsze zadanie, rodzice, zapytajcie dzieci. Babcia niech zapyta wnuczki: Co ma babcia zrobić jeszcze, żebyś częściej się uśmiechała? Pan Bóg często przez młodszych w Kościele przemawia. Trzeba uważać, bo dziecko zmanipulować różne rzeczy potrafi, ale zapytać.

Jako nauczyciel staram się robić pod koniec roku ankiety wśród uczniów i pytać: Jak oceniasz katechezę? Jak oceniasz swój udział w katechezie? Jakie masz spostrzeżenia pod adresem księdza? Pytajmy się, żeby nasze życzenia w Wigilię były naprawdę szczere.

Słyszałem, jak jeden ksiądz − mój kolega, który ma niezwykłe poczucie humoru – przysłuchiwał się, jak inny kolega składał solenizantowi życzenia. Po wysłuchaniu doszedł do solenizanta i mówi: Ja życzę tego samego, tylko z jedną różnicą – ja ci życzę szczerze.

Pytajmy samych siebie, by nasze życzenia w Wigilię były naprawdę szczere, dopasowane, by nie były lekcją odegrania się, ale doszukiwaniem się dobra, które pokona zło codzienności, żeby palić te plewy nieustannie w ogniu nieugaszonym.

Ksiądz Leszek Starczewski