"Dzielmy się Dobrym Słowem" - z XXVIII Niedzieli zw."B" (15.10.2006)

Naucz nas liczyć dni nasze,

byśmy zdobyli mądrość serca

Mdr 7,7-11; Ps 90; Hbr 4,12-13; Mk 10,17-30

Biblijnie mądre serce to serce słuchające – serce, które słucha Boga po to, by umieć rozróżnić dobro od zła i wybierać dobro. Mądre, słuchające serce, potrafi stopniować dobro, by odkryć Dobro najwyższe, mające źródło w Bogu.

Psalmista modli się dziś o mądrość serca. Prosi, aby Pan nasycił nas swoim miłosierdziem, działaniem, byśmy się nauczyli liczyć dni nasze, żebyśmy zdobyli mądrość serca. Rzeczywiście, aby zdobyć mądrość serca, niezbędny jest kontakt z Panem Bogiem. Ten kontakt winien nasilać się wówczas, kiedy tracimy go na skutek grzechów.

Powróć, o Panie, jak długo będziesz zwlekał? Bądź litościwy dla sług Twoich. Nasyć nas o świcie swoją łaską, abyśmy przez wszystkie dni nasze mogli się radować i cieszyć.

Miłosierdzie, o które prosi psalmista, nie jest niczym innym, jak odzyskaniem dla nas nadziei, odzyskaniem wiary, odzyskaniem miłości. To miłosierdzie – najczulsze uderzenie Serca Boga – potrafi człowieka nasycić. Tylko ono może wzbudzić w człowieku właściwą mądrość. Modli się o nią psalmista i autor Księgi Mądrości, który odkrywa, że właśnie w modlitwie ta mądrość jest człowiekowi dana przez Pana Boga. Modliłem się i dano mi zrozumienie, przyzywałem i przyszedł na mnie duch mądrości. Da się zdobyć mądrość serca. Jest możliwe odróżnienie dobra od zła, stopniowanie dobra, odróżnianie tego, co jest w tej chwili potrzebne, od tego, co można odłożyć w czasie. Nade wszystko trzeba stawiać przed sobą Dobro najwyższe, czyli – powtórzmy z całym naciskiem – samego Pana.

Wymodlona mądrość staje się dla autora Księgi Mądrości najcenniejszą wartością: Przeniosłem ją nad berła i trony i w porównaniu z nią za nic miałem bogactwa. Nie porównałem z nią drogich kamieni, bo wszystko złoto wobec niej jest garścią piasku, a srebro przy niej ma wartość błota. Umiłowałem ją nad zdrowie i piękność i wolałem mieć ją aniżeli światło, bo nie zna snu blask od niej bijący. A przyszły mi wraz z nią wszystkie dobra i niezliczone bogactwa w jej ręku.

Autor Księgi Mądrości zachęca nas do bardzo stanowczego odkrycia i zdecydowanej postawy: wymodlić mądrość, nie ustawać, bo – jak przychodzi nam z pomocą psalmista – już od samego rana należy wołać, aby Pan nasycił nas swoim miłosierdziem, czyli odzyskał dla nas po mrokach nocy, mrokach grzechu, właściwe spojrzenie na życie – spojrzenie mądre, czyli takie, które pozwoli odróżnić dobro od zła i wybierać dobro.

Niech sługom Twoim ukaże się Twe dzieło, a Twoja chwała nad ich synami. Niech się nam ukaże Twoja obecność i niech ona będzie ponad wszelkie bogactwo. Trzeba już od razu zapytać siebie: Na ile relacja z Panem, zabieganie o łączność z Nim, o modlitwę, która staje się miejscem wiązania nieba z ziemią, jest dla mnie ważna? Warto zauważyć, że jeżeli danego dnia nie znaleźliśmy czasu na pogłębioną modlitwę, na spotkanie z Panem, to tego dnia – trzeba powiedzieć jasno i zdecydowanie – Pan nie był dla mnie najważniejszy. Pan nie był Osobą, z którą liczyłem się w pierwszej kolejności. Trzeba też zapytać: Na ile otaczająca mnie rzeczywistość jest garścią piasku i ma wartość błota w porównaniu z Panem? Oczywiście, nie chodzi tu o wejście w skrajność, polegającą na tym, że człowiek gardzi swoimi obowiązkami domowymi, szkolnymi, akademickimi, zawodowymi czy jakąkolwiek podejmowaną pracą, ale to wszystko nie może przesłaniać nam najważniejszego Dobra. Pracuję dla Kogoś. Robię to, wykonuję dla Pana.

Ta mądrość, której Pan Bóg nie poskąpił wołającemu o nią autorowi dzisiejszego pierwszego czytania, jest dostępna również dla nas. Ilekroć pochylamy się modlitewnie nad Słowem Pana, przychodzi do nas Duch mądrości – a mamy tę łaskę otrzymywania Słowa – w miarę codziennie przez Internet, a już na pewno codziennie w Kościele. Warto zatem też zapytać siebie: Na ile modlitewny kontakt z Duchem mądrości, objawionym w Słowie, staje się dla mnie ważny? Na ile jest na niego czas?

Ksiądz profesor Witczyk, przybliżając w jednej z konferencji tematykę metody lectio divina, czyli podwójnego modlitewnego rozważania z Panem Bogiem Słowa, które pochodzi z ust Jego, bardzo zdecydowanie mówił, że czas na rozważanie Bożego Słowa to nie wolna chwila, którą znalazłem, ani jakaś rozrywka. Jest to czas, który ma być zaplanowany, czas intensywnego działania Ducha Świętego, czas wysiłku, będącego błogosławionym trudem, który owocuje odważniejszym spojrzeniem na życie ze świadomością tego, że nie jestem sam. Żyje we mnie Pan i daje mi swoją mądrość, która jest głupstwem dla świata, wywołuje niejednokrotnie konflikt ze światem.

Żywe jest słowo Boże, skuteczne i ostrzejsze niż wszelki miecz obosieczny, przenikające aż do rozdzielenia duszy i ducha, stawów i szpiku, zdolne osądzić pragnienia i myśli serca. Potęga Słowa Bożego, moc Słowa Bożego, jest niezaprzeczalna. Rozważanie Słowa Bożego to czas swego rodzaju cięć, pozbawiania się złudzeń, głupkowatych pomysłów czy też jakichś bzdurnych zabezpieczeń. Raz jeszcze przywołam słowa księdza profesora Witczyka z innej konferencji. Podejmując tematykę Słowa, Ewangelii i jej mocy, ksiądz profesor skonfrontował ją z chęcią do jej zgłębiania u współczesnych ludzi: Zapytajmy siebie najpierw o to dzisiaj, jak Ewangelia wnika do mojego sumienia? Czy po wyjściu z niedzielnej Mszy Świętej, jeszcze za drzwiami kościoła, albo w drzwiach mojego domu, w pracy, szkole, pamiętam choćby jedno słowo, zdanie z tej Ewangelii? Czy je rozważam, wnikam w jego sens, rozmyślam o nim? Zapewne w domu każdego z nas jest Ewangelia, ale czy czytana? Ile razy w tygodniu ją otwieramy? A wiecie, dlaczego jej nie otwieramy? – pyta ksiądz profesor. – Nie dlatego, że nie mamy czasu. To fakt, że przeciętnie spędzamy cztery godziny przed telewizorem, a cztery minuty najwyżej na „Ojcze nasz” i „Zdrowaś Maryjo”. Ale to nawet nie dlatego nie czytamy Ewangelii. Nie czytamy jej dlatego, że jest ona jak sztylet, który przebija bez miłosierdzia skorupę egoizmu, mądrości wziętej z ulicy, supermarketu i z reklamy telewizyjnej. Słowa Ewangelii przebijają te bzdury światowe, jak baloniki, i domagają się od nas decyzji pójścia za Bogiem, za Prawdą, którą jest Chrystus. Dlatego Ewangelii nie czytamy. Jak mówi Norwid – bierzemy ją przez rękawiczkę, żeby nas przypadkiem nie dotknęła. A jedyne – kończy ksiądz profesor – co pamiętamy z Ewangelii, z Nowego Testamentu, z nauczania Jezusa, to przykazanie: „Będziesz miłował bliźniego”, ale z akcentem: „jak siebie samego”. To przykazanie nam najbardziej odpowiada. Tak właśnie lekko sparafrazowane: Jak siebie samego.

Rzeczywiście – mocne myśli do rozważań, ale nie wolno nam przed nimi uciekać, jeżeli chcemy być pozbawieni złudzeń i trującej własnej mądrości, tego jadu, który w nas jest – jadu błyskotek reklamowych, jadu taniego pocieszenia i złudzeń, obdzierających nas z godności dziecka Bożego.

Żywe jest słowo Boże i skuteczne. Rozważanie Słowa Bożego będzie wywoływać różnego rodzaju napięcia i nierzadko konflikty między wiernym wyznawcą Pana a światem.

Taki konflikt, konfrontacja tego, co stanowi głębię przesłania Bożego Słowa, ma miejsce w rozważanym dziś fragmencie Ewangelii. Przy Chrystusie znajduje się pewien człowiek, który przybiegł do Niego i pada na kolana z pytaniem: Nauczycielu dobry, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne? Jakby nie patrzeć na tego człowieka – tym bardziej, gdyby mu się przyjrzeć – on szuka, pyta, oddaje Jezusowi szacunek, padając na kolana, a więc w sposób, w jaki zazwyczaj okazywano szacunek szanowanym czy też wpływowym, wybitnym nauczycielom. Szuka życia wiecznego. Każdy szuka czegoś, co pozwoli przetrwać różne sytuacje życiowe, co da człowiekowi wieczne szczęście.

Jezus odpowiada: Czemuż nazywasz Mnie dobrym? Nikt nie jest dobry, tylko sam Bóg. Koncentruje pytającego właśnie na Bogu, bo rozpoznaje, że ów człowiek nie widzi w Jezusie Kogoś, kto objawia Bożą mądrość. Podając mu przykazania, jakich należy przestrzegać, słyszy odpowiedź: Nauczycielu, wszystkiego tego przestrzegałem od mojej młodości. Jezus spogląda na niego z miłością i mówi mu: Jednego ci brakuje. Idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną.

Słowa Chrystusa rzeczywiście w tym momencie są jak miecz. Człowiek przywykł do tego, że aby osiągnąć szczęście, znowu się trzeba czymś obciążyć, wypełnić kolejny przepis, powziąć następne postanowienia. Tymczasem Chrystus bezwzględnie rozprawia się z tego typu myśleniem: Uwolnij się od przywiązań, uwolnij się od trosk, uwolnij się od tego wszystkiego. Bądź dyspozycyjny dla Mnie. Chodź za Mną. Dorównuj Mi kroku – jak zauważa Alessandro Pronzato – bo właśnie to sprawi, że będziesz miał skarb w niebie. Rozdaj majętność ubogim, bądź wrażliwy i przynoś ulgę tym, którzy tej ulgi nie doznają.

Chrystusowe Słowo jest naprawdę niezwykle mocne – tak mocne, że nie spełnia oczekiwań pytającego. Lecz on spochmurniał na te słowa i odszedł zasmucony, miał bowiem wiele posiadłości. Do wielu rzeczy był przywiązany. Jezus to tłumaczy: Trudno jest bogatym wejść do królestwa Bożego. Zdumiewa tym uczniów. Po ludzku rzecz biorąc, mogłaby się pojawić obawa, że Jezus straci kolejnych uczniów. Nawet gdyby miało ich zostać niewielu, nawet gdyby miała zostać mała trzódka, Jezus nie odwoła tego Słowa. Jeszcze bardziej to uwypukli: Jakże trudno wejść do królestwa Bożego tym, którzy w dostatkach pokładają ufność, tym, którzy zabezpieczenia szukają tam, gdzie go nie ma. Łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne niż bogatemu wejść do królestwa Bożego. Łatwiej jest dokonać rzeczy tak paradoksalnej, jaką podaje Jezus w owym przykładzie – Łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne niż bogatemu wejść do królestwa Bożego. Człowiekowi tak przywiązanemu do bogactwa – jak statek do brzegu, kotwicą do dna morza – trudno będzie dostać się do królestwa Bożego. Jak zauważa jeden ze świętych – łatwiej byłoby przeciągnąć przez igłę linę holowniczą czy sznur wiążący statek z lądem niż bogatemu dostać się do królestwa Bożego.

Uczniowie tym bardziej się dziwią, bo to Słowo jest szokujące. W mentalności hebrajskiej bowiem bogactwo było uważane za swego rodzaju dowód obecności Boga w domu pobożnej osoby. Pisze o tym Alessandro Pronzato: Tego typu rozumowanie można odtworzyć dość dokładnie. Przestrzegając Praw, staję się bardziej miły Bogu, który obdarzy mnie jeszcze większym bogactwem. Mając więcej dóbr, będę mógł dawać więcej jałmużny, a w ten sposób powiększę swój kapitał na życie wieczne itd.

Transakcje wiązane: miłosierdzie, jako bezpieczna inwestycja, podwójny rejestr, podwójne zabezpieczenie na teraz i na później. Gromadzenie tu, na ziemi, daje mi możliwość gromadzenia również dla nieba. A kiedy uzbieram solidny majątek dla nieba, Bóg będzie zobowiązany do poświadczenia go namacalnymi znakami na tej ziemi.

Właśnie – to nie są transakcje. Spotkanie z Bożym Słowem też nie jest jakąś transakcją: coś uzyskuję w tym wymiarze, w jakim sobie planuję. Nie. Spotkanie z Bożym Słowem pozbawia mnie złudzeń. Dobrze rozważone Słowo Boże pozbawia mnie złudzeń i napełnia mądrością potrzebną do życia. Ta mądrość uzewnętrzni się nie tylko poprzez umiejętność odróżniania dobra od zła i wybór dobra, ale w pełni objawi się wieczną nagrodą w niebie. Ba, nawet już na ziemi – jak usłyszy za chwilę Piotr – ci, którzy opuszczą wszystko, zrezygnują z wszelkich zabezpieczeń poza jednym – poza zabezpieczeniem, jakie mają w Chrystusie – będą doświadczać bogactwa nowych znajomości, przyjaźni, które swoją jakością dalece przewyższą komercyjne, powierzchowne znajomości, a więzami pokonają najbardziej udane więzy, jakie mogą się człowiekowi przydarzyć tylko i wyłącznie po ludzku.

Ważne jest, żeby zdobywać tę mądrość serca, którą daje Pan poprzez spotkanie z Nim w Słowie.

Pozdrawiam, życząc owocnych spotkań z Panem w Jego Słowie –

ksiądz Leszek Starczewski