Nie da się być neutralnym - "Dzielmy się Dobrym Słowem"

Dz 16,1-10; Ps 100; J 15,18-21  

Docieranie z nadzieją do serca to ulubione zadanie Pana. Co On nie wymyśli, żeby tę nadzieję w sercu człowieka utwierdzić! Jakich sposobów nie użyje, żeby wraz z nadzieją w sercu pojawiła się również wiara – druga z trzech słynnych sióstr. Nadzieja i wiara to te małe siostrzyczki, które wpatrzone są w najstarszą z nich – w miłość. Wiara, nadzieja, miłość. Te trzy, z nich zaś największa jest miłość. Wszystkie one mogą i potrafią zmieścić się w sercu człowieka. Ba! Wszystkie trzy, i tylko te trzy, potrafią serce człowieka właściwie kształtować.

Źródło natchnień, pochodzące od Ducha Świętego, obejmuje serca głosicieli Jego Słowa. Towarzyszymy ciągle w podróży św. Pawłowi, który – cały przeniknięty miłością Pana – biegnie i spieszy, aby zanieść Ewangelię na krańce ziemi.

Dzisiaj jesteśmy świadkami wizyty kanonicznej – takie wizyty kanoniczne, w zmienionej formie, przetrwały do dziś, kiedy biskup wraz z przedstawicielami Kurii, przyjeżdża do parafii wizytując, sprawdzając poziom katechezy, prowadzenie kancelarii i różnego rodzaju działania duszpasterskie na terenie placówki. My jesteśmy u początków tej wizyty kanonicznej.

Paweł przybywa do Derbe i Listry. Tam dokonuje się spotkanie, które zaowocuje nowym powołaniem – młodziutkiego Tymoteusza. Był tam pewien uczeń imieniem Tymoteusz, syn wierzącej Żydówki i ojca Greka. Bracia z Listry dawali o nim dobre świadectwo. Paweł postanowił zabrać go z sobą w podróż. (Odbiegając nieco – za co przepraszam – od rozważań Dobrego Słowa, troszkę niezręczne jest sformułowanie zabrać kogoś ze sobą. Pamiętam, jak nieraz mi tłumaczył mój starszy kolega w kapłaństwie, jak pytałem go, czy może mnie zabrać ze sobą. Mówił: Zabiera się stare buty albo rzeczy. No właśnie, to sformułowanie jest średnio zrozumiałe, ale tu najlepiej niech wypowiedzą się językoznawcy, do których ja nie należę.)

Paweł postanowił zabrać go z sobą w podróż. Obrzezał go jednak ze względu na Żydów, którzy mieszkali w tamtejszych stronach. Wszyscy bowiem wiedzieli, że ojciec jego był Grekiem. Przedziwna sytuacja – Paweł, który z Barnabą bardzo wyraźnie bronił tego, aby przyjmując do Kościoła pogan, nie przeprowadzać ich wcześniej przez obrzędy i rytuały żydowskie, tu robi odstępstwo. Dlaczego? – aby uniknąć zgorszenia, aby uniknąć jakiegokolwiek niepotrzebnego ciężaru i blokady dla przyjmowania i głoszenia Ewangelii. Paweł wchodzi w mentalność tamtejszych ludzi. Rzeczą jasną było na Bliskim Wschodzie, że jeżeli małżeństwo było mieszane – to znaczy jedna strona była innej narodowości niż druga – poglądy i przekonania religijne kształtowała w sercu dziecka matka. Kiedy dziecko było – jak w tym przypadku – nieobrzezane, a matka była Żydówką, wówczas mogło być traktowane przez innych mieszkańców jako odstępca.

Paweł podejmuje więc ten temat szerzej – uwzględnia więcej uwarunkowań – dlatego Tymoteusz zostaje obrzezany. Wchodzi do Kościoła i – jak pewnie pamiętamy, a jak nie, to z pewnością przypominać sobie będziemy, jeżeli Pan Bóg pozwoli spotykać się w tej formie – rozważając Dobre Słowo – Tymoteusz będzie jednym z umiłowanych uczniów Pawła, biskupem Efezu, do którego apostoł będzie kierował fantastyczne listy.

Kiedy przechodzili przez miasta, nakazywali im przestrzegać postanowień powziętych w Jerozolimie przez apostołów i starszych. Tak więc utwierdzały się Kościoły w wierze i z dnia na dzień rosły w liczbę. Wizytacja kanoniczna, tutaj wyraźnie wspomniana, jest wizytacją pełną radości, bo z dnia na dzień rosną w liczbę i umacniają się w wierze poszczególne parafie – kościoły.

Przeszli Frygię i krainę galacką, ponieważ Duch Święty zabronił im głosić słowo w Azji. Przybywszy do Myzji, próbowali przejść do Bitynii, ale Duch Jezusa nie pozwolił im, przeszli więc Myzję i zeszli do Troady.

Przedziwna sytuacja – Duch Święty zabrania im głosić Słowo w danym miejscu. Temat i problem z pewnością na pierwszy rzut ucha i serca niezrozumiały, ale posłuszeństwo Duchowi Pana obejmuje również i tego typu zakazy. Są miejsca, gdzie nie głosi się Słowa Bożego z różnych przyczyn. Pamiętamy sytuację, w której Jezus mówił do swoich apostołów: Nie rzuca się pereł przed świnie, przed wieprze. Nie rzuca się pereł przed tych, którzy ich nie docenią, nie zauważą.

Czy tu była taka sytuacja? Trudno z pewnością jednoznacznie odpowiedzieć, ale jedno jest pewne – przez tę decyzję posłuszeństwa Duchowi Świętemu Ewangelia dociera do Europy, wchodzi na teren Europy.

W nocy miał Paweł widzenie: jakiś Macedończyk stanął przed nim i błagał go słowami: «Przepraw się do Macedonii i pomóż nam!» Duchy Święty w jednym miejscu nie zezwala na głoszenie Słowa Bożego, a w drugim daje obraz przez sen i tam głosi się Boże Słowo. Dwie sprawy, które tu przy okazji mogą wyjść. Pan Bóg daje nam często różne obrazy. Niekoniecznie chodzi o to, by przerażać się sytuacjami, wyobrażeniami, przeczuciami czy snami, które nam się zdarzają, ale warto je na spokojnie rozważyć. Niektórzy mówią – nie jest to komentarz do Dobrego Słowa – że sny są echami tych myśli, z którymi nie potrafimy sobie poradzić w rzeczywistości. Niewykluczone.

Zaraz po tym widzeniu staraliśmy się wyruszyć do Macedonii w przekonaniu, że Bóg nas wezwał, abyśmy głosili im Ewangelię. Liczba mnoga, pierwsza osoba liczby mnogiej, zakłada, że piszący te Słowa, staje się również od tego momentu uczestnikiem zdarzeń, mających miejsce. Komentatorzy podkreślają, że do całej grupy głosicieli Bożego Słowa od tego momentu włącza się autor, czyli św. Łukasz.

Niech cała ziemia chwali swego Pana. To jest zadanie, które cała ekipa głosicieli Bożego Słowa ma przed sobą. Aby cała ziemia mogła chwalić Boga, trzeba tego Boga głosić.

Wykrzykujcie na cześć Pana wszystkie ziemie, służcie Panu z weselem!  Stawajcie przed obliczem Pana z okrzykami radości. Psalmista chce eksplozji radości przed Panem. Nawet kiedy wydaje się to być trochę dziwne, no bo przywykliśmy, że jeżeli się spotykamy z Panem Bogiem, to trzeba mieć ponury wyraz twarzy, trzeba mieć głowę zwieszoną jak sitowie i w ogóle, absolutnie zero radości.

Niedawno z kimś z młodzieży byliśmy na Mszy Świętej – takie ciekawe doświadczenie. Postanowiłem pierwszy raz po wielu latach uczestniczyć we Mszy Świętej jak wierny świecki przyjmując Ciało Pana. Siadłem sobie w jednej z pierwszych ławek. Obok mnie był ktoś z młodzieży. Po tej Mszy Świętej postanowiłem zapytać towarzyszącą mi osobę, czy kiedy sprawuję Eucharystię, to mój wyraz twarzy, czy mój sposób służenia Panu przy ołtarzu, jest ponury i przygnębiający, czy rzeczywiście tak to wygląda. Dlaczego o to pytałem? Nie miałem na celu zwrócenia na siebie uwagi, tylko niesamowicie mocne doświadczenie stało się tego dnia moim udziałem. Natchnęła mnie do tego także lektura książki „Dlaczego chodzę/nie chodzę do Kościoła”, w której ludzie różnego stanu zaawansowania w wierze odpowiadają na ankietę miesięcznika Więzi. Jedna z osób mówiła: Życzę księżom, żeby od czasu do czasu uczestniczyli we Mszy Świętej razem z wiernymi, siedząc w ławce, żeby przyjrzeli się, jak to jest. Przebogate doświadczenie i niezwykle uczące pokory. Jak ja służę Panu?

Żeby wyeksplodowała w nas radość, trzeba, aby pracowali zarówno przewodniczący zgromadzenia – czyli ksiądz sprawujący Eucharystię czy nabożeństwo – oraz uczestniczący w niej ludzie. Przecież te twarze wzajemnie na siebie oddziałują.

Psalmista wzywa: Stawajcie przed obliczem Pana z okrzykami radości. Wiedzcie, że Pan jest Bogiem, On sam nas stworzył. Jesteśmy Jego własnością, Jego ludem, owcami Jego pastwiska.

Jego własność, Jego lud, chce się cieszyć tym, że pomimo różnych trudów życia, że pomimo różnego udręczeni i perspektyw różnych wyjazdów, różnych sesji, wydarzeń, przygotowań, zajęć, spełniania jakichś oczekiwań, zamówień, realizacji jakichś planów, zobowiązań – jesteśmy własnością Pana! Nie jesteśmy własnością tych rzeczy i tych zadań, do których nas wzywa przełożony, zobowiązuje jakaś umowa. Jesteśmy ludem Pana.

W Jego bramy wstępujcie z dziękczynieniem, z hymnami w Jego przedsionki. Albowiem Pan jest dobry, Jego łaska trwa na wieki, a Jego wierność przez pokolenia.

Ewangelia nie jest wezwaniem do miłości oderwanym od życia. Wezwanie do miłości zakorzenione jest w realiach życia – często bardzo drapieżnych, agresywnych, brutalnych, czy wręcz morderczych. Jezus przez kilka dni bardzo usilnie objawia miłość Ojca, również i poprzez swoje konkretne czyny, nie tylko przez Słowa – czyn umycia apostołom nóg, o którym wspomina Ewangelista Jan. Dziś mocno akcentuje te realia, w których miłość będzie kontynuowana.

Jezus powiedział do swoich uczniów: «Jeżeli was świat nienawidzi, wiedzcie, że Mnie pierwej znienawidził. Gdybyście byli ze świata, świat by was miłował jako swoją własność. Ale ponieważ nie jesteście ze świata, bo Ja was wybrałem sobie ze świata, dlatego was świat nienawidzi.

Nie wolno wyznawcom Chrystusa spocząć na laurach i oczekiwać błogiego stanu, jako wszystkiego, co przytrafi się im w życiu. Wyznawca Chrystusa po pierwsze wpatrzony jest w Jezusa, w Jego styl życia, po drugie – zasłuchany jest w Jego Słowo i po trzecie – zarówno wpatrzenie, jak i zasłuchanie wyraża w serdecznej zażyłości, jaką jest modlitwa kierowana przez Jezusa w Duchu Świętym do Ojca. To jest źródło sił i energii, to jest moc miłości, którą będzie otrzymywał, z której będzie czerpał. Czerpał będzie siły do tego, by ją przekazywać dalej, i siły, by wsparty tą miłością, ożywiony tą miłością, pokonywał nienawiść świata, a nienawiść świata będzie. Jeżeli was świat nienawidzi, wiedzcie, że Mnie pierwej znienawidził. Gdybyście byli ze świata, świat by was miłował jako swoją własność. Nie ma szans na to, aby idąc za Chrystusem, nie spotkać nienawiści wokół. Nie ma szans na to, żeby nie spotkać agresji i nie spotkać kpin, a także nie spotkać różnego rodzaju przejawów krzywdy ze strony świata.

Co to znaczy ze strony świata? To znaczy, że trzeba tropić, czy też ciągle mówić, że jest zagrożenie, że jest to i tamto…? Nie. Nie jesteśmy powołani do głoszenia zagrożeń, nie jesteśmy powołani do tego, aby wszędzie widzieć zło. Jesteśmy powołani do głoszenia Chrystusa zmartwychwstałego i uwielbionego, czyli obecnego pośród nas, wyposażającego nas w Duchu Świętym w nowe energie i siły – w miłość – po to, by tą miłością pokonywać wszelkie przeszkody.

Nienawiść świata przejawia się w wyrządzaniu krzywdy, w atakowaniu, jątrzeniu, w rozdrapywaniu ran, po to, by ośmieszać, nie leczyć, atakowaniu od wewnątrz przez myśli, a także w atakowaniu innego stylu życia – stylu życia, który reprezentuje Jezus, a który przejmują Jego apostołowie i wszyscy wyznawcy.

Świat nie znosi, kiedy mu się przypomina, że przemija postać tego świata, że te problemy, te troski, kłopoty – przeminą. Świat chciałby się w tym zatrzymać i powiedzieć, że jest najbardziej pokrzywdzony bądź świat chciałby zatrzymać się w użyciu, w różnego rodzaju powierzchownych interpretacjach zjawisk, nie chcąc się w nie zagłębiać. A jeżeli ktoś się zagłębia, wówczas świat atakuje, wówczas świat staje się agresywny, nienawidzi.

Pamiętajcie na słowo, które do was powiedziałem: "Sługa nie jest większy od swego pana". Nie ma szans na to, by słudzy, którzy idą do swojego Pana, nagle szli jakąś okrężną drogą, taką, którą Pan nie chodził. Wyznawca idzie po śladach, po śladach, które zostawił Pan. Są to krwawe ślady, ale jest to Krew, która daje życie.

Jeżeli Mnie prześladowali, to i was będą prześladować. Jeżeli moje słowo zachowali, to i wasze będą zachowywać. Jest zachowana proporcja – prześladowanie, a z drugiej strony aplauz, zachowanie.

Drogie siostry, drodzy bracia, każdy z nas wewnątrz siebie ma często takie pragnienie i chciałby za nim iść – żeby ciągle było błogo, spokojnie, bezkonfliktowo. To jest takie ludzkie – przecież wpisane jest w nas niebo. Ale do tego, aby to pragnienie zrealizowało się w pełni, aby rzeczywiście osiągnąć pełnię błogiego wewnętrznego stanu, aby leżeć na zielonych pastwiskach, trzeba przejść przez ziemię. Przez wiele ucisków trzeba nam przejść, ale nie jesteśmy sami. Ktoś już tę drogę przeszedł – Jezus przeszedł tę drogę. Zostawił ślady i umacnia nas.

Wszystko, co się będzie działo, czynić wam będą z powodu mego imienia, bo nie znają Tego, który Mnie posłał, a Jezusa posłał Ojciec Niebieski, do którego Domu zmierzamy.

Droga siostro i drogi bracie, nie da się być neutralnym, obojętnym, czyli tym, który trochę się zdystansuje, nie wychyli się ani w jedną ani w drugą stronę. Obojętność zawsze sprowadza zło. To jest największy nowotwór wewnętrzny – obojętność, oziębłość, coś, co staje się niezwykle odrażające. Odrażające dla samego Pana i Zbawiciela, Jezusa Chrystusa. Bądź zimny albo gorącyinaczej, wyrzucę cię, dosłownie: wyrzygam cię z moich ust. Staje się to odrażające dla samego ucznia, bo nie znosimy obojętności, gdy ktoś nas obojętnie traktuje. A co dopiero Pan!

Nie jest łatwo kroczyć po Jego śladach, ale nie jesteśmy sami! Nigdy nie będziemy sami! Nigdy! Pan się nigdy nie wycofa! Nawet, gdybym ja się wycofał, nawet, gdyby obojętność zaczęła szaleć wokół mnie, Pan będzie dokonywał wstrząsów, Pan będzie dokonywał różnego rodzaju zabiegów, przez które będzie chciał dotrzeć do serca z nową dawką miłości.

Wołajmy o wiarę i w wierze dziękujmy Panu, że ją wzmacnia. Wołajmy o Ducha Świętego, wołajmy o Tego, który jest bardzo blisko nas po to, byśmy z całą stanowczością i z całą mocą kroczyli dalej, pamiętając o realiach, w których jesteśmy.

Pozdrawiam w mocy miłości Pana!

Ksiądz Leszek